Выбрать главу

- Przecież nie proszę, żeby wyrwał pan sobie serce! Ale ponieważ odczuwam wobec pana szacunek i przyjaźń, nie chciałbym, aby pan sam sobie wyrządził krzywdę. Próbuję pana bronić przed nim samym. A teraz muszę się już pożegnać. Czy podrzucić pana do hotelu?

Samochód objechał Hyde Park Corner i kierował się w stronę Piccadilly.

- Nie. Wysiądę tutaj. Jestem już prawie na miejscu, a może lepiej byłoby, gdyby ten samochód nie był widziany w światłach hotelu Ritz. Czy pozostanie pan w Londynie jeszcze jakiś czas?

- Nie, nigdy nie pozostaję w tym mieście dłużej. - Nagle Szymon Aronow wybuchnął śmiechem. - Drogi książę, widzę, że chciałby się pan mnie prędko pozbyć! Będzie więc pan zadowolony. Zatem do zobaczenia!

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie w całkowitym milczeniu. Chwilę później, już bez dodatkowego pasażera, daimler zrobił półobrót i odjechał po wilgotnym asfalcie. Stojąc na krawędzi chodnika biegnącego wzdłuż Green Park, Morosini patrzył, jak auto znika w ciemnościach nocy.

W hotelowym holu panowało niecodzienne ożywienie. Aukcja w Sotheby's odbyła się już i chociaż wystawiono na niej kilka wartościowych przedmiotów, raczej przyniosła rozczarowanie z powodu zniknięcia klejnotu, który miał odegrać główną rolę. Zagraniczni kolekcjonerzy, którzy zatrzymali się w Ritzu, wymieniali opinie, przygotowując się do odjazdu. Ogólna opinia była następująca: ponieważ nikt nie wiedział, kiedy diament pojawi się ponownie i czy w ogóle zostanie odnaleziony, lepiej niezwłocznie wrócić do siebie i stamtąd śledzić ewentualne wiadomości. Wszyscy się przekrzykiwali. Obszerna sala połyskująca od świateł i pięknie przyozdobiona kwiatami przypominała ogród zamieszkany przez setkę gadających ptaków.

Stojący pośrodku tego tłumu Adalbert Vidal-Pellicorne przypominał dyrygenta. Starał się przekonywać zgromadzonych wokół niego mężczyzn, by zaufali niezrównanemu Scotland Yardowi, który, zgodnie z jego wiedzą, nie tracił nadziei na odnalezienie skradzionego klejnotu. Przemawiał z dużą pewnością, co rozbawiło Morosiniego, ale ponieważ uznał, że jego przyjaciel traci czas, podszedł i odciągnął go na bok, przeprosiwszy najpierw zgromadzonych.

- Co cię napadło? Czemu przekonujesz tych ludzi, aby nie wyjeżdżali? Pilnujesz teraz interesów domu aukcyjnego Sotheby's?

- W żadnym razie! Pilnuję tylko naszych interesów. Jak długo właściciel prawdziwego klejnotu będzie wierzył, że ta sfora jest gotowa rzucić się na fałszywy kamień, nie będzie spokojny. Uzna, że prasa ukrywa jakieś informacje i zrobi fałszywy krok. Popełniasz błąd, odciągając mnie od tych ludzi.

- Nie opowiadaj głupot. Ci ludzie, chociaż bogaci, nie mają w tej sprawie żadnego znaczenia.

- Tak uważasz? To popatrz przez chwilę na człowieka, który idzie do windy. Taki wysoki, w szarym garniturze, mógłby uchodzić za duchownego, gdyby nie był taki elegancki. Wiesz, kto to jest?

- Skąd mam wiedzieć?

Adalbert wyjaśnił z szerokim uśmiechem na twarzy:

- To szwajcarski bankier, mieszkaniec Zurychu, którego żonę dobrze znasz.

Może nawet trochę za dobrze.

- A więc to jest Moritz Kledermann?

- We własnej osobie. Uważa za swój święty obowiązek przywiezienie na powrót do kraju kamienia, którego kantony zostały niesłusznie pozbawione na skutek chciwości Bazylei. Jak się domyślasz, jest gotów słono za niego zapłacić.

Morosini nie odpowiedział; przyglądał się uważnie osobie, która kilka kroków od niego oczekiwała spokojnie na windę. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie tego pięćdziesięcioletniego mężczyznę o delikatnych, interesujących rysach twarzy i jasnych, lekko już siwiejących włosach, które okalały jego kształtną głowę. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jak wygląda mąż jego byłej kochanki, ale sądził, że jest bardziej masywny, ciężki, bardziej... szwajcarski! W rzeczywistości, poślubiając go, Dianora wykazała się bardzo dobrym gustem. Ten mężczyzna prezentował się równie dobrze, jak większość zgromadzonych tu dżentelmenów. Jeśli nie lepiej.

- I pomyśleć, że mógł zostać moim teściem! - westchnął z rozbawieniem Aldo, przypominając sobie propozycję matrymonialną, którą przedstawił mu jego wenecki notariusz w dniu powrotu Morosiniego do domu po wojnie. - Jeśli córka jest do niego podobna, może powinienem był przynajmniej ją zobaczyć...

- Chcesz, żebym ci go przedstawił? - spytał Vidal-Pellicorne, który był zadowolony z niespodzianki, jaką zrobił przyjacielowi.

- W żadnym wypadku! Czy przebywa tu sam? — zapytał Morosini z nagłym niepokojem.

- Sam. Zastanów się przez chwilę: gdyby piękna Dianora była w Ritzu lub tylko w Londynie, wiedzielibyśmy o tym! Nie należy do tych, które przechodzą niezauważone. Ale teraz opowiedz mi, jak przebiegła wizyta w więzieniu.

- Raczej dobrze. Spotkałem więcej osób, niż mogłem się spodziewać. Po wizycie u Anielki natknąłem się na Wandę, jej pokojówkę, a potem odwiedziłem Johna Suttona. Każde z nich powiedziało mi coś innego, więc się trochę pogubiłem. Na koniec odbyłem przejażdżkę z Szymonem Aronowem.

- To on tutaj jest?

- Można tak powiedzieć. Uprowadził mnie swoim samochodem, jak stwierdził, dla mojego dobra. Potem dokumentnie zmył mi głowę, co oznacza, że muszę przestać zajmować się sprawą Ferralsa.

  - Chłop ma rację! Nie możesz trzymać dwóch srok za ogon. Ale chodźmy do baru, napijemy się czegoś na pocieszenie i opowiesz mi wszystko. Jesteś przemoczony. Nie wyglądasz dobrze.

Niemal z ojcowską troskliwością Adalbert pomógł przyjacielowi zdjąć wilgotny płaszcz, który oddał służącemu, po czym udali się do spokojniejszego zakątka.

- Opowiadaj! - zwrócił się do Aida, złożywszy zamówienie. Kiedy już wszystkiego się dowiedział, popatrzył na Morosiniego bezradnie i zapytał:

- Co teraz czujesz?

Aldo, który z roztargnieniem pił whisky, wzruszył ramionami.

- Nie wiem, chyba tylko wielkie zmęczenie.

- No to ja też ci mówię: posłuchaj rad Szymona. Skoro wyszedł z ukrycia, to chyba bardzo go zaniepokoiłeś. Żresztą mnie również. Nie masz żadnych możliwości, aby pomóc pięknej więźniarce. Warren może znacznie więcej. Opowiedz mu o spotkaniu w więzieniu i pozwól poszukać tego Polaka. Jeśli będziesz się interesował sprawą, możesz zamieszać mu w śledztwie.

Te słowa nie były pozbawione zdrowego rozsądku. Morosini przyznał przyjacielowi rację i obiecał, że pozwoli policjantom prowadzić śledztwo, a sam nie będzie się do sprawy mieszał.

- Brawo! - krzyknął Adalbert, odzyskując uśmiech i stukając szklaneczką o szklankę Aida. - A żebyś zapomniał o smutkach, dostarczę ci rozrywki. Tej nocy pójdziemy wystawiać Szekspira w chińskiej dzielnicy.

- W chińskiej dzielnicy? Co to za pomysł? Czy to znowu robota Bertrama?

- Właśnie tak! Wydaje mu się, że wpadł na pewien trop, i chciałby, abyśmy pomogli mu to sprawdzić.

- Dlaczego? Boi się iść sam?

- Myślę, że tak. Spróbuj go zrozumieć. W zwykłych okolicznościach Cootes to chłopak raczej odważny, ale ma potwornego stracha przed Chińczykami. Sama myśl, że mógłby wpaść w ich łapy, wywołuje u niego mdłości. Oczyma wyobraźni widzi, jak poddają go tysiącom wymyślnych tortur, na przykład rzucają na pożarcie szczurom lub kroją żywcem na małe kawałeczki. Tak więc trudno byłoby go przekonać, aby włóczył się samotnie w nocy po ich dzielnicy. Aldo się roześmiał.

- Faktycznie, nie ma w tym nic zabawnego. To gdzie jesteśmy z nim umówieni?

- Tam, gdzie zwykle przesiaduje, w barze Stand. Ale na razie proponuję ci dobrą kolację, byśmy nabrali sił na naszą przygodę. Tutaj jedzenie jest smaczne, niczego nie ryzykujemy.