Kiedy odeszli i słychać było już tylko protesty chłopców, odbijające się echem wśród drzew, Babcia otworzyła chatę, wepchnęła Esk do środka i zaryglowała drzwi. Zapaliła kilka świec ze swojego zapasu nad starą komodą. Potem z szuflady wyjęła parę starych, ale jeszcze całkiem dobrych i pachnących przeciwmolowymi ziołami wełnianych koców, otuliła nimi Esk i usadziła ją w fotelu na biegunach.
Uklękła przy akompaniamencie trzasków i stęknięć, po czym wzięła się do rozpalania ognia. Była to czynność skomplikowana, wymagająca suszonej, sproszkowanej huby, trocin, połamanych gałązek, sapania i licznych przekleństw.
— Babciu, przecież nie musicie tak się przy tym męczyć — zauważyła Esk.
Babcia zesztywniała i spojrzała na płytę w głębi kominka. Była dość ładna. Lata temu kowal odlał ją specjalnie dla niej i ozdobił motywem sów i nietoperzy. W tej chwili jednak Babci nie interesowały względy estetyczne.
— Doprawdy? — spytała lodowatym głosem. — Czyżbyś znała jakiś lepszy sposób?
— Możecie przecież rzucić czar, żeby ogień się zapalił. Babcia w skupieniu układała wśród niepewnych płomyków kawałki gałązek.
— A jak miałabym to zrobić? — spytała, na pozór adresując tę wypowiedź do żelaznej płyty kominka.
— No… — zająknęła się Esk. — Ja… Nie pamiętam. Ale wy na pewno wiecie, prawda? Wszyscy wiedzą, że umiecie czarować.
— Są czary — stwierdziła Babcia. — Ale są też i czary Najważniejsze, moja mała, to wiedzieć, do czego służy magia, a do czego nie służy. I możesz mi wierzyć na słowo, jej przeznaczeniem nigdy nie było rozpalanie ognia. Możesz być tego absolutnie pewna. Gdyby Stwórca chciał, żebyśmy czarami rozpalali ogień, to nie dałby nam… tych, no… zapałek.
— Ale potrafilibyście czarami zapalić ogień? — nie ustępowała Esk, kiedy Babcia zawiesiła na haku nad ogniem stary czarny kociołek. — To znaczy, gdybyście chcieli. Gdyby to było dozwolone.
— Może — odparła Babcia, która nie potrafiła. Ogień nie ma duszy i nie jest żywy: to dwa z trzech ważnych powodów.
— Potrafilibyście rozpalić ten ogień dużo lepiej.
— Jeśli warto coś zrobić, warto też zrobić to marnie. — Babcia odwołała się do aforyzmów, ostatniej obrony dorosłego człowieka pod oblężeniem.
— Tak, ale…
— Ale dość już tych ale.
Babcia przeszukała puzderko z ciemnego drewna na komodzie. Dumna była ze swej niedoścignionej wiedzy o ziołach Ramtopów — nikt lepiej od niej nie znał właściwości i zastosowań uchoziela, marzenia dziewicy czy oślizłej oszustki miłosnej. Zdarzały się jednak okazje, kiedy dla osiągnięcia pożądanego rezultatu musiała się uciec do niewielkiego zapasiku zazdrośnie strzeżonych i starannie zbieranych leków z Obcych Stron (które to określenie w przypadku Babci Weatherwax oznaczało wszystko, co położone jest dalej niż o dzień drogi).
Skruszyła kilka czerwonych liści, dodała miodu, gorącej wody z kociołka i wcisnęła kubek w dłonie Esk. Następnie ułożyła przy palenisku spory kamień — później, owinięty w kawałek starego koca, przyda się do rozgrzania łóżka. Surowo przykazała dziewczynce, żeby nie śmiała się ruszać z fotela i wyszła do spiżarni.
Esk bębniła piętami o nogi fotela i wolno piła napój. Miał dziwaczny, ostry smak. Zastanawiała się, co to takiego. Owszem, pijała już Babcine napary z dodatkiem miodu, większym lub mniejszym zależnie od tego, czy pijący bardziej czy mniej się krzywił. Wiedziała, że Babcia słynna jest w całych górach z powodu specjalnych wywarów na choroby, o których mama Esk — a także od czasu do czasu niektóre młodsze kobiety — wspominały tylko, unosząc brwi i zniżając głosy.
Kiedy Babcia wróciła, Esk już spała. Nie pamiętała, jak trafiła do łóżka ani kto pozamykał okna.
Babcia Weatherwax wróciła na dół i przysunęła fotel bliżej ognia.
Coś tam było, powiedziała sobie. Coś przyczaiło się w umyśle dziecka. Wolała nie myśleć, co to może być; pamiętała jednak, co się przytrafiło wilkom. I całe to gadanie o rozpalaniu ognia czarami. Magowie to robili; uczyli się tego prawie na samym początku.
Babcia westchnęła. Istniał tylko jeden sposób, żeby się upewnić, a ona była już za stara na takie zabawy.
Wzięła świecę i przez spiżarnię wyszła do szopy, gdzie trzymała swoje kozy. Przyglądały się jej bez lęku, podobne w swoich zagrodach do kosmatych brył. Trzy pyski pracowały rytmicznie nad dzienną porcją siana. Powietrze pachniało ciepłymi i odrobinę wzdętymi zwierzętami.
Wśród krokwi mieszkała mała sowa, jedno z licznych stworzeń, które uznały, że przebywanie w towarzystwie Babci warte jest pewnych niezbyt częstych niewygód. Wezwana, sfrunęła jej na rękę, a Babcia z roztargnieniem gładziła wielką głowę ptaka, rozglądając się za jakimś wygodnym legowiskiem. W tej chwili musiał jej wystarczyć stos siana.
Zdmuchnęła świecę i położyła się, z sową siedzącą na palcu.
Kozy przeżuwały, czkały i przełykały w ciemnościach. Były to jedyne dźwięki w całym domu.
Ciało Babci znieruchomiało. Sowa poczuła, że ludzkie myśli wkraczają do jej umysłu i posunęła się uprzejmie. Babcia wiedziała, że tego pożałuje. Po dwukrotnym w ciągu jednego dnia Pożyczeniu, rankiem nie będzie się nadawała do życia. W dodatku będzie ją dręczył straszliwy apetyt na myszy. Naturalnie, kiedy była młodsza, wcale jej to nie przeszkadzało. Biegała z jeleniami, polowała z lisami, poznawała niezwykłe i mroczne życie kretów… Rzadko kiedy spędzała noc we własnym ciele. Ale teraz stawało się to coraz trudniejsze. Zwłaszcza powroty. Może nadejdzie kiedyś taki czas, kiedy nie zdoła już wrócić, może ciało pozostawione w domu stanie się tylko martwym mięsem, i może nie będzie to najgorszy sposób.
To było coś, o czym magowie nie mieli pojęcia. Gdyby wpadło im na myśl wejście w umysł innego stworzenia, robiliby to jak złodzieje. Nie ze złośliwości; po prostu do głowy by im nawet nie przyszło, nędznym draniom, żeby załatwić to inaczej. A co by komu przyszło z opanowania ciała sowy? Człowiek nie umie latać, musiałby całe życie poświęcić na naukę. Właściwym sposobem był lot wraz z ptakiem, sterowanie nim tak delikatnie jak zefirek steruje spadającym liściem. Sowa drgnęła, machnęła skrzydłami i poszybowała w noc. Chmury się rozwiały i wąski księżyc rozjaśnił zbocza gór. Babcia wyglądała przez oczy sowy, sunąc bezgłośnie pomiędzy rzędami drzew. To najlepszy sposób podróży, kiedy ciało już się przyzwyczai. Najbardziej lubiła Pożyczać od ptaków; wykorzystywała je, aby zbadać wysokie, ukryte doliny, gdzie nikt nie docierał, tajemnicze jeziora pomiędzy czarnymi urwiskami, maleńkie, otoczone murami pola, skrawki płaskiego gruntu między pionowymi skalnymi ścianami, należące do istot skrytych i unikających kontaktu. Raz poleciała ze stadem gęsi, które co roku wiosną i jesienią frunęły nad górami; przeżyła największy szok swego życia, kiedy niemal przekroczyła granicę powrotu.
Sowa wyleciała z lasu i przemknęła nad dachami chat. Wśród chmury śniegu wylądowała na najwyższej jabłoni w sadzie kowala. Jemioła gęsto porastała konary.
Gdy tylko pazury dotknęły kory. Babcia wiedziała, że trafiła we właściwe miejsce. Drzewo nie chciało jej tutaj; czuła, jak ją odpycha.
Nigdzie nie pójdę, pomyślała.
W nocnej ciszy odezwało się drzewo:
W takim razie proszę, znęcaj się nade mną tylko dlatego, ze jestem drzewem. Typowe dla kobiet.
Teraz przynajmniej na coś się przydajesz, myślała Babcia.Lepsze drzewo niż mag, co?
Życie tu jest całkiem do rzeczy, zgodziło się w myślach drzewo. Słońce. Świeże powietrze. Czas na zastanowienie. I pszczoły na wiosnę.