— Ehm… — chrząknął. — Czy wolno zapalić?
Babcia wzruszyła ramionami. Cutangle potarł zapałką o ścianę i desperacko usiłował skierować płomyk i papierosa w mniej więcej to samo miejsce. Babcia łagodnie wyjęła mu zapałkę z drżących palców i podała ogień.
Cutangle zaciągnął się, kaszlnął rytualnie i oparł się o ścianę. Jarzący się koniec skręta był jedynym światłem w mrocznym korytarzu.
— Oni Wędrują — stwierdziła w końcu Babcia.
— Wiem — zgodził się Cutangle.
— Twoi magowie nie zdołają ich sprowadzić.
— To też wiem.
— Coś jednak sprowadzić mogą.
— Wolałbym, żeby pani tego nie powiedziała. Przez chwilę oboje rozważali, co może powrócić, zamieszkać w żywych ciałach i zachowywać się prawie tak, jak początkowi właściciele.
— To chyba moja wina — rzekli chórem i urwali zdumieni.
— Pani pierwsza, madam — ustąpił Cutangle.
— Te wasze papierosy… — zainteresowała się Babcia. — Dobrze robią na nerwy?
Cutangle otworzył usta, by zauważyć niezwykle uprzejmie, iż palenie jest nałogiem zarezerwowanym dla magów. Powstrzymał się jednak po chwili zastanowienia. Bez słowa podał Babci kapciuch.
Opowiedziała mu o narodzinach Esk, o przybyciu starego maga, o lasce i wycieczkach Esk w dziedzinę magii. Zanim skończyła, udało jej się zwinąć ciasną, wąską rurkę, która paliła się niebieskim płomykiem i szczypała w oczy.
— Wątpię, żeby to dobrze robiło roztrzęsionym nerwom. — Pociągnęła nosem.
Cutangle nie słuchał.
— To zadziwiające — mruknął. — Mówi pani, że dziecko w żaden sposób nie ucierpiało?
— Niczego takiego nie zauważyłam. Laska była… no… stała po jej stronie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
— A gdzie jest teraz ta laska?
— Powiedziała, że wrzuciła ją do rzeki… Stary mag i podstarzała czarownica spojrzeli na siebie; rozbłysk pioruna na dworze oświetlił ich twarze. Cutangle pokręcił głową.
— Rzeka wylała — stwierdził. — Szansa jedna na milion… Babcia uśmiechnęła się ponuro. Był to taki uśmiech, przed którym uciekają wilki. Stanowczo chwyciła miotłę.
— Szansę jedne na milion — rzekła — spełniają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.
Są burze wręcz teatralne, z błyskawicami i metalicznym hukiem gromów. Są burze tropikalne i ciepłe, ze skłonnością do gorących wiatrów i piorunów kulistych. Ale ta burza nadeszła przez równiny nad Okrągłym Morzem i jej główną ambicją było zalanie ziemi jak największą ulewą. Burza tego typu sprawia wrażenie, że całe niebo zażyło silny środek moczopędny. Grzmoty i błyskawice zawisły gdzieś w de, dając rodzaj podkładu muzycznego, ale to deszcz grał rolę gwiazdy w tym pokazie. Stepował po okolicy.
Tereny Uniwersytetu rozciągały się aż do rzeki. Za dnia przecinała je równa, elegancka sieć żwirowych ścieżek i żywopłotów, ale w środku mokrej, burzliwej nocy żywopłoty jakby się gdzieś wyprowadziły, a ścieżki po prostu sobie poszły w jakieś suche miejsce.
Blade magiczne światełko jarzyło się słabo między ociekającymi wodą liśćmi. Deszcz bez trudu znajdował drogę między nimi.
— Nie mógłbyś przywołać jednej z tych waszych magicznych kuł ognia?
— Litości, madam.
— Jesteś pewien, że mieliśmy iść właśnie tędy?
— Gdzieś tu powinno być coś w rodzaju mola, chyba że całkiem się zgubiłem.
Zabrzmiał odgłos przedzierania się ciężkiego ciała przez krzaki, a potem plusk.
— Przynajmniej znalazłem rzekę.
Babcia Weatherwax rozglądała się w mokrej ciemności. Słyszała szum i niewyraźnie widziała białe grzebienie fal powodzi. Czuła też niepowtarzalny aromat Ankh, sugerujący, że kilka armii wykorzystało rzekę nąjpierw jako toaletę, a potem jako cmentarz.
Cutangle brnął zniechęcony w jej stronę.
— To głupota — oświadczył. — Nie obrażając pani, madam. Ale przy takiej powodzi na pewno spłynęła już do morza. A ja umrę z zimna.
— Nie możesz już zmoknąć bardziej niż dotąd. A poza tym nieodpowiednio chodzisz.
— Słucham?
— Idziesz taki przygarbiony, walczysz z tym. To nie jest sposób. Trzeba… no, przemykać się między kroplami.
I rzeczywiście, Babcia wydawała się ledwie zmoknięta.
— Będę pamiętał. Chodźmy już, madam. Zorganizuję huczący ogień i po szklaneczce czegoś gorącego i niezdrowego. Babcia westchnęła.
— Sama nie wiem. Spodziewałam się chyba, że będzie gdzieś sterczała z błota albo co… A tu jest tylko woda.
Cutangle poklepał ją delikatnie po ramieniu.
— Może zdołamy pomóc im w inny… — zaczął, ale przerwał mu trzask błyskawicy i zaraz potem huk gromu.
— Mówiłem, że może… — zaczął po raz drugi.
— Co to było, co zobaczyłam? — zawołała Babcia.
— Co to było co? — zdumiał się Cutangle.
— Daj jakieś światło!
Mag westchnął mokro i wyciągnął rękę. Strumień żółtego ognia wystrzelił nad spienioną wodą i zgasł z sykiem.
— Tam — oznajmiła tryumfalnie Babcia.
— To tylko łódka. Chłopcy pływają nimi latem… Jak najszybciej pobrnął za stanowczą sylwetką Babci.
— Nie zamierza pani chyba wypływać nią w taką noc jak dzisiaj? To szaleństwo!
Babcia ślizgała się na mokrych deskach mola, prawie całkiem już zalanego wodą.
— Nie zna się pani na łodziach! — protestował Cutangle.
— W takim razie będę musiała się szybko nauczyć — odparła spokojnie.
— Aleja ostatni raz pływałem łódką jeszcze jako chłopiec!
~ Nie prosiłam cię, żebyś szedł za mną. Czy ta szpiczasta część to przód?
Cutangle jęknął.
~ To bardzo chwalebny zamiar — powiedział. — Ale może zaczekalibyśmy do rana?
Błyskawica oświetliła twarz Babci.
— A może nie — ustąpił mag.
Powlókł się na koniec mola i przyciągnął małą wiosłową łódkę. Trafienie w pokład wymagało szczęścia, ale w końcu zdołał tego dokonać, walcząc w ciemnościach z cumą.
Łódka odbiła od mola i odpłynęła wirując powoli. Kołysała się na wzburzonych wodach. Babcia z całej siły ściskała ławeczkę i w ciemności spoglądała wyczekująco na Cutangle'a.
— No? — zapytała.
— Co no? — zapytał Cutangle.
— Mówiłeś, że znasz się na łodziach.
— Nie. Mówiłem tylko, że pani się nie zna.
— Aha.
Chwycili za burty. Łódka przechyliła się ciężko, wyprostowała cudem i popłynęła z prądem rufą do przodu.
— Kiedy wspomniałeś, że ostatni raz pływałeś łódką jako chłopiec…
— O ile pamiętam, miałem wtedy dwa lata.
Łódka wpadła w wir, zakręciła się i wystrzeliła w poprzek koryta.
— Miałam cię za kogoś, kto w dzieciństwie pływał całymi dniami.
— Urodziłem się w górach. Jeśli już musi pani wiedzieć, to dostaję morskiej choroby na mokrej trawie — wyjaśnił Cutangle.
Łódka uderzyła o zatopiony pień drzewa i drobna fala przelała się przez dziób.
— Znam również czar chroniący przed utonięciem — dodał zbolałym głosem.
— Miło to słyszeć.
— Tyle że trzeba go wypowiedzieć stojąc na suchym lądzie.
— Zdejmij buty — poleciła Babcia.