Teraz nie wiedział, co powinien zrobić.
Przypomniał sobie zdanie Chateaubrianda, które jego nauczyciel, Hieronim Buteau, kładł mu łopatą do głowy za każdym razem, gdy Aldo miał problem z podjęciem jakiejś decyzji: „Idź do przodu, jeśli się nie boisz i nie chcesz przymykać oczu!". Przymykać? Nie mogło być o tym mowy, tym bardziej że czuł się niemal jak ślepiec. Iść do przodu? Lecz w którą stronę?
Nagle poczuł niemal fizyczny ból; ból, jaki odczuwa mężczyzna ogarnięty wątpliwościami, czy pokochał kobietę, która jest tego godna. Miał ochotę krzyczeć, więc musiał się zatrzymać i oprzeć o latarnię. Nigdy wcześniej nie dotknęło go takie uczucie beznadziejności i bezsilności. Nawet w chwili rozstania z Dianorą, kilka lat wcześniej. Gwałtownym ruchem zerwał z głowy kapelusz. Stał z zamkniętymi oczami i pozwalał, aby krople zimnego deszczu spadały mu na włosy i twarz. Mieszały się ze łzami, których nie potrafił powstrzymać.
Kobiecy głos tuż obok spowodował, że szybko otworzył oczy.
- Czy potrzebuje pan pomocy?
Nieznajoma była młoda, raczej ładna, a jej jasną głowę nakrytą aksamitnym toczkiem chronił przed deszczem duży parasol.
- Dziękuję pani. To minie... Stara rana wojenna, która czasem daje o sobie znać.
Ani jedno, ani drugie nie zdążyło powiedzieć nic więcej. Z ciemnozielonej limuzyny, która zatrzymała się tuż obok, wysiadł szofer w czarnej liberii i ujął Morosiniego pod ramię z taką pewnością siebie, że zaskoczony Aldo nie był w stanie zaprotestować.
- Książę nie powinien wychodzić w taką pogodę! Mówiłem to setki razy, ale pan mnie nie słucha. Na szczęście pana zauważyłem... - służący o mongolskim typie urody nie przestawał mówić.
Wydał się Morosiniemu znajomy.
Ledwo Aldo zdążył podziękować litościwej mieszkance Londynu, a już prowadzono go w stronę samochodu, gdzie ręka wysunięta z głębi auta, chwyciła go, wciągnęła do wozu i usadowiła na welurowych poduszkach obok jakiegoś mężczyzny. Jego twarz była ukryta do połowy pod eleganckim kapeluszem, ciemnymi okularami i podniesionym kołnierzem pelisy podbitej astrachanem*.
* Bardzo cenne futro owiec rasy karakułowej.
Ale wzrok Aida przyciągnęła przede wszystkim hebanowa laska ze złotą gałką, którą bawiła się dłoń w rękawiczce. Był tak zaskoczony, że chwilowo zapomniał o swoich strapieniach.
- Pan tutaj? - spytał z niedowierzaniem. - Cóż za nieoczekiwane spotkanie! Nie wierzę własnym oczom!
- Rzeczywiście. Przyjechałem z pańskiego powodu; śledzimy pana od samego hotelu.
- Ale... dlaczego?
- Dowiedziawszy się o śmierci Ferralsa, zacząłem się obawiać, że miłość do córki Solmańskiego stopniowo pana wyniszczy i jeżeli nie pospieszymy z pomocą, doprowadzi swoje niszczące dzieło do końca.
- Czy pan trochę nie przesadza? - zaprotestował Morosini. - Dlaczego miałaby mnie wyniszczyć?
- Jeśli tak się jeszcze nie stało, nastąpi to wkrótce. Niech pan sobie przypomni, że w ciągu kilku godzin z najszczęśliwszego człowieka pod słońcem stał się pan osobnikiem cierpiącym i wątpiącym. Bo pan cierpi. Jest to wypisane na pańskiej twarzy.
Morosini wzruszył ramionami.
- Takie rzeczy się zdarzają - westchnął. - W tej chwili wydaje mi się, że oszaleję. Nie wiem, komu wierzyć i co o tym wszystkim myśleć.
- A gdyby tak pomyślał pan o czymś zupełnie innym? Głęboki głos
Szymona Aronowa był pełen łagodności, jednak Aldo wyczuł w nim cień wyrzutu i poczuł się nieswojo.
- Daje mi pan do zrozumienia, że nie przyjechałem tutaj, aby zajmować się sprawami lady Ferrals, i muszę przyznać panu rację. Ale w międzyczasie coś się wydarzyło. Chyba słyszał pan o tym i przyzna, że śmierć Harrisona zmieniła wiele spraw. W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, Vidal-Pellicorne i ja, sądziłem, że wystarczy, by Adalbert zaangażował się w tamte sprawy, a ja mogę zająć się tą...
- .. .dla której już raz ryzykował pan życie. Jest pan gotów to powtórzyć i nie mogę mieć o to pretensji; to taka ludzka reakcja... I do tego w pana stylu. Ale proszę, żeby pan się w tę sprawę nie angażował, przynajmniej przez jakiś czas. To jest zbyt niebezpieczne.
- Niebezpieczne? Niech pan nie przesadza. Do tej pory działałem w porozumieniu z komisarzem Warrenem, któremu zresztą obiecałem zdać sprawę z tego, czego się dowiedziałem. Gdzie upatruje pan niebezpieczeństwa?
- W hotelu Claridge! Solmański powrócił z Ameryki.
- Wiem. Widziałem wczoraj, jak przyjechał pod dom zięcia, a po chwili wybiegł stamtąd bardzo wzburzony.
- Zgodzi się pan ze mną, że ma powody: wrócił, aby uczestniczyć w aukcji diamentu, z pewnością zadowolony ze śmierci zięcia, która pozwalała mu na odzyskanie szafiru uważanego przez niego za oryginał i która wiązała się z otrzymaniem niezłej fortunki. A tu pech; uwięziono jego córkę, a Róża Yorku zniknęła. Ten człowiek zaś nienawidzi przeszkód, które stają mu na drodze.
- W to nie wątpię, ale nie rozumiem, dlaczego miałbym się znaleźć w niebezpieczeństwie, próbując trafić na ślad prawdziwego mordercy.
- Niech pan sobie przypomni, o czym mówiłem w Wenecji: jak tylko stanie pan Solmańskiemu na drodze, nie będzie pan bezpieczny. Proszę zrozumieć, że jego córka to dla niego najważniejszy element w grze i nigdy nie pozwoli, aby ktoś ich poróżnił!
- Chcę stanąć jedynie między nią a szubienicą. Przecież zdaje pan sobie sprawę, że Anielka będzie zgubiona, jeśli nikt jej nie pomoże.
- Zgoda, ale może pozwoliłby pan Scotland Yardowi wykonywać pracę, która do nich należy? Ci ludzie są bardzo sprytni i na pewno uda im się położyć łapę na polskim uciekinierze. Może być pan pewien, że Solmański nie dopuści do tego, by powieszono czy nawet skazano jego piękną córeczkę. Proszę się w to nie mieszać. Zresztą, czy nie mówił mi pan przed chwilą, że nie wie, komu wierzyć?
- To prawda, tak powiedziałem, ale pan tego nie zrozumie!
- Więc proszę mi wytłumaczyć - westchnął Szymon Aronow. - Co do mnie, nie spieszy mi się i Wong może zrobić jeszcze ze dwie lub trzy rundki wokół Hyde Parku. Spotkał się pan dzisiaj z trzema osobami. Może pomogę panu rozjaśnić umysł, jeśli zgodzi się pan opowiedzieć, co one panu wyznały.
- Może to rzeczywiście dobry pomysł.
Aldo starał się wszystko wyjaśnić, nie wchodząc w zbędne szczegóły. Udało mu się zrelacjonować trzy spotkania bez popadania w przygnębienie, które wcześniej nim zawładnęło.
- No więc - rzekł w końcu - co pan o tym sądzi? Czyja wersja jest wiarygodna? Kto mówi prawdę?
- Jak zwykle nikt i wszyscy po trosze. Każdy przedstawia swoją prawdę. Sekretarz spełnia się w roli mściciela do tego stopnia, że nie jest w stanie ukryć frustracji seksualnych, ale skąd w nim aż taka zawziętość... Wierna służąca wspomina z nostalgią młodzieńczą miłość swojej pani. Co zaś się tyczy lady Ferrals, pana niespodziewana wizyta musiała jej się skojarzyć z cudownym objawieniem rycerza z łabędziem*.
* Rycerz łabędzia - starofrancuski poemat średniowieczny, którego bohaterem jest Lohengrin, syn Parsifala, rycerz Świętego Graala.