Выбрать главу

— Nie stój tam, ty idioto!

Treade nerwowo wpatrywał się w ciemność.

— Przecież gdzieś muszę stać — zauważył.

— Chciałem powiedzieć, że masz nam pomóc — warknął Cutangle, wynurzając się z fal jak tłusta i zagniewana Wenus. — Pani pierwsza, ma się rozumieć.

Obejrzał się. Babcia szukała czegoś w wodzie.

— Zgubiłam kapelusz — wyjaśniła. Cutangle westchnął.

— Czy to naprawdę ważne? W takiej chwili?

— Czarownica musi mieć kapelusz, bo inaczej kto ją rozpozna? — Babcia chwyciła szybko coś ciemnego i przesiąkniętego, co przepływało obok. Zaśmiała się tryumfalnie, wylała wodę i wsadziła sobie kapelusz na głowę. Stracił usztywnienie i opadał jej zawadiacko na jedno oko. — No dobrze — powiedziała głosem, który całemu wszechświatowi sugerował, żeby lepiej uważał.

Znowu jaskrawo zapłonęła błyskawica, co dowodzi, że nawet bogowie pogody mają silnie rozwinięte wyczucie efektu.

— Do twarzy pani — pochwalił Cutangle.

— Przepraszam bardzo — wtrącił Treade. — Ale czy to nie ta ko…

— To nieistotne — przerwał mu Nadrektor, ujął Babcię za rękę i pomógł wspiąć się na schody. Mocno ściskał laskę.

— Przecież to wbrew tradycji, pozwolić ko… Urwał zdumiony. Babcia przycisnęła dłoń do mokrej ściany obok drzwi. Cutangle postukał Treatle'a w pierś.

— A gdzie to jest napisane? — zapytał.

— Są w Bibliotece — przerwała mu Babcia.

— To było jedyne suche miejsce — wyjaśnił Treade. — Ale…

— Ten budynek boi się burzy z piorunami — oznajmiła Babcia. — Można by go trochę pocieszyć.

— Ale tradycja… — powtarzał desperacko Treade. Babcia maszerowała już korytarzem, a Cutangle biegł truchtem za nią. Obejrzał się.

— Słyszałeś, co mówiła ta dama — rzucił.

Treade rozdziawił usta i patrzył, jak odchodzą. Kiedy ucichł odgłos ich kroków, stał przez chwilę nieruchomo. Myślał o życiu i o tym, gdzie w swoim popełnił błąd.

Mimo wszystko nikt nie zarzuci mu nieposłuszeństwa.

Ostrożnie, nie wiedząc dlaczego, wyciągnął rękę i poklepał ścianę.

— No no, już dobrze — powiedział.

To dziwne, ale poczuł się o wiele lepiej.

* * *

Cutangle’owi przyszło do głowy, że to on powinien na własnym terenie wskazywać drogę. Jednakże spiesząca się Babcia była nieosiągalna dla beznadziejnej ofiary nałogu nikotynowego. Dotrzymywał jej kroku podskakując trochę bokiem.

— Tędy — oznajmił, rozchlapując kałuże.

— Wiem. Budynek mi powiedział.

— A tak, właśnie chciałem o to zapytać. Ponieważ, widzi pani, do mnie nigdy się jakoś nie odezwał, a przecież mieszkam w nim od lat.

— A słuchałeś go kiedy?

— Nie, właściwie nie słuchałem — przyznał Cutangle. — Nie w sensie dosłownym.

— No właśnie — odparła Babcia, prześlizgując się obok wodospadu w miejscu, gdzie dawniej były kuchenne schody (pranie pani Whitlow już nigdy nie będzie takie jak dawniej). — Wydaje mi się, że trzeba tędy i prosto korytarzem. Tak?

Wyminęła trójkę magów, zaskoczonych jej obecnością i całkiem oszołomionych jej kapeluszem.

Cutangle biegł za nią sapiąc i dogonił przed drzwiami do Biblioteki. Chwycił ją za ramię.

— Proszę posłuchać — rzekł z naciskiem. — Bez urazy, panno… ee… pani…

— Myślę, że wystarczy Esmeralda. W końcu lecieliśmy na jednej miotle i w ogóle…

— Czy mogę wejść pierwszy, Esmeraldo? — poprosił. — To przecież moja Biblioteka.

Babcia obejrzała się, wyraźnie zdziwiona. Po chwili uśmiechnęła się.

— Oczywiście. Przepraszam.

— Dla zachowania pozorów — wyjaśnił Cutangle przepraszająco. I pchnął drzwi.

Biblioteka pełna była magów, którzy dbają o swoje książki tak samo jak mrówki dbają o jąjeczka i podobnie jak one przenoszą je w chwilach zagrożenia. Woda dostała się nawet tutaj i przelewała się w dość nieoczekiwanych miejscach, a to z powodu dziwnych efektów grawitacyjnych Biblioteki. Opróżniono wszystkie dolne półki, a sztafeta magów i studentów układała tomy na wszystkich dostępnych stołach i suchych regałach. Powietrze wibrowało gniewnym szelestem stronic, zagłuszającym niemal dalekie odgłosy burzy.

Wszystko to najwyraźniej zaniepokoiło bibliotekarza, gdyż biegał od maga do maga, bez większych efektów szarpał ich za szaty i pokrzykiwał „uuk”.

Zauważył Cutangle'a i podbiegł do niego szybko. Babcia nigdy jeszcze nie widziała orangutana, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać. Zachowała więc kamienny spokój w obecności małego, brzuchatego człowieczka z niewiarygodnie długimi rękami i półtora rażą za dużą skórą.

— Uuk — wyjaśnił. — Uuk.

— Tak przypuszczałem — odparł krótko Cutangle i chwycił najbliższego maga, zgiętego pod ciężarem kilkunastu grimoire'ów. Ten zrobił minę, jakby zobaczył ducha, zerknął z ukosa na Babcię i upuścił księgi na podłogę. Bibliotekarz drgnął.

— Nadrektor? — wykrztusił mag. — Pan żyje? To znaczy… Słyszeliśmy, że został pan porwany przez… — Znów zerknął na Babcię. — To jest, myśleliśmy… Treatle mówił…

— Uuk! — zawołał bibliotekarz, zaganiając kartki z powrotem między okładki.

— Gdzie jest młody Simon i dziewczynka? Co z nimi zrobiliście? — zawołała groźnie Babcia.

— Oni… Ułożyliśmy ich, o tam. — Mag cofnął się trochę. — Ehm…

— Prowadź — rozkazał Cutangle. — I przestań się jąkać, człowieku! Można by pomyśleć, że w życiu nie widziałeś kobiety.

Mag nerwowo przełknął ślinę i z zapałem pokiwał głową.

— Oczywiście. I… to znaczy… Proszę za mną… urn…

— Nie miałeś chyba ochoty wspominać o tradycji, co? — spytał Cutangle.

— Ee… Nie, Nadrektorze.

— To dobrze.

Biegli tuż za nim, wymijając zapracowanych magów, z których większość na widok Babci nieruchomiała.

— Sytuacja robi się krępująca — mruknął kącikiem ust Cutangle. — Będę musiał mianować cię honorowym magiem.

Babcia patrzyła przed siebie, a jej wargi prawie się nie poruszyły.

— Spróbuj tylko — syknęła. — A mianuję cię honorową czarownicą.

Cutangle gwałtownie zacisnął usta.

Esk i Simon leżeli na stole w jednej z bocznych czytelni, pod opieką sześciu magów. Wszyscy odstąpili nerwowo, gdy nadeszła cała trójka i wlokący się z tyłu bibliotekarz.

— Myślałem — zaczął Cutangle — że może lepiej będzie dać laskę Simonowi. Jest w końcu magiem i…

— Po moim trupie — rzekła Babcia z mocą. — I twoim też. Z niego czerpią moc. Chcesz dać im więcej?

Cutangle westchnął. Podziwiał tę laskę. Była jedną z lepszych, jakie w życiu oglądał.

— Bardzo dobrze. Masz rację, oczywiście. Pochylił się i ułożył laskę na ciele śpiącej Esk, po czym odstąpił i zamarł w dramatycznej pozie. Nic się nie stało.

Jeden z magów zakaszlał nerwowo. Nic nie stawało się nadal. Rzeźbione wzory na lasce zdawały się uśmiechać złośliwie.

— To nie działa — mruknął Cutangle. — Prawda?

— Uuk.

— Dajmy jej trochę czasu — zaproponowała Babcia. Dali jej trochę czasu. Na zewnątrz burza kroczyła przez miasto, próbując zrywać z domów pokrycia.

Babcia usiadła na stosie książek i przetarła oczy. Dłoń Cutangle'a jakby przypadkiem zabłądziła do kapciucha z tytoniem. Kolega wyprowadził z pokoju kaszlącego nerwowo maga.