W bladym świetle przedświtu grunt wokół był masą spieczonej gliny. Skała przed Esk lśniła szklisto — musiała płynąć jak smoła. Na ukos biegły głębokie szczeliny, którymi ciekła lawa. Kiedy Esk wytężyła słuch, rozróżniała ciche trzaski stygnącej skały.
— Ojej — szepnęła. — Ja to zrobiłam?
— Na to wychodzi — potwierdziła Babcia.
— Ale przecież spałam!
— To magia. Próbuje znaleźć jakieś ujście. Magia czarownic i magów jakoś… sama nie wiem… jakby podsycały się nawzajem. Tak sądzę.
Esk przygryzła dolną wargę.
— I co teraz zrobię? — spytała bezradnie. — Przecież różne rzeczy mogą mi się przyśnić.
— Na początek ruszamy prosto na Uniwersytet — postanowiła Babcia. — Na pewno potrafią sobie radzić z uczniami, którzy nie umieją zapanować nad magią i miewają gorące sny. Inaczej wszystko by się tam już dawno spaliło.
Spojrzała w stronę Krawędzi, a potem na miotłę obok siebie.
Pominiemy milczeniem bieganie w górę i w dół, zaciskanie węzłów na witkach, przekleństwa rzucane pod nosem na krasnoludy, krótkie chwile nadziei, kiedy magia jarzyła się niepewnie, i straszne uczucie zawodu, kiedy gasła, ponowne dociąganie węzłów, znowu bieg, nagłe zaskoczenie czaru, wspinanie się, okrzyki, start…
Esk jedną ręką obejmowała Babcię, drugą trzymała laskę. Szczerze mówiąc, ledwie się wlekły na wysokości kilkuset stóp nad ziemią. Kilka ptaków frunęło obok, zainteresowanych tym nowym, latającym drzewem.
— Uciekać stąd! — wrzasnęła Babcia, płosząc je kapeluszem.
— Nie lecimy zbyt szybko, Babciu — zauważyła potulnie Esk.
— Jak dla mnie wystarczająco szybko! Esk rozejrzała się. Za nimi jaśniała złotem Krawędź, przecinana z rzadka chmurami.
— Chyba powinniśmy się zniżyć — przypomniała niespokojnie. — Mówiłaś, że miotła nie będzie latać w świetle słońca.
Zerknęła w dół. Ziemia wydawała się ostra i niegościnna. A także wyczekująca.
— Wiem, co robię, moja panno — burknęła Babcia. Chwyciła mocno kij miotły i starała się stać jak najlżejszą.
Wspomniano już tutaj, że światło na Dysku płynie wolno, co jest rezultatem przemieszczania się w potężnym i pradawnym polu magicznym.
W efekcie świt nie następuje tak nagle jak na innych światach. Nowy dzień nie wybucha, a raczej cieknie delikatnie przez śpiący pejzaż tak, jak fala przypływu skrada się po plaży, rozmywając piaskowe zamki nocy. Światło zwykle omija góry. Jeśli drzewa rosną blisko siebie, wypływa z lasu porwane w pasy i przecinane cieniami.
Obserwator w jakimś odpowiednio wysokim punkcie, powiedzmy, dla przykładu, na tym strzępie cirrostratusa na samym brzegu przestrzeni, zauważyłby, z jaką czułością światło oblewa ziemię, jak przyspiesza na równinach i zwalnia, kiedy napotyka wzgórza, jak przepięknie…
Oczywiście są tacy obserwatorzy, którzy na widok tego piękna podnieśliby krzyk, że nie istnieje ciężkie światło i na pewno nikt by go nie zobaczył, nawet gdyby mógł. Na co można im odpowiedzieć jedynie pytaniem, jak to się stało, że stoją na chmurze.
Dość cynizmu. W dole, nad samym Dyskiem, miotła mknęła na fali przedświtu, coraz szybciej doganiana granicą nocnego mroku.
— Babciu!
Dzień rozkwitł wokół nich. Skały rozpłomieniły się, gdy spłynęło po nich światło. Babcia poczuła szarpnięcie miotły; przerażona i zafascynowana wpatrywała się w mały, mknący pod nimi cień. Był coraz bliższy.
— Co się stanie, kiedy uderzymy w ziemię?
— Zależy, czy uda mi się znaleźć jakieś miękkie skały — odparła Babcia głosem osoby bardzo zajętej.
— Ta miotła spadnie! Czy nic nie można poradzić?
— Myślę, że można wysiąść.
— Babciu — powiedziała Esk tonem naglącym i wyjątkowo dojrzałym, jakiego zwykle używają dzieci, by strofować zbłąkanych dorosłych. — Mam wrażenie, że nie całkiem zrozumiałaś. Ja nie chcę uderzać o ziemię. Ziemia nigdy mi nic nie zrobiła.
Babcia usiłowała sobie przypomnieć jakieś odpowiednie zaklęcie i żałowała, że głowologia nie działa na kamienie. Gdyby zauważyła twardość diamentu pobrzmiewającą w głosie dziewczynki, z pewnością by nie odpowiedziała:
— Powiedz to młode.
I wtedy rzeczywiście by spadły. W ostatniej chwili zdążyła chwycić się mocniej i przytrzymać kapelusz. Miotła szarpnęła, nieco zmieniła kąt…
…I krajobraz się rozmazał.
Właściwie był to lot dość krótki, jednak Babcia wiedziała, że zawsze będzie go pamiętać, zwykle około trzeciej nad ranem po zbyt obfitej kolacji. Nie zapomni tęczy barw mknącej przez powietrze, straszliwego uczucia ciężkości i wrażenia, że coś wielkiego i ciężkiego usiadło na wszechświecie.
Będzie pamiętać śmiech Esk. Będzie pamiętać, mimo najlepszych chęci, jak ziemia migała w dole, jak całe górskie łańcuchy przemykały z nieprzyjemnym gwizdem.
A przede wszystkim będzie pamiętać dopędzanie nocy.
Pojawiła się z przodu: nierówna linia ciemności przed bezlitosnym porankiem. Babcia patrzyła zafascynowana i przestraszona, jak ta linia zmieniła się w pasmo, plamę, pędzący ku nim kontynent ciemności.
Przez moment unosiły się na sunącej bezgłośnie po ziemi fali świtu. Żaden surfer nie mknął jeszcze na takiej fali, ale miotła przebiła grzywacz światła i gładko wystrzeliła w kryjący się za nią chłód.
Babcia odważyła się odetchnąć.
Ciemność zmniejszyła nieco grozę lotu. Gwarantowała także, że jeśli tylko Esk zrezygnuje, miotła poleci dalej napędzana własnym zużytym czarem.
— . — powiedziała Babcia i odchrząknęła, by wyschnięte gardło przygotować do kolejnej próby.
— Ale zabawa, prawda? Ciekawe, jak mi się to udało.
— Owszem, niezła — zgodziła się słabym głosem Babcia. — Ale czy ja mogę poprowadzić? Proszę. Nie chcę, żebyśmy wyleciały za Krawędź. Dobrze?
— Czy to prawda, że wzdłuż całego brzegu świata jest ogromny wodospad, a kiedy się popatrzy w dół, widzi się gwiazdy?
— Tak. Czy mogłybyśmy trochę zwolnić?
— Chciałabym to zobaczyć.
— Nie! To znaczy nie, nie teraz.
Miotła zwolniła. Tęczowa bańka wokół niej pękła z wyraźnym puknięciem. Bez wstrząsów, bez najmniejszego drżenia, Babcia odkryła, że znowu poruszają się z odpowiednią szybkością.
Przez lata zyskała sobie reputację osoby, która na wszystko znajdzie odpowiedź. Skłonić ją do przyznania się do niewiedzy, nawet przed sobą, było wyczynem doprawdy niezwykłym. Ale robak ciekawości toczył już jabłko jej myśli.
— Jak…? — powiedziała w końcu. — Jak to zrobiłaś?
Przez chwilę za jej plecami trwała pełna zamyślenia cisza.
— Nie wiem — wyznała Esk. — Po prostu chciałam tego i nagle wszystko było już w głowie. Jak wtedy, kiedy przypominasz sobie coś, co zapomniałaś.
— No tak, ale w jaki sposób?
— No… Nie wiem. Wykreśliłam obraz tego, jak chciałabym, żeby świat się ułożył, a potem… tak jakbym weszła w ten obraz.
Babcia wpatrywała się w ciemność. Nigdy jeszcze nie słyszała o takiej magii, ale wydawała się ona niezwykle potężna i prawdopodobnie śmiertelnie groźna. Weszła w obraz! Oczywiście, wszelka magia w pewien sposób zmieniała świat. Magowie uważali, że to jej jedyne zastosowanie; nie odpowiadała im idea, by świat pozostawić takim, jaki jest, a zmieniać ludzi. Jednak tutaj rzecz wydawała się bardziej dosłowna. I wymagała przemyślenia. Na ziemi.