— Ten gruby czy ten podobny do strużki octu?
Esk oderwała swe myśli od wizerunku Simona na zimnej pustyni.
— Jest magiem Ósmej Rangi i trzydziestotrzystopniowym mędrcem.
— To znaczy, że jest skrzywiony? — zdziwiła się Babcia. — Za długo przebywasz z magami, moje dziecko, i zaczęłaś traktować ich poważnie. Oni wszyscy nazywają się Najwyższy Mistrz Tego czy Imperialny Mędrzec Tamtego. To należy do gry. Nawet iluzjoniści to robią, chociaż przynajmniej ci powinni mieć więcej rozumu. Ale nie, wszystkim ogłaszają, że są Zadziwiąjącymi-Maksem-i-Klarą. Wszystko jedno. Gdzie jest ten twój Najwyższy Rumbabumba?
— Jedzą teraz kolację w Głównym Holu — poinformowała Esk. — Czy on potrafi sprowadzić Simona z powrotem?
— To właśnie jest najtrudniejsze. Sądzę, że każda z nas bez trudu mogłaby sprowadzić z powrotem Coś, zwyczajnie chodzącego i rozmawiającego jak każdy. Czy byłby to Simon, to całkiem inna para fretek.
Wstała.
— Poszukajmy tego Głównego Holu. Nie ma czasu.
— Ehm… Nie wpuszczają tam kobiet — szepnęła Esk. Babcia zatrzymała się w progu. Wyprostowała ramiona. I odwróciła się powoli.
— Co takiego powiedziałaś? Czyżby moje stare uszy mnie zmyliły? Tylko mi nie mów, że tak, bo wiem, że nie.
— Przepraszam. — Esk westchnęła. — Siła przyzwyczajenia.
— Właśnie widzę, że zaczynasz miewać pomysły, które ci nie przy-stoją — stwierdziła lodowato Babcia. — Idź poszukaj kogoś, kto przypilnuje tego biedaka. A my przekonamy się, cóż takiego jest w tym Głównym Holu, że nie wolno nam postawić w nim nogi.
I tak się stało, że gdy wszyscy wykładowcy, administratorzy i studenci Niewidocznego Uniwersytetu spożywali kolację w pradawnym holu, drzwi otworzyły się gwałtownie. Dramatyczny efekt został lekko osłabiony, kiedy odbiły się od kuchcika i uderzyły Babcię w goleń. Zamiast więc maszerować po czarno-białej podłodze dumnym krokiem, jak to sobie zaplanowała, zmuszona była na wpół podskakiwać, na wpół utykać. Miała tylko nadzieję, że utyka z godnością.
Esk szła za nią, czując na sobie spojrzenia setek zwróconych ku nim oczu.
Szum rozmów i brzęk sztućców cichły z wolna. Przewróciło się kilka krzeseł. Na drugim końcu sali najpoważniejsi magowie siedzieli przy głównym stole, który unosił się o kilka stóp nad podłogą. Patrzyli na Babcię.
Mag średniej rangi — Esk poznała w nim wykładowcę astrologii stosowanej — podbiegł do nich, wymachując rękami.
— Nienienienie — krzyczał. — Pomyliłyście drzwi. Musicie wyjść.
— Proszę nie zwracać na mnie uwagi. — Babcia wyminęła go ze spokojem.
— Niemenie, to wbrew tradycji. Musicie odejść natychmiast. Damom nie wolno tu wchodzić.
— Nie jestem damą, tylko czarownicą — odparła Babcia. Obejrzała się na Esk. — Czy ten jest bardzo ważny?
— Chyba nie.
— Dobrze. — Babcia zwróciła się do wykładowcy. — Idź, poszukaj mi jakiegoś ważnego maga. Byle szybko.
Esk stuknęła ją w plecy. Kilku magów obdarzonych większą przytomnością umysłu wymknęło się na korytarz i teraz uniwersyteccy woźni zbliżali się groźnie od drzwi, do wtóru okrzyków i wycia studentów. Esk nigdy nie lubiła woźnych, którzy prowadzili własne życie w osobnych kwaterach, ale teraz ogarnęła ją fala współczucia.
Dwóch wyciągnęło swoje owłosione łapska i złapało Babcię za ramiona. Sięgnęła ręką za plecy, wykonała kilka błyskawicznych ruchów i po chwili obaj mężczyźni odskoczyli gwałtownie, ściskając się za rozmaite części ciała i przeklinając głośno.
— Szpilka do kapelusza — wyjaśniła Babcia.
Wolną ręką złapała Esk i ruszyła w stronę głównego stołu, patrząc groźnie na każdego, kto choćby wyglądał, jakby miał ochotę stanąć jej na drodze. Młodsi studenci, którzy potrafili docenić darmową rozrywkę, tupali, klaskali i walili talerzami o blaty.
Główny stół z hukiem opadł na posadzkę, a starsi magowie pospiesznie ustawili się gęsiego za Cutangle'em, który usiłował przywołać wszystkie rezerwy godności. Nie bardzo mu się to udawało; trudno jest wyglądać godnie z serwetką pod brodą.
Uniósł dłoń nakazując ciszę i cały hol zamarł w oczekiwaniu. Babcia i Esk zbliżały się do niego. Po drodze Babcia z zaciekawieniem przyglądała się portretom i posągom dawnych magów.
— Co to za jedni? — rzuciła kątem ust.
— To byli główni magowie — szepnęła Esk.
— Mieli chyba zatwardzenie. Nie spotkałam jeszcze całkiem zdrowego maga.
— Wiem tylko, że zbiera się na nich kurz.
Cutangle stanął w szerokim rozkroku, z rękami wspartymi na biodrach i brzuchem przywodzącym na myśl narciarski stok dla początkujących. Pozycję taką zwykło się łączyć z Henrykiem VIII, czasem obejmując też Henryków IX i X.
— A więc? — zapytał. — Co ma znaczyć ten skandal?
— Jest ważny? — zwróciła się Babcia do Esk.
— Ja, droga pani, jestem Nadrektorem! Tak się składa, że kieruję tym Uniwersytetem. A pani wkroczyła bez zezwolenia na bardzo niebezpieczny teren. Ostrzegam więc… Proszę tak na mnie nie patrzeć!
Cutangle cofnął się, unosząc dłoń dla ochrony przed wzrokiem Babci. Magowie za jego plecami rozbiegli się i pochowali za przewracanymi stołami.
Oczy Babci zmieniły się.
Esk nigdy ich jeszcze takimi nie widziała. Były idealnie srebrne, jak małe okrągłe zwierciadła. I odbijały wszystko, na co patrzyły. Cutangle był znikomo małym punkcikiem w ich głębinie, z otwartymi ustami i cieniutkimi rączkami wymachującymi rozpaczliwie.
Nadrektor cofając się trafił na filar i ten wstrząs pomógł mu się opanować. Gniewnie potrząsnął głową, wyciągnął rękę i posłał w czarownicę strumień białego ognia.
Nie odwracając swego lustrzanego spojrzenia, podniosła dłoń i odbiła ogień w górę. Huknęła eksplozja i posypały się odłamki kafelków.
Szerzej otworzyła oczy.
Cutangle zniknął. Tam, gdzie stał, wił się gotów do ataku ogromny wąż.
Babcia zniknęła. Tam, gdzie stała, leżał duży, wilklinowy kosz.
Wąż zmienił się w olbrzymiego gada z mgieł czasu.
Kosz stał się śnieżną zamiecią Lodowych Gigantów, pokrywającą szronem ryczącego potwora.
Gad stał się szablozębnym tygrysem, szykującym się do skoku.
Wichura stała się jamą pełną bulgoczącej smoły.
Tygrys zdążył przemienić się w pikującego orła.
Smoła zmieniła się w ozdobny ptasi kaptur.
Obrazy zamigotały, jeden kształt zastępował drugi, stroboskopowe cienie tańczyły po ścianach holu. Zerwał się magiczny wiatr, gęsty i lepki, krzesający z palców i bród oktarynowe iskry. Pośród tego zamętu Esk załzawionymi oczyma ledwie dostrzegała sylwetki Babci i Cutangle'a, szkliste posągi w wirach pędzących obrazów.
Docierało do niej coś jeszcze: wysoki dźwięk na granicy słyszalności.
Słyszała go już wcześniej na lodowatej równinie — podniecony świergot, szum ula, dźwięk mrowiska…
— Nadchodzą! — zawołała przekrzykując hałas. — Idą tutaj! Teraz!
Wydostała się zza stołu, gdzie szukała kryjówki przed czarodziejskim pojedynkiem i spróbowała podbiec do Babci. Podmuch pierwotnej magii oderwał ją od podłogi i cisnął na krzesło.
Brzęczenie rozlegało się coraz głośniej i powietrze szumiało niczym trzydniowe zwłoki w letni dzień. Esk spróbowała dosięgnąć Babci, ale odskoczyła, kiedy zielony płomień objął jej rękę i przypalił włosy.
Rozejrzała się za magami, ale ci chowali się przed magicznymi wyładowaniami za poprzewracane meble. Okultystyczny sztorm szalał nad ich głowami.