Babcia odszukała dziewczynkę, podążając za nićmi uwagi budynku. Zafascynowana oglądała dziejące się w Głównym Holu sceny…
— …widzicie?
Głos dobiegał gdzieś z wielkiej dali.
— Mhm?
— Pytałam, co tam widzicie — powtórzyła pani Whitlow.
— Hę?
— Pytałam…
— Aha. — Babcia skoncentrowała rozproszone myśli. Kłopot z Pożyczaniem obcego umysłu polegał na tym, że po powrocie do własnego ciała człowiek czuł się zawsze trochę niezręcznie. W dodatku Babcia była pierwszą osobą w historii, która czytała w myślach budynku. Teraz miała wrażenie, że jest ogromna, szorstka i pełna korytarzy.
— Dobrze się czujecie?
Babcia kiwnęła głową i otworzyła swoje okna. Rozsunęła wschodnie i zachodnie skrzydła i spróbowała się skupić na maleńkiej filiżance trzymanej w kolumnach.
Na szczęście pani Whitlow przypisała jej kredową cerę i kamienne milczenie okultystycznemu działaniu mocy. Babcia zaś przekonała się, że krótki kontakt z olbrzymią krzemową pamięcią Uniwersytetu mocno pobudził jej wyobraźnię.
Głosem brzmiącym jak przeciąg w korytarzu — co wywarło na gospodyni spore wrażenie — splotła wątek przyszłości pełnej chętnych młodych mężczyzn, walczących o względy pani Whitlow. Mówiła bardzo szybko, gdyż to, co zobaczyła w holu sprawiło, że chciała znowu znaleźć się przed główną bramą.
— Jest jeszcze coś — dodała.
— Tak? Tak?
— Widzę, że przyjmuje pani nową służącą… To tutaj je zatrudniacie, prawda? Właśnie… Ta jest młodą dziewczyną, bardzo pracowitą, bardzo oszczędną, przyda się do wszystkiego.
— I co z nią? — spytała pani Whitlow. Rozkoszowała się przedstawionym przez Babcię i zaskakująco obrazowym opisem przyszłości. A także zżerała ją ciekawość.
— Duchy wyrażają się w tym miejscu odrobinę niejasno — odparła Babcia. — Ale ważne jest, żeby ją pani przyjęła.
— To żaden kłopot — zapewniła pani Whitlow. — Trudno tu zatrzymać służbę na dłużej. To przez tę magię. Ona tu wycieka… Zwłaszcza z biblioteki, gdzie trzymają wszystkie te magiczne księgi. Dwie pokojówki z góry właśnie wczoraj odeszły; powiedziały, że mają tego dość:
kładąc się do łóżka nie wiedzą, w jakiej postaci obudzą się rano. Starsi magowie zmieniają je z powrotem, ale to już nie to samo.
— No tak… Duchy mówią, że ta panienka nie sprawi żadnych kłopotów pod tym względem — zapewniła posępnie Babcia.
— Jeśli tylko potrafi zamiatać i szorować, może przyjść. — Pani Whitlow była nieco zdziwiona.
— Przyjdzie nawet z własną miotłą. To znaczy według duchów. Lekki obłok podejrzliwości przemknął po twarzy gospodyni.
— Duchy zwykle nie mówią o takich sprawach. Gdzie dokładnie to powiedziały?
— Tutaj. Proszę spojrzeć na tę małą grudkę fusów między cukrem a tym pęknięciem. Mam rację?
Zmierzyły się wzrokiem. Pani Whitlow miała swoje słabostki, ale była dość stanowcza, żeby rządzić w tym podschodnim światem Uniwersytetu. Jednak Babcia potrafiła wytrzymać nawet spojrzenie węża. Po kilku sekundach oczy gospodyni zaszły łzami.
— Tak, chyba rzeczywiście — przyznała pokornie i z otchłani fartucha wyłowiła chusteczkę.
— No właśnie.
Babcia wyprostowała się i odstawiła filiżankę na talerzyk.
— Młoda kobieta chętna do pracy ma liczne możliwości awansu — stwierdziła pani Whitlow. — Ja sama zaczynałam jako pokojówka.
— Jak my wszystkie — oświadczyła niezbyt jasno Babcia. — A teraz pora już iść.
Sięgnęła po kapelusz.
— Ale…
— Muszę się spieszyć. Ważne spotkanie — rzuciła Babcia przez ramię, idąc już w stronę schodów.
— Mamy tu trochę używanej odzieży… Babcia znieruchomiała. W jej myślach walczyły ze sobą sprzeczne instynkty.
— Czarny aksamit?
— Tak. I trochę jedwabiu.
Babcia nie była pewna, czy aprobuje jedwab. Słyszała, że pochodzi z pup gąsienic. Ale czarny aksamit pociągał ją z wielką siłą. Zwyciężyła lojalność.
— Proszę je dla mnie odłożyć. Może zajrzę znowu — krzyknęła i pobiegła korytarzem.
Kucharki i pomywaczki kryły się po kątach, kiedy staruszka z tupotem gnała po śliskiej posadzce, pędem wbiegała po schodach na dziedziniec, z trudem skręcała w alejkę. Szal powiewał za nią, a buty krzesały iskry na kamieniach bruku. Na ulicy podciągnęła spódnicę i ruszyła galopem, z obunożnym poślizgiem wykręcając na plac. Obcasy zgrzytnęły i pozostawiły na kamieniach długą, białą szramę.
Zdążyła akurat na czas by zobaczyć wybiegającą przez wrota zapłakaną Esk.
— Magia nie działała! Czułam ją tam, ale nie chciała się pokazać!
— Może za bardzo się starałaś — tłumaczyła Babcia. — Czary są jak łowienie ryb. Skakanie i chlapanie nigdy w tym nie pomaga. Trzeba siedzieć spokojnie i czekać, aż wszystko zdarzy się w sposób naturalny.
— A potem wszyscy się ze mnie śmiali! Ktoś nawet dał mi cukierka!
— Jakąś korzyść więc odniosłaś.
— Babciu — zawołała oskarżycielsko Esk.
— No, a czego się spodziewałaś? Przynajmniej tylko się z ciebie śmiali. Śmiech nie boli. Poszłaś prosto do najważniejszego maga, popisałaś się przed wszystkimi, a oni cię tylko wyśmiali? Dobrze sobie radzisz, naprawdę dobrze. Zjadłaś tego cukierka?
Esk spojrzała ponuro.
— Tak.
— Co to było?
— Toffi.
— Nie znoszę toffi.
— To co? Pewnie następnym razem mam się postarać o miętusa?
— Nie pyskuj, moja mała. Co masz przeciwko miętusom? Podaj mi tę czarkę.
Kolejną zaletą miejskiego życia, jak przekonała się Babcia, było szkło. Niektóre bardziej skomplikowane wywary wymagały naczyń, które mogła albo kupić po zawrotnych cenach od krasnoludów, albo zamówić u najbliższego ludzkiego szklarza. Przybywały wtedy opakowane w słomę i zwykle w kawałkach. Sama próbowała dmuchania szklą, ale wysiłek pobudzał ją do kaszlu, co dawało dziwaczne rezultaty. W miastach jednak kwitła profesja alchemika, co sprawiało, że były tu sklepy pełne szkła na sprzedaż. A czarownica zawsze może uzyskać specjalne zniżki.
Obserwowała uważnie, jak żółta para płynie przez szklane wężownice i w końcu kondensuje się w jednej wielkiej, lepkiej kropli. Pochwyciła ją zręcznie na czubek szklanej łyżeczki i bardzo ostrożnie przelata do maleńkiej szklanej fiolki.
Esk przyglądała się jej przez łzy.
— Co to jest? — zapytała.
— To nie twoja sprawa. — Babcia zapieczętowała korek woskiem.
— Lekarstwo?
— W pewnym sensie.
Babcia przysunęła sobie kartkę papieru i wybrała pióro. Wysunęła czubek języka i bardzo uważnie wypisała etykietę, kreśląc co chwila i przerywając, żeby zastanowić się nad pisownią.
— Dla kogo to?
— Dla pani Herapath, żony szklarza. Esk wytarła nos.
— To ten, co nie chce dmuchać szkła, prawda? Babcia przyjrzała się jej znad kartki.
— Co masz na myśli?
— Kiedy wczoraj z tobą rozmawiała, nazwała go panem Raz-Na-Dwa-Tygodnie.
— Mhm — mruknęła Babcia.
Starannie dokończyła zdanie: „Rospuśdć w dwu śklankach wody i dodać mu jedno krople do herbaty. Założyć luźno suknie i nie zpraszać żadnych gości”.
Któregoś dnia, powiedziała sobie, będę musiała odbyć z nią tę rozmowę.
Dziewczynka wydawała się niezwykle tępa. Asystowała już przy wielu porodach i prowadzała kozy do capa Niani Annaple, wciąż jednak nie wyciągała oczywistych wniosków. Babcia nie była całkiem pewna, jak powinna temu zaradzić, zresztą chwila nigdy jakoś nie wydawała się odpowiednia, żeby poruszyć ten temat. Zastanawiała się, czy może w głębi serca nie jest zbyt skrępowana, by mówić o takich sprawach. Czuła się jak kowal, który umie podkuwać konie, leczyć je, doglądać i wyceniać, ale ma jedynie minimalne pojęcie o tym, jak na nich jeździć.