Agee pokiwał głową i poprowadził obcego w oku celownika.
Kalen zatrzymał się na tym opuszczonym małym świecie z nadzieją zdobycia, metodą wysadzenia w powietrze, kilku ton erolu — minerału wysoko cenionego przez Mabogian. Nie miał szczęścia. Niezużyta bomba tetnitowa nadal spoczywała w jego cielesnej sakiewce, w towarzystwie zabłąkanego orzecha kerla.
Kalen pomyślał, że wróci na Mabog z balastem zamiast ładunku.
Trudno, mówił sobie wynurzając się z lasu, może następnym razem.
Widok chudego, upstrzonego łatami statku kosmicznego przy jego własnym przyprawił Kalena o szok. Najmniej ze wszystkiego spodziewał się znależć na tym światku inną żywą istotę.
Tubylcy w dodatku stali przed jego włazem! Kalen od razu dostrzegł, że jeżęli chodzi o kształt, są z grubsza mabogijni. W Unii Mabogijskiej istniała rasa bardzo do nich podobna, tyle że budująca zupełnie inne statki.
Intuicja podszepnęła mu, że mogą to być przedstawiciele tej wielkiej cywilizacji z peryferiów Galaktyki, o której już od dawna chodziły plotki.
Dziwna rzecz: obcy się nie poruszali. Dlaczego nie wychodzą na powitanie?
Wiedział, że go zauważyli, ponieważ wszyscy trzej wskazywali w jego kierunku.
Przyspieszył kroku, uświadamiając sobie, że nic nie wie o ich obyczajach.
Miał tylko nadzieję, że nie są zwolennikami zbyt rozwlekłych ceremonii. Już po godzinie spędzonej na tym wrogim świecie czuł się zmęczony. Był głodny, rozpaczliwie potrzebował prysznica…
Coś intensywnie zimnego rzuciło nim do tyłu. Rozejrzał się czujnie: czyżby to była jakaś nieznana cecha planety?
Ponownie ruszył do przodu. Następny pocisk też trafił go celnie, zamrażając zewnętrzną warstwę jego powłoki.
Sprawa wyglądała poważnie. Mabogianie należeli do najsilniejszych form żywych w Galaktyce, ale nawet ich odporność miała swoje granice. Kalen rozejrzał się ponownie, szukając źródła kłopotów.
To ci obcy — strzelali do niego!
Przez chwilę jego ośrodki myślowe odmawiały przyjęcia dowodu zmysłów. Kalen wiedział, co to jest morderstwo. Oniemiały ze zgrozy, bywał świadkiem tej perwersji wśród niektórych niskich form zwierzęcych. Widywał też rejestry odchyleń psychicznych, które dokumentowały każdy przypadek morderstwa z premedytacją, jaki miał miejsce od początku historii Mabogu.
Ale żeby coś takiego zdarzyło się jemu osobiście! Kalen nie był w stanie w to uwierzyć.
Trafił go kolejny ładunek. Kalen stał bez ruchu, próbując przekonać samego siebie, że to, co się dzieje, dzieje się naprawdę. Nie mógł pojąć, żę stworzenia obdarzone zmysłem współdziałania wystarczającym do prowadzenia statku kosmicznego, potrafią być jednocześnie zdolne do morderstwa.
Przecież oni go nawet nie znali!
Kiedy było już prawie za późno, Kalen zrobił w tył zwrot i pognał do lasu.
Wszyscy trzej obcy strzelali za nim jednocześnie, toteż trawa wokół Kalena chrzęściła i bielała od szronu, a powierzchnia jego skóry zlodowaciała całkowicie. Zimno było tym czynnikiem, do którego organizm mabogiański nie był szczególnie przystosowany. Chłód zaczynał się wdzierać do organów wewnętrznych Kalena.
Mimo to, nadal nie mógł uwierzyć.
Dopadł lasu, ale zanim skrył się za drzewo, dosięgnął go podwójny atak.
Poczuł, jak cały jego system wewnętrzny rozpaczliwie stara się przywrócić organizmowi ciepło, a w chwilę potem ze szczerym żalem poddał się ciemności.
— Jakiś głupi ten obcy — zauważył Agee, chowając miotacz do kabury.
— Głupi i silny — dodał Barnett. — Ale żaden tlenowiec dużo tego nie wytrzyma — dumnie wyszczerzył zęby w uśmiechu i poklepał srebrnoszary kadłub statku. — Ochrzcimy go “Niezłomny II”.
— Hip hip hura na cześć kapitana! — krzyknął entuzjastycznie Victor.
— Oszczędzaj płuca — pouczył go Barnett. — Jeszcze ci się przydadzą. — Popatrzył w górę. — Mamy jeszcze ze cztery godziny światła. Victor, przynieś żywność, tlen i narzędzia z “Niezłomnego I” i rozładuj jego stosy. Kiedyś tu wrócimy i weźmiemy staruszka do domu. Ale na razie chcę odpalić przed zachodem słońca.
Victor oddalił się pospiesznie. Barnett i Agee weszli na pokład statku.
Tylną połowę “Niezłomnego II” zapełniały generatory, silniki, transformatory, urządzenia pomocnicze, zbiorniki paliwa i powietrza. Obok mieściła się wielka ładownia, zajmująca prawie resztę wnętrza. Pełno w niej było orzechów rozmaitych kształtów i kolorów, których średnica wahała się od dwóch cali do mniej więcej podwójnej średnicy głowy dorosłego mężczyzny. Pozostawały dwie kabinki w dziobie statku.
Pierwsza powinna była służyć za kabinę załogi — jako jedyny kawałek wolnego miejsca. Była jednak kompletnie pusta: ani kozetek deceleracyjnych, ani stołów czy krzeseł — tylko wypolerowana metalowa podłoga. W ścianach i w suficie widniał szereg otworów, których funkcja na pierwszy rzut oka nie była oczywista.
Z tym pomieszczeniem połączona była kabina pilota, bardzo mała, ledwie mieszcząca jedną osobę. Deska rozdzielcza pod kopułą byłą szczelnie inkrustowana przyrządami.
— W twoje ręce przekazuję — powiedział Barnett do Agee'ego. — Zobaczymy, co potrafisz.
Agee kiwnął głową i rozejrzał się za stołkiem, po czym ukucnął przed konsoletą i zaczął ją uważnie studiować.
W ciągu paru godzin Victor przeniósł cały ich dobytek na “Niezłomnego II”.
Agee do tego czasu niczego jeszcze nie dotknął. Po rozmiarach, kolorach, kształtach i usytuowaniu poszczególnach urządzeń próbował odgadnąć, co kon troluje co. Nie było to łatwe, nawet przy założeniu podobieństwa systemów nerwowych i wzorców rozumowania. Czy pomocniczy system nadawczy biegnie od lewej do prawej? Jeżeli nie, Agee musiałby oduczyć się dotychczasowych nawyków. Czy dla projektantów tego statku kolor czerwony oznaczał zagrożenie?
Jeżęli tak, to duży przycisk mógłby służyć do obniżania poziomu paliwa. Ale kolor czerwony mógł z równym powodzeniem oznaczać gorące paliwo, w którym to przypadku przycisk kontrolowałby zapewne nadmierny przepływ energii.
W końcu Agee doszedł do wniosku, że zadaniem przycisku jest przeładować stosy w razie wrogiego ataku.
Mając to na uwadze, Agee dalej badał przyrządy. Nie przejmował się zanadto tym, czego nie rozumiał. Po pierwsze statki kosmiczne były to twarde sztuki, na dobrą sprawę nie zniszczalne od wewnątrz. Po drugie miał wrażenie, że złąpał system.
Barnett wetknął głowę do kabiny. Tuż za jego plecami stał Victor.
— Gotów?
Agee obrzucił spojrzeniem całą konsoletę.
— Chyba tak — lekko dotknął jednego z pokręteł. — To powinno kontrolować śluzy.
Przekręcił gałkę. Victor i Barnett zamarli w oczekiwaniu, pocąc się obficie w chłodnym pomieszczeniu.
Usłyszeli gładki świst naoliwionego metalu. Śluzy zatrzasnęły się.
Agee, rozpromieniony, dmuchnął w koniuszki palców — na szczęście.
— To by był system wymiany powietrza — oświadczył. Włączył przycisk.
Z sufitu zaczął się sączyć żółty dym.
— System zanieczyszczony — mamrotał Agee, kręcąc gałką. Victor zaniósł się kaszlem.
— Wyłącz to — powiedział Barnett.
Dym walił gęstymi smugami, momentalnie wypełniając oba pomieszczenia.
— Wyłącz to!
— Kiedy nic nie widzę! — Agee po omacku nie trafił we właściwy przycisk i zamiast niego wcisnął guzik pod spodem. Generatory zaczęły z miejsca wściekle zawodzić. Błękitne ogniki przemknęły wzdłuż konsolety i wskoczyły na ścianę.
Agee, zataczając się, odstąpił od konsolety i padł na ziemię. Victor już był przy drzwiach ładowni, próbując je wywalić pięściami. Barnett zakrył dłonią usta i rzucił się do przyrządów. Na ślepo szukał wyłącznika. czując, jak cały statek wokół niego wiruje do utraty tchu.