- Nie boję się tych słów - powiedział, wykonując posłusznie jej polecenie. - Boję się tylko tego, co one oznaczają, i nie mogę w nie uwierzyć. Pani?
Morderczynią? Nie, to niemożliwe!
Uśmiechnęła się z lekką pogardą.
- Dlaczego nie? Wie pan doskonale, że go nie kochałam. A nawet, że go nienawidziłam. Moje dni z nim były usłane różami, lecz noce - przerażające.
- Ale chyba nie aż do tego stopnia, żeby go zabić. I to nie w taki głupi i oczywisty sposób: środek przeciwbólowy podany w obecności świadków, rozpuszczony w szklance whisky i to zaraz po kłótni. Jest pani na to zbyt inteligentna. Prędzej wyobraziłbym sobie panią z rewolwerem w ręku strzelającą do Eryka Ferralsa, niż podającą mu zatruty środek przeciwbólowy. To do pani nie pasuje.
- Dlaczego nie? U pana w Italii często serwowano gościowi truciznę, i to w dodatku z uśmiechem na ustach.
- To zwyczaj, którego nie praktykujemy już od dawna, a pani nie należy do rodziny Borgiów. Od momentu aresztowania nie przestaje pani mówić, że jest niewinna.
- Ale bez efektu, drogi książę. Zaczynam już być zmęczona tym powtarzaniem. Odpowiadają mi, nie bez racji, że strychnina sama nie znalazła się w szklance, a nie było jej ani w alkoholu, ani w wodzie... A przecież zbadano wszystkie pozostałe saszetki, które miałam u siebie w pokoju.
- Tylko ta jedna zawierała strychninę? Jak się domyślam, nie zbadano papierka, z którego była zrobiona saszetka.
- Poprosiłam o to, ale jej nie znaleziono. Eryk zmiął ją i zostawił na tacy, a potem ktoś spalił ją w kominku, w moim pokoju.
- Czy domyśla się pani, kto mógł to zrobić?
Z ust Anielki wydobył się dźwięk, którego Aldo się nie spodziewał: gwałtowny, lecz gorzki i pozbawiony radości śmiech.
- Może John Sutton, wspaniały i oddany sekretarz Eryka, który nie wahał się oskarżyć mnie o zbrodnię, gdy tylko zobaczył, że jego pan upadł na posadzkę.
On mnie nienawidzi.
- Z jakiego powodu? Co pani mu uczyniła?
- Spoliczkowałam go. Wydaje mi się, że jest to normalna reakcja uczciwej kobiety, kiedy mężczyzna maca jej piersi i całuje w szyję...
Aldo wiedział od dawna, że młoda Polka potrafi nazywać rzeczy po imieniu. Jednakże to wyznanie wywołało w nim niesmak. Wspomnienie sekretarza, zawsze tak układnego, nie odpowiadało temu opisowi, który przypominał raczej zachowanie satyra. Aldo wiedział jednak, że pod pozornym chłodem Brytyjczyków często skrywały się prawdziwe wulkany.
- Czy on jest w pani zakochany?
- Nie wiem, czy można to tak nazwać, ale wiem, że ma ochotę mnie zdobyć.
- Mówiła pani o tym mężowi?
- Tak, ale stwierdził, że jestem niespełna rozumu, i tylko się śmiał. Jego przywiązanie do tego... służącego przekraczało wszelkie granice. Sądzę, że prędzej dałby sobie odciąć rękę, niż się z nim rozstać. Myślę, że łączył ich jakiś trup ukryty głęboko w szafie...
- Jeśli chodzi o trupy, moja droga, to sir Eryk jako handlarz bronią miał ich zbyt wiele na sumieniu, aby przejmować się jakimś jednym, ukrytym w szafie. A może zechciałaby mi pani powiedzieć coś o tym polskim służącym, którego zatrudniła pani w domu?
Blada twarz młodej kobiety poczerwieniała.
- Skąd pan o tym wie?
Aldo uśmiechnął się uprzejmie.
- Widzę, że nie straciła pani tego dobrego zwyczaju odpowiadania pytaniem na pytanie. Po prostu wiem i już!
Ponieważ milczała, szukając może ciętej riposty, Aldo kontynuował:
- Niech pani opowie mi coś o tym Stanisławie lub może raczej...
Władysławie?
Oczy młodej kobiety zaokrągliły się.
- Jest pan diabłem wcielonym - wyszeptała.
- Nie do końca albo może dobrym diabłem do pani usług. No, Anielko, niech pani mi w końcu zaufa i opowie, jak udało się pani wprowadzić dawnego ukochanego pod dach męża.
Odwróciła głowę, lecz w nikłym świetle tego posępnego miejsca dostrzegł, że po jej rzęsach spłynęła łza.
- Ukochanego? Zastanawiam się teraz, czy nim kiedykolwiek był. Obecnie bardzo w to wątpię. Jak również w wielką miłość, o której pan mnie tak gorliwie zapewniał.
- Nie mówmy o tym w tej chwili - przerwał jej łagodnie Morosini. - To nie ja zdecydowałem się w domu w Vesinet wpaść w ramiona Eryka.
- Uratował mnie i nie miałam wyboru. Tak jak nie miałam wyboru, kiedy spotkałam Władysława w Hyde Parku, gdzie zresztą na mnie czekał...
- Skąd mógł wiedzieć, że tam panią spotka? Wszyscy wiedzą, że ma pani wielkie upodobanie do parków, ale dlaczego właśnie ten? W Londynie jest ich wiele.
- Każdego ranka jeździłam tam konno.
- Sama?
- Oczywiście, że sama. Nie lubię towarzystwa. Miałam wrażenie, że jestem pilnowana. Oczywiście często spotykałam tam znajomych, ale udawało mi się ich pozbyć.
- Ale nie udało się to pani z Władysławem. Może efekt zaskoczenia zadziałał na jego korzyść?
- Chyba tak. Tym bardziej, że wyszedł z krzaków wprost pod kopyta mojej klaczy, tak że o mało nie wypadłam ze strzemion.
- Była pani zadowolona, że go widzi?
- Wtedy tak. Przywołał wspomnienie mojego drogiego kraju i pierwszej miłości. Takie rzeczy są bardzo ważne dla każdej kobiety.
- Dla mężczyzny również. Ale powiedziała pani: wtedy tak. Więc nie trwało to długo?
- Nie. Szybko zrozumiałam, że mam do czynienia z przeciwnikiem, by nie powiedzieć: z wrogiem. Och, na początku był bardzo miły. Oczywiście na swój sposób. Mówił, że przyjechał do Anglii, by mnie odnaleźć, bo rozstaliśmy się tak niefortunnie.
- Chciał odnowić dawne relacje?
- Nie do końca. Domagał się, a nastąpiło to bardzo prędko, bym wprowadziła go pod dach mego męża. Mówił, że jest oburzony, iż zostałam żoną handlarza bronią, ale liczył, że posłuży się tym w swojej sprawie, jak to nazywał. W rzeczywistości przysłali go jego koledzy anarchiści. Miał fałszywe papiery i jeden ceclass="underline" zdobyć pieniądze na potrzeby rewolucji. Myśl, że sfinansuje to handlarz bronią, wydawała im się bardzo zabawna. Potrzebowali także broni.
Aldo wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zanim sam zapalił, zaproponował to Anielce.
- To jakaś szalona historia! Chciał, żeby pani ukradła i dała mu...
- Nie, tego nie powiedziałam. Jedyne, czego chciał, to zostać służącym w domu Eryka. Miał nadzieję, że sam znajdzie to, czego potrzebował.
- Dlaczego pani się zgodziła, zamiast odjechać co koń wyskoczy.
- Bardzo chciałam to zrobić. Ale nie było to możliwe. Jak się pan domyśla, Władysław miał coś w zanadrzu.
- Chodzi o szantaż?
- Oczywiście. Kiedy jest się młodym i kocha się po raz pierwszy, popełnia się różne nieostrożności. Tak było i ze mną. Pisałam do niego listy...
- Głupi zwyczaj, który często wiele was kosztuje, drogie panie! Co chciał zrobić z tymi listami? Pokazać je Ferralsowi? Przecież mąż pani nie był głupcem i musiał się domyślać, że była już pani wcześniej zakochana, a poza tym w takich liścikach młodych panien nie ma przecież nic złego...
- Ale moje listy nie były takie niewinne. Ufałam Władysławowi i zwierzyłam mu się z planów ojca dotyczących moich zaślubin z Erykiem.
- To mi się nie podoba - jęknął Morosini.
- Było jeszcze coś gorszego. W tamtym czasie bardzo się zaangażowałam w pomysły Władysława i jego grupy. Chciałam też, aby został moim kochankiem.
- I tak się stało? - wykrztusił Aldo. Jej spojrzenie było w tej chwili poematem naiwnej czystości.
- Mniej więcej... tak. A ponieważ chciałam go zatrzymać, co udowodniłam dwukrotnie w pana obecności, obiecałam, że pomogę mu... jak to mówił Władysław i jego przyjaciele? Aha, już sobie przypominam: oskubać tego tłustego kapitalistycznego gołębia. Wyobraża pan sobie, co by się stało, gdyby mój mąż przeczytał te listy?