Выбрать главу

- Wiem, że się wtedy pokłócili, ale nie było to chyba po raz pierwszy.

- Po raz pierwszy kłótnia była tak gwałtowna. Od jakiegoś czasu mój mały aniołek nie chciał dzielić sypialni z sir Erykiem. Anielka miała straszne migreny i musiała brać środki przeciwbólowe.

Mimo powagi sytuacji Morosini nie mógł powstrzymać uśmiechu. Od dawien dawna migrena i inne drobne dolegliwości były ulubionym pretekstem dla kobiet, które nie chciały spełniać obowiązków małżeńskich.

- A tego dnia też miała migrenę? Przecież było jeszcze zbyt wcześnie, aby kłaść się do łóżka.

- Chyba tak, ale pani robiła przy toaletce makijaż przed kolacją. Miała na sobie piękną, wydekoltowaną suknię i wyglądała prześlicznie. Pan Eryk trochę wypił i miał ochotę na figle. Kazał mi wyjść, więc nic nie widziałam, ale to, co słyszałam, było straszne. Sir Eryk szybko wyszedł, był purpurowy, a wręcz rzekłabym - fioletowy, i jednym ruchem zerwał z szyi kołnierzyk, który wydawał się go dusić. Moja gołąbeczka siedziała na łóżku prawie naga i płakała. Jej sukienka była poszarpana. Po chwili sir Eryk wrócił, aby ją przeprosić, ale nie otworzyła mu drzwi.

Aldo był pewien, że to, co usłyszał, nie mijało się z prawdą. Wiedział już co nieco o stosunkach panujących pomiędzy Anielką i Ferralsem, a przede wszystkim o tym, co wydarzyło się wieczorem w dniu ślubu, więc uznał, że Wanda nie kłamie. Mógł sobie wyobrazić scenę, która rozegrała się później w gabinecie Ferralsa, w obecności księżnej Danvers: sir Eryk skarżył się na ból głowy, więc Anielka zaproponowała mu z nutą ironii w glosie saszetkę z lekarstwem, które zażywała w podobnych przypadkach...

- To ona poszła po aspirynę, czy może ktoś inny? - zapytał Aldo.

- Przysłała do mnie Władysława i to ja dałam mu lekarstwo.

- To dlaczego, do licha, została zatrzymana? Jakie oskarżenia mógł przedstawić Sutton? Saszetka była tylko w rękach pani i służącego, i jak się domyślam, wyciągnęła pani z pudełka pierwszą z brzegu?

- Oczywiście. I tak też zeznałam temu człowiekowi z policji. Ale potem Sutton poprosił policjanta o poufną rozmowę i nie wiem, co mu naopowiadał. Jedyne, co wiem, to to, że moja gołąbeczka jest teraz w więzieniu.

- Dobrze, że mi pani o tym przypomina! - stwierdził Morosini z sarkazmem. - A teraz może mi pani wytłumaczy swą radość z powodu ucieczki Władysława i pozostawienia przez niego pani gołąbeczki w tarapatach.

- Jestem pewna, że jej tak nie zostawi! Zbyt ją kocha.

- Czyżby? - mruknął Morosini, którego zaczęły drażnić natchnione wywody Wandy. - Nie sądzi pani, że zamiast dawać drapaka, powinien zgłosić się na policję i uratować Anielkę od więzienia?

- Nie, bo obydwoje pewnie wylądowaliby w więzieniu. Dopóki jest na wolności, istnieje jakaś nadzieja dla mojej pani. Jestem pewna, że on ma tutaj wielu przyjaciół, którzy pomogą w oswobodzeniu Anielki. Potem razem uciekną do naszego drogiego kraju, którego nigdy nie powinni byli opuszczać, i będą mogli cieszyć się miłością.

Morosini nie mógł już tego słuchać. To brzmiało jak urojenia chorej wyobraźni. Jednak raczej nie miał szansy nakłonić Wandy, by przestała bujać w obłokach. Jednego był pewien: między wersją młodej kobiety i wersją dzielnej pokojówki istniała głęboka i usłana przeszkodami przepaść.

- Tak się zastanawiam... - zmienił temat Morosini. - Może wie pani, gdzie mógłbym znaleźć Władysława Wosińskiego?

Brutalnie sprowadzona na ziemię pokojówka obrzuciła rozmówcę groźnym spojrzeniem.

- Czemu pan o to pyta? Chyba nie zamierza go pan oddać w ręce policji?

- Nigdy w życiu - odpowiedział Aldo, gryząc się w język, aby nie dodać, że już rozmawiał o tym wcześniej z komisarzem Warrenem. - Po prostu chciałbym wiedzieć, gdzie można by się z nim spotkać. Niech pani pomyśli, co by się stało, gdyby jednak zapomniał o swej wielkiej miłości do Anielki i myślał tylko o swym bezpieczeństwie, a ją zostawił w rękach angielskiego wymiaru sprawiedliwości?

- Gdyby pan go znał, nie pomyślałby o czymś tak ohydnym. Ma najszlachetniejsze z serc. To prawdziwy rycerz, który poświęcił życie walce o wolność ojczyzny i o wyzwolenie polskiego narodu z nędzy. Proszę mi wierzyć, zrobi wszystko, co należy, w odpowiednim czasie. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość.

Morosini nie mógł uwierzyć własnym uszom. Doprawdy, trzeba być bardzo naiwnym, aby wierzyć w czyste intencje tego człowieka, którego Anielka przedstawiła jako szantażystę.

Stracił ochotę na kontynuowanie tej dyskusji.

Reszta podróży przebiegła w milczeniu. W ciszy słychać było jedynie szept Wandy odmawiającej pacierz. Kiedy zajechali pod rezydencję Ferralsa, Aldo powiedział:

- Zanim się pożegnamy, proszę zapamiętać jedno - bardzo mi zależy na uratowaniu Anielki. Po pierwsze dlatego, że wierzę, iż jest niewinna, po drugie dlatego, że ją kocham. Czy mogę na panią liczyć, gdybym potrzebował pomocy?

Wanda odrzekła skruszona:

- Och, proszę mi wybaczyć. Zapomniałam, że pan ją również kocha, więc mówiąc to wszystko, sprawiłam panu przykrość. Oczywiście, że panu pomogę. Jeśli będzie chciał pan ze mną porozmawiać, proszę przyjść do kościoła przy Muzeum Wiktorii i Alberta. Każdego ranka o godzinie dziewiątej jestem tam na mszy. To niedaleko od domu, a polski kościół jest na przedmieściach. Spodoba się panu, wydaje mi się, że to kościół włoski. Nie ma tam nigdy tłoku, więc będziemy mogli swobodnie porozmawiać. A poza tym w czasie mszy będziemy w rękach Opatrzności! - dorzuciła Wanda, wskazując uroczyście palcem w kierunku dachu samochodu.

- Doskonale, a jeśli pani będzie chciała mi coś powiedzieć, proszę zostawić wiadomość w hotelu Ritz. Tutaj jest numer telefonu - odparł Aldo, wyrywając kartkę z notatnika i zapisując

cyfry.

Taksówka się zatrzymała i Wanda chciała wysiąść, ale Morosini ją zatrzymał.

- Jeszcze słówko! Niech się pani nie zdziwi, jeśli za piętnaście minut stanę w drzwiach rezydencji. Chcę porozmawiać z panem Suttonem.

- Chce pan z nim rozmawiać? - jęknęła zaniepokojona kobieta. - Ale o czym?

- To, droga pani, jest moja sprawa. Chcę mu zadać kilka pytań.

- Nie przyjmie pana.

- To byłoby niegrzeczne z jego strony. W każdym razie niczym nie ryzykuję. Proszę iść do domu. Przejdę się i zaraz wracam.

Po piętnastu minutach lokaj z lodowatym wyrazem twarzy otworzył mu bramę rezydencji Ferralsa, a następnie zostawił go u dołu pięknych, krętych schodów i udał się na piętro, aby spytać, czy Sutton może przyjąć gościa. Aldo oczekiwał na spotkanie w towarzystwie kolekcji rzymskich rzeźb o niewidzących oczach, wazy bizantyjskiej i miski z brązu do mycia, która powstała w okolicach Pekinu. Londyńska siedziba handlarza bronią przypominała rezydencję znajdującą się w pobliżu parku Monceau, ale wyglądała, jeśli było to jeszcze możliwe, na bardziej posępną. Okazały i ciężki styl gregoriański, jaki tu panował, pogłębia! to wrażenie. Wystrój wnętrza, pełen weluru i lambrekinów koloru czekolady, bardzo przytłaczał. Małe biuro, do którego Aldo wszedł po kilku chwilach, wydawało się tylko trochę weselsze. Właściwie jedynie dzięki stercie papierów pokrywających biurko i lampie, która je oświetlała. Wzdłuż ścian piętrzyły się ciemnozielone segregatory. Stojąc pośrodku niczym strażnik w świątyni, odziany na czarno od stóp do głów, John Sutton czekał na gościa.

Cisza panująca w rezydencji była przejmująca. Nie dał się słyszeć najmniejszy hałas, skrzypnięcie czy szept. Nawet węgiel płonący w kominku czynił to bezszelestnie, jakby trzask lub iskierka były świętokradztwem.