Выбрать главу

Nieznajoma szła powoli, z dużą ostrożnością, gdyż starała się nie zwichnąć nogi na kocich łbach uliczki, krocząc po nich w bardzo wysokich obcasach.

Nagle się przewróciła, a z jej ust wyrwał się krzyk.

Nie wiadomo skąd pojawiły się dwa cienie, które ją zaatakowały.

Aldo i Adalbert rzucili się na ratunek. Po kilku sekundach byli przy napastnikach i po krótkiej walce wyrwali ofiarę z ich rąk. Zaskoczeni bandyci, najwyraźniej nie chcąc wszczynać regularnej bitwy, czym prędzej czmychnęli, gdzie pieprz rośnie. W jednej sekundzie zniknęli z pola widzenia. Aldo ukląkł przy kobiecie leżącej nieruchomo na ziemi. Usiłował unieść woalkę zakrywającą jej twarz, nie ośmielił się jednak ciągnąć zbyt mocno materiału zawiniętego wokół szyi, która wydała mu się bardzo delikatna.

- Do licha - westchnął. - Strasznie tu ciemno. Nie masz jakiejś lampki, Adal?

Archeolog wrócił właśnie z nieudanego pościgu za złoczyńcami. Przykucnął i skierował wąski strumień światła z kieszonkowej latarki w stronę nieruchomej głowy kobiety.

- Samochód, którym przyjechała, nadal tu stoi. To też taksówka, a jej kierowca jest pewnie równie odważny, co nasz!... No, no, chyba miałem rację: to młoda i piękna kobieta.

Morosini, któremu w końcu udało się zsunąć z jej twarzy czarną woalkę, patrzył z osłupieniem na twarz Mary Saint Alb ans.

- A cóż ona tu robi? - wydusił w końcu. - Znasz ją?

- Oczywiście! To hrabina Killrenan. Pomóż mi ją podnieść. Zaniesiemy ją do jej taksówki.

- A dlaczego nie do naszej?

- Dowiemy się, skąd przyjechała i czy była tu po raz pierwszy. Nie ukrywam też, że nie chciałbym dzielić się tym odkryciem z Bertramem. Nie zapominajmy, że jest dziennikarzem, więc fakt znalezienia hrabiny w środku nocy w Limehouse mógłby zbyt pobudzić jego wyobraźnię...

- Nie ukrywam, że moja wyobraźnia jest już znacznie pobudzona!

Podnieśli nieprzytomną kobietę, która na szczęście upadając, nie runęła w błoto; Aldo postanowił zanieść ją do taksówki,

- Znasz jej adres? - zapytał Vidal-Pellicorne.

- Nie, ale mam nadzieję, że mi go poda, gdy tylko się ocknie. Zdziwiłbym się, gdyby kierowca taksówki znał adres. W tego typu sprawach ludzie zachowują się dyskretnie.

- Może pójdę z tobą?

- Nie, idź do naszej taksówki i odjeżdżajcie! Dzisiaj i tak nie dowiemy się już niczego więcej. Porozmawiam z nią, może coś interesującego mi powie.

Mary Saint Albans była cięższa, niż przypuszczał. Aldo zmęczył się bardzo, zanim dotarł do samochodu. Szofer pomógł mu ułożyć kobietę na poduszkach tylnego siedzenia.

- Czy coś się jej przydarzyło? - zaniepokoił się. - Nic nie słyszałem.

- Głupi wypadek. Chyba zwichnęła nogę na tej wyboistej uliczce i zemdlała. Pierwszy raz pan ją tutaj przywiózł?

- Tak. Nie byłem zbyt szczęśliwy, że muszę wieźć tę panią do takiej dzielnicy, ale dobrze zapłaciła, więc...

- Gdzie wsiadła?

- Przy Piccadilly Circus. Co prawda już nieraz woziłem towarzystwo do chińskiej dzielnicy, ale zawsze byli to dżentelmeni poszukujący egzotycznych uciech, a tu patrzcie...

Aldo, zajęty cuceniem lady Mary, postanowił uciąć ten potok słów.

- Czy nie ma pan może kropelki czegoś mocniejszego, co mógłbym jej zaaplikować? - zapytał.

- A tak, mam dżin. Zawsze wożę go ze sobą dla pokrzepienia serca, kiedy pogoda jest taka paskudna.

- Dziękuję! No to ruszajmy. Nie chciałbym, żeby zrobiło się tu jakieś zbiegowisko.

Rzeczywiście, w stronę taksówki zbliżały się ukradkiem jakieś sylwetki. Ciekawscy zainteresowani samochodem albo ktoś bardziej niebezpieczny.

Szofer wskoczył na siedzenie i włączył silnik. W świetle zapalonych reflektorów zobaczył dwóch mężczyzn o parszywych gębach, z których jeden trzymał w ręce nóż. Taksówka gwałtownie ruszyła, zakręciła z kontrolowanym poślizgiem i pomknęła w kierunku Linehouse Causeway.

Aldo powoli odzyskiwał wewnętrzną równowagę. Zachwycony zdolnościami mistrza kierownicy, postanowił poprosić go o dane, aby w przyszłości móc skorzystać z jego usług w innych wyprawach.

Trochę zaniepokojony przedłużającym się omdleniem lady Saint Albans, Aldo zaświecił małą lampkę przy suficie i usiłował zmusić Mary do przełknięcia kropelki alkoholu. Gdyby jej stan się nie poprawił, musiałby zawieźć ją do szpitala, a to mu się wcale nie uśmiechało. Na szczęście zaaplikowany środek zadziałał: młoda kobieta zadrżała i zaczęła kaszleć, a jej oczy wypełniły się łzami. Aldo uniósł ją i uderzył w plecy. Jego twarz znalazła się na wprost twarzy kobiety, która patrzyła na niego ze zdumieniem i złością zarazem. Dała temu wyraz w dwóch krótkich pytaniach:

- Pan tutaj? Skąd się pan przy mnie znalazł?

- Jeśli w taki sposób pani mi dziękuje, to bardzo osobliwie. Uratowałem panią z rąk dwóch złoczyńców. Jestem szczęśliwy, widząc, że nic poważnego się nie stało.

- Rzeczywiście, tylko głowa bardzo mnie boli. O Boże! Ci brutale mnie uderzyli! Proszę mi dać jeszcze trochę dżinu.

Kiedy ostrożnie przełykała alkohol, Aldo postanowił ją zapytać, co robiła w takim miejscu. - Mogło być jeszcze gorzej. Czego może szukać w nędznej, chińskiej dzielnicy kobieta taka jak pani?

- To moja sprawa! - oświadczyła, nawet nie starając się zachować pozorów grzeczności, i zaczęła gwałtownie szukać czegoś wokół siebie. - Moja torebka!

- krzyknęła. - Gdzie jest moja torebka?!

- Nie wiem. Prawdopodobnie została ukradziona. Kobieta rzuciła się w stronę szyby dzielącej ich od szofera, którą otworzyła, aby mu nakazać natychmiastowy powrót

- To nie ma sensu! Zapewne nie znajdziemy tam torebki. Była ona prawdopodobnie powodem napadu na panią.

- Muszę to sprawdzić. Nie zmuszam pana, by jechał ze mną. Może pan wysiąść w każdej chwili!

- Nie ma mowy! Skoro postanowiłem panią uratować, doprowadzę sprawę do końca. Niech pan zawraca - zwrócił się do szofera. - Tej pani bardzo na tym zależy.

Naturalnie poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Lady Mary wróciła do samochodu i zaczęła szlochać z taką rozpaczą, że poruszyła współczujące serce Aida.

- Niech pani tak nie rozpacza - próbował ją pocieszyć. - Cóż cennego miała pani w tej torebce? Możemy pojechać na policję. Chociaż wydaje mi się, że na niewiele się to zda.

Słysząc te słowa, Mary nagle się uspokoiła i przestała płakać.

- Na policję? Policja nie ma tu nic do roboty. Napadli na mnie złodzieje, to wszystko! Po prostu wygrałam dzisiaj pewną sumkę w fan-tana!

- Pani jeździ tam, żeby grać? - szepnął Aldo, nie starając się nawet ukryć zdziwienia. - To jakieś szaleństwo!

W szarych oczach kobiety tliły się iskierki wściekłości.

- Może jestem szalona, ale lubię grę, a szczególnie fan-tana! Prawie całe dzieciństwo i wczesną młodość spędziłam w Hongkongu, gdzie pracował mój ojciec. Tam pokochałam hazard.

- Sądziłem, że to klejnoty są pani jedyną pasją. Kolekcjonerstwo i gra nie tworzą harmonijnego duetu, bo jedno zagraża drugiemu.

- Ale gra to nie żadna pasja, to po prostu przyjemność. Nie jeżdżę tam każdego wieczoru. W sumie byłam tu może trzy razy.

- Jeśli chce pani znać moje zdanie, to jest o trzy razy za dużo. Czy mąż o tym wie?

- Oczywiście, że nie. Nie interesuje się specjalnie tym, co robię, a mnie jest z tym wygodnie. Uznałby, że podważam jego wiarygodność.

- Domyślam się. Ale jak pani znalazła tę szulernię? Chyba nie przez przypadek?