— Nie stój tam, ty idioto!
Treade nerwowo wpatrywał się w ciemność.
— Przecież gdzieś muszę stać — zauważył.
— Chciałem powiedzieć, że masz nam pomóc — warknął Cutangle, wynurzając się z fal jak tłusta i zagniewana Wenus. — Pani pierwsza, ma się rozumieć.
Obejrzał się. Babcia szukała czegoś w wodzie.
— Zgubiłam kapelusz — wyjaśniła. Cutangle westchnął.
— Czy to naprawdę ważne? W takiej chwili?
— Czarownica musi mieć kapelusz, bo inaczej kto ją rozpozna? — Babcia chwyciła szybko coś ciemnego i przesiąkniętego, co przepływało obok. Zaśmiała się tryumfalnie, wylała wodę i wsadziła sobie kapelusz na głowę. Stracił usztywnienie i opadał jej zawadiacko na jedno oko. — No dobrze — powiedziała głosem, który całemu wszechświatowi sugerował, żeby lepiej uważał.
Znowu jaskrawo zapłonęła błyskawica, co dowodzi, że nawet bogowie pogody mają silnie rozwinięte wyczucie efektu.
— Do twarzy pani — pochwalił Cutangle.
— Przepraszam bardzo — wtrącił Treade. — Ale czy to nie ta ko…
— To nieistotne — przerwał mu Nadrektor, ujął Babcię za rękę i pomógł wspiąć się na schody. Mocno ściskał laskę.
— Przecież to wbrew tradycji, pozwolić ko… Urwał zdumiony. Babcia przycisnęła dłoń do mokrej ściany obok drzwi. Cutangle postukał Treatle'a w pierś.
— A gdzie to jest napisane? — zapytał.
— Są w Bibliotece — przerwała mu Babcia.
— To było jedyne suche miejsce — wyjaśnił Treade. — Ale…
— Ten budynek boi się burzy z piorunami — oznajmiła Babcia. — Można by go trochę pocieszyć.
— Ale tradycja… — powtarzał desperacko Treade. Babcia maszerowała już korytarzem, a Cutangle biegł truchtem za nią. Obejrzał się.
— Słyszałeś, co mówiła ta dama — rzucił.
Treade rozdziawił usta i patrzył, jak odchodzą. Kiedy ucichł odgłos ich kroków, stał przez chwilę nieruchomo. Myślał o życiu i o tym, gdzie w swoim popełnił błąd.
Mimo wszystko nikt nie zarzuci mu nieposłuszeństwa.
Ostrożnie, nie wiedząc dlaczego, wyciągnął rękę i poklepał ścianę.
— No no, już dobrze — powiedział.
To dziwne, ale poczuł się o wiele lepiej.
Cutangle’owi przyszło do głowy, że to on powinien na własnym terenie wskazywać drogę. Jednakże spiesząca się Babcia była nieosiągalna dla beznadziejnej ofiary nałogu nikotynowego. Dotrzymywał jej kroku podskakując trochę bokiem.
— Tędy — oznajmił, rozchlapując kałuże.
— Wiem. Budynek mi powiedział.
— A tak, właśnie chciałem o to zapytać. Ponieważ, widzi pani, do mnie nigdy się jakoś nie odezwał, a przecież mieszkam w nim od lat.
— A słuchałeś go kiedy?
— Nie, właściwie nie słuchałem — przyznał Cutangle. — Nie w sensie dosłownym.
— No właśnie — odparła Babcia, prześlizgując się obok wodospadu w miejscu, gdzie dawniej były kuchenne schody (pranie pani Whitlow już nigdy nie będzie takie jak dawniej). — Wydaje mi się, że trzeba tędy i prosto korytarzem. Tak?
Wyminęła trójkę magów, zaskoczonych jej obecnością i całkiem oszołomionych jej kapeluszem.
Cutangle biegł za nią sapiąc i dogonił przed drzwiami do Biblioteki. Chwycił ją za ramię.
— Proszę posłuchać — rzekł z naciskiem. — Bez urazy, panno… ee… pani…
— Myślę, że wystarczy Esmeralda. W końcu lecieliśmy na jednej miotle i w ogóle…
— Czy mogę wejść pierwszy, Esmeraldo? — poprosił. — To przecież moja Biblioteka.
Babcia obejrzała się, wyraźnie zdziwiona. Po chwili uśmiechnęła się.
— Oczywiście. Przepraszam.
— Dla zachowania pozorów — wyjaśnił Cutangle przepraszająco. I pchnął drzwi.
Biblioteka pełna była magów, którzy dbają o swoje książki tak samo jak mrówki dbają o jąjeczka i podobnie jak one przenoszą je w chwilach zagrożenia. Woda dostała się nawet tutaj i przelewała się w dość nieoczekiwanych miejscach, a to z powodu dziwnych efektów grawitacyjnych Biblioteki. Opróżniono wszystkie dolne półki, a sztafeta magów i studentów układała tomy na wszystkich dostępnych stołach i suchych regałach. Powietrze wibrowało gniewnym szelestem stronic, zagłuszającym niemal dalekie odgłosy burzy.
Wszystko to najwyraźniej zaniepokoiło bibliotekarza, gdyż biegał od maga do maga, bez większych efektów szarpał ich za szaty i pokrzykiwał „uuk”.
Zauważył Cutangle'a i podbiegł do niego szybko. Babcia nigdy jeszcze nie widziała orangutana, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać. Zachowała więc kamienny spokój w obecności małego, brzuchatego człowieczka z niewiarygodnie długimi rękami i półtora rażą za dużą skórą.
— Uuk — wyjaśnił. — Uuk.
— Tak przypuszczałem — odparł krótko Cutangle i chwycił najbliższego maga, zgiętego pod ciężarem kilkunastu grimoire'ów. Ten zrobił minę, jakby zobaczył ducha, zerknął z ukosa na Babcię i upuścił księgi na podłogę. Bibliotekarz drgnął.
— Nadrektor? — wykrztusił mag. — Pan żyje? To znaczy… Słyszeliśmy, że został pan porwany przez… — Znów zerknął na Babcię. — To jest, myśleliśmy… Treatle mówił…
— Uuk! — zawołał bibliotekarz, zaganiając kartki z powrotem między okładki.
— Gdzie jest młody Simon i dziewczynka? Co z nimi zrobiliście? — zawołała groźnie Babcia.
— Oni… Ułożyliśmy ich, o tam. — Mag cofnął się trochę. — Ehm…
— Prowadź — rozkazał Cutangle. — I przestań się jąkać, człowieku! Można by pomyśleć, że w życiu nie widziałeś kobiety.
Mag nerwowo przełknął ślinę i z zapałem pokiwał głową.
— Oczywiście. I… to znaczy… Proszę za mną… urn…
— Nie miałeś chyba ochoty wspominać o tradycji, co? — spytał Cutangle.
— Ee… Nie, Nadrektorze.
— To dobrze.
Biegli tuż za nim, wymijając zapracowanych magów, z których większość na widok Babci nieruchomiała.
— Sytuacja robi się krępująca — mruknął kącikiem ust Cutangle. — Będę musiał mianować cię honorowym magiem.
Babcia patrzyła przed siebie, a jej wargi prawie się nie poruszyły.
— Spróbuj tylko — syknęła. — A mianuję cię honorową czarownicą.
Cutangle gwałtownie zacisnął usta.
Esk i Simon leżeli na stole w jednej z bocznych czytelni, pod opieką sześciu magów. Wszyscy odstąpili nerwowo, gdy nadeszła cała trójka i wlokący się z tyłu bibliotekarz.
— Myślałem — zaczął Cutangle — że może lepiej będzie dać laskę Simonowi. Jest w końcu magiem i…
— Po moim trupie — rzekła Babcia z mocą. — I twoim też. Z niego czerpią moc. Chcesz dać im więcej?
Cutangle westchnął. Podziwiał tę laskę. Była jedną z lepszych, jakie w życiu oglądał.
— Bardzo dobrze. Masz rację, oczywiście. Pochylił się i ułożył laskę na ciele śpiącej Esk, po czym odstąpił i zamarł w dramatycznej pozie. Nic się nie stało.
Jeden z magów zakaszlał nerwowo. Nic nie stawało się nadal. Rzeźbione wzory na lasce zdawały się uśmiechać złośliwie.
— To nie działa — mruknął Cutangle. — Prawda?
— Uuk.
— Dajmy jej trochę czasu — zaproponowała Babcia. Dali jej trochę czasu. Na zewnątrz burza kroczyła przez miasto, próbując zrywać z domów pokrycia.
Babcia usiadła na stosie książek i przetarła oczy. Dłoń Cutangle'a jakby przypadkiem zabłądziła do kapciucha z tytoniem. Kolega wyprowadził z pokoju kaszlącego nerwowo maga.