Выбрать главу

- Nie. Spędziłam kiedyś wesoły wieczór w towarzystwie przyjaciół. Jeden z nich znał „Czerwoną Chryzantemę" i mnie do niej zaprowadził. Przychodzi tam więcej ludzi z towarzystwa, niżby pan przypuszczał, i zostawia tam dużo pieniędzy. Ale dzisiaj byłam tylko ja.

- I wygrała pani? Jaka to była suma?

Przerwał, bo szofer odsunął szybę, aby zapytać, dokąd ma jechać. Lady Mary nie dała Morosiniemu czasu na odpowiedź. Kazała zatrzymać się przy Piccadilly Circus.

- Tu pani mieszka? - zapytał Aldo.

- Niech pan nie będzie głupcem! - rzuciła kobieta, wzruszając ramionami. - Nie chcę, aby ktoś się dowiedział, gdzie mieszkam.

Aldo nie nalegał. Reszta drogi minęła w głębokim milczeniu.

Po przyjechaniu na miejsce Morosini poprosił szofera, aby chwilę na niego poczekał. Pomógł swej towarzyszce wysiąść, przywołał dla niej inną taksówkę, ucałował podaną dłoń, zamknął za młodą damą drzwi i powrócił do samochodu.

- To co, proszę pana, wracamy jeszcze do chińskiej dzielnicy? - zapytał szofer z błyskiem w oku.

- Nie w tej chwili. Jedziemy do Ritza. I chciałbym się dowiedzieć, jak można się z panem skontaktować, gdybym organizował kolejny wypad. Szofer, z którym pojechałem dzisiaj do Limehouse, nie należał do najodważniejszych.

- Nic prostszego! - odpowiedział kierowca, ciesząc się, że został doceniony, i z powodu banknotu, który podał mu klient. - Proszę zadzwonić do White Horse i poprosić Harry'ego Fincha. Melduję się tam rano, w południe i wieczorem. - Podał Morosiniemu kartkę z numerem telefonu. - Wie pan, po dziesięciu latach służby podczas wojny nic nie jest w stanie mnie przestraszyć. Proszę tylko powiedzieć, jak się pan nazywa.

Było około drugiej nad ranem, kiedy Harry Finch odwiózł klienta do hotelu. Ponieważ Vidal-Pellicorne jeszcze nie wrócił, zapewne z powodu popijawy w towarzystwie Bertrama w jakimś barze, Morosini zdecydował się nie czekać na niego. Dzień był długi i pełen wrażeń, sen wydawał się najlepszym wyborem.

Przygoda, którą przeżył, gnębiła księcia bardziej, niżby sobie tego życzył. Może dlatego, że w historyjce opowiedzianej przez Mary było coś dziwnego. Ta piękna kobieta wywoływała w nim raczej uczucie niepokoju niż sympatii. Odczuwał też pewną niechęć, która nie dałaby o sobie znać, gdyby kobieta nadal nazywała się Mary Saint Albans. Obecnie jednak nosiła nazwisko człowieka, którego Aldo zawsze kochał i szanował. Myśl, że jakiś Killrenan odwiedzał podejrzane szulernie, była mu wielce niemiła. Stary lord, miłośnik mórz i podróży, pozostawał pod urokiem krajów Dalekiego Wschodu, ale nie miało to nic wspólnego z zamiłowaniem dziedziczki jego nazwiska i fortuny do hazardu i podejrzanych praktyk.

Biedny sir Andrew nie przepadał za swoją rodziną - myślał Aldo, myjąc zęby. - Szkoda, że tak potoczyły się jego losy. Teraz chyba przewraca się w grobie...

Morosini położył się do łóżka, lecz mimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Kiedy w końcu mu się to udało, jego snem zawładnęły koszmary, w których Anielka, lady Mary, Aronow, Chińczycy, a nawet polski student tańczyli jakąś wyczerpującą sarabandę.

Po przebudzeniu ucieszył się na widok śniadania stojącego na stoliku i zrozumiał, że Aronow ma rację. Jeśli będzie się zajmował zbyt wieloma sprawami, pogubi się w tym wszystkim. Chwilowo musi zapomnieć o problemach Anielki i Mary, by skoncentrować się na diamencie. Coś mu mówiło, że wyprawa do Czerwonej Chryzantemy byłaby bardziej opłacalna niż żmudne poszukiwania w archiwach. Muszą ustalić z Adalbertem jakiś plan działania i pomyśleć o zdobyciu łódki. Trzeba też będzie udać się do Pennyfields do lombardu i sklepu ze starociami Yuan Changa, którego opisano mu jako wpływowego i niebezpiecznego człowieka. Przecież w pewnym sensie byt jego kolegą po fachu, więc rozmowa z nim mogła być interesująca. Jak sądził Aldo, Róża Yorku mogła znajdować się w jego rękach. Przecież ktoś musiał przysłać tych zabójców...

Adalbert, któremu Aldo przedstawił całą sprawę, nie wykazał żadnego entuzjazmu wobec propozycji nowej wyprawy na chińską ziemię. Stwierdził, że to możliwe, iż Yuan Chang ma klejnot, ale z pewnością nie odda go nieznajomemu.

- A poza tym kamień jest fałszywy i jeśli, co bardziej prawdopodobne, kradzież była zlecona przez kogoś innego, to Chang musi się mieć na baczności. Co będzie, jeśli zleceniodawca się zorientuje, że otrzymał tylko piękny korek do karafki? Wolę nurzać się w kurzu Sommerset House i sprawdzać, czy czasem nie ma tam testamentu Neli Gwyn.

- Tylko stracisz czas! Szymon Aronow pewnie już to sprawdził.

  - Nie wyobrażam sobie, żeby spędzał czas na przeszukiwaniu archiwów.

Może mnie się to uda!

- Cóż, wybiorę się więc tam sam...

Około trzeciej po południu przyjechał Harry Finch, z którym książę skontaktował się w południe, i zawiózł Aida do Pennyfields, gdzie zatrzymał się obok przysadzistej, dwupiętrowej budowli. Sklep zajmował połowę parteru, ale jego witryny były tak brudne, że nie dało się dostrzec, co dzieje się w środku. Dzielnica, która kilka godzin wcześniej była opustoszała i posępna, teraz tętniła życiem. Sprzedawcy zup i innych artykułów żywnościowych usadowili się wprost na ziemi. Sklepiki przypominające te z arabskich targowisk były przepełnione towarem, którego obfitość przyprawiała o zawrót głowy. Na ich progu królowali właściciele przypominający statuetki z przymkniętymi oczyma i rękoma ukrytymi w rękawach szerokich, bawełnianych bluz koloru czarnego lub białego. Wszystko to tworzyło barwny klimat Dalekiego Wschodu. Mogło się wydawać, że jest się na ulicach Pekinu.

Samochód natychmiast otoczyła grupka dzieci. Taksówka była rzadkością w tej dzielnicy, więc wzbudziła niemałą sensację.

W powietrzu unosił się zapach potraw zmieszany z odorem mułu i węgla.

Przestrzeń pozostawiona dla klientów była w lombardzie niewielka, gdyż kontuary odgrodzono kratami, poprzez które można było oglądać rozmaite przedmioty. Mimo że był dzień, w środku panował półmrok, rozświetlany płomieniem lampy gazowej. W pomieszczeniu znajdował się Chińczyk w średnim wieku, z nadąsaną miną, którego nie poruszył nawet dźwięk dzwoneczków przy drzwiach. Jednak na widok eleganckiego mężczyzny, który stanął w progu, zdecydował się zareagować. Podszedł i po serii ukłonów zapytał łamaną angielszczyzną, czym taki nędzny sklep może służyć tak szacownemu gościowi.

Morosini rozglądał się po zakurzonym wnętrzu z zakłopotaniem.

- Poinformowano mnie, że znajdę tutaj ciekawe antyki, a widzę, że to tylko lombard.

- Jeśli chce pan obejrzeć przedmioty, proszę tędy - powiedział pracownik, podnosząc klapę łączącą dwa kontuary, a drugą ręką odsuwając kotarę w rogu.

To, co Morosini ujrzał, mogło rzeczywiście przyprawić o zawrót głowy; był to sklep z antykami, jednak różniący się od jego sklepu. Zgromadzono tutaj hinduskie i dalekowschodnie cenne okazy, a między innymi liczne statuetki Buddy pochodzące z Chin lub Japonii, delikatną porcelanę, kominki zapachowe, z których wydobywała się jeszcze woń kadzidełek, kandelabry z brązu, olbrzymi gong, monstra o wykrzywionych twarzach, wizerunki strażników bram świątynnych, jedwabie, wachlarze i mnóstwo małych przedmiotów z kości słoniowej oraz kamienia. Nie były to przedmioty bardzo stare, co natychmiast dostrzegło wprawne oko księcia antykwariusza, a doki West i East India zapewne znacznie się przyczyniały do ich nagromadzenia w tym miejscu. Lecz były to rzeczy starannie wybrane i chociaż zostały z pewnością poddane procesowi postarzania, nie uczyniono tego w sposób nachalny czy przesadny. Poza tym niektóre wydawały się autentyczne.