Выбрать главу

Morosini wahał się przez moment, który był mu potrzebny do wymyślenia jakiegoś wiarygodnego kłamstwa.

- No, wie pan, od śmierci Harrisona krążą różne plotki. W Ritzu mieszka mnóstwo ludzi, którzy przybyli do Londynu na aukcję. Są wśród nich dziennikarze, którzy twierdzili, że mordercy jubilera to Azjaci. Ktoś wymienił nazwisko Yuan Changa. To chyba normalne, że chciałem go poznać.

- No tak, widzę, że chwilowo muszę zadowolić się tą odpowiedzią, chociaż wcale mnie ona nie przekonuje. Powiem jedno: nie wiem, jaką grę pan prowadzi, ale jestem przekonany - mój nos mi to podpowiada - że chętnie położyłby pan rękę na Róży Yorku. Ale uprzedzam, nie chcę, żeby mieszał się pan do tego śledztwa. Czy wyrażam się jasno?

- Będę o tym pamiętał! - odpowiedział Morosini, który nagle poczuł się zmęczony.

Zycie nie jawiło się w optymistycznych barwach; Aronow przestrzegał przed zajmowaniem się sprawami Anielki, a ten policjant zakazywał mu szukania diamentu. Trzeba będzie działać bardzo ostrożnie...

- Proszę posłuchać, przyjechałem do Londynu z zamiarem zakupienia Róży Yorku dla pewnego bogatego klienta, którego nazwiska nie mogę wyjawić.

- Nie proszę o to.

- Cieszę się, że pan to szanuje. Proszę też zrozumieć, że nie mogę czekać z założonymi rękami, więc próbuję ten historyczny kamień odnaleźć.

- Jeśli się pan będzie upierał, może pan trafić do Tamizy ze sznurem na szyi jak bracia Wu lub z nożem w plecach. Jeśli to pana bawi... Ale zmieńmy temat! Miałem nadzieję, że odwiedzi mnie pan wczoraj po wizycie w Brkton. Jakieś wieści?

- Ależ tak, planowałem wizytę u pana w dniu dzisiejszym.

- Po wyprawie do chińskiej dzielnicy? - zapytał Warren sarkastycznie. - No to co panu powiedziała nasza piękna wdowa?

Morosini streścił opowieść Anielki. Sprawiło mu dużą satysfakcję to, że oczy pterodaktyla zaokrągliły się ze zdumienia, nim spytał:

- Więc ona uważa więzienie za miejsce schronienia przed tymi terrorystami, którzy chronią jednego z nich? A to mi dopiero wiadomość! To ma jakiś sens. Oczywiście pod warunkiem, że mówi prawdę.

Książę antykwariusz też nie był tego pewien. I właśnie to było jego największym strapieniem, ale ponieważ nie chciał wspominać o rozmowach z Wandą i Johnem Suttonem, postanowił nic więcej nie dodawać i zamilkł. Palący fajkę Warren zdawał się zatopiony w otchłani przemyśleń, aż w końcu mruknął przez zęby:

- Jeśli chce pan znać moje zdanie, to zastanawiam się, czy ta historyjka nie została wymyślona na pana użytek, drogi książę. Prawda jest być może o wiele mniej skomplikowana: lady Ferrals spotkała dawnego kochanka i żar miłości zapłonął od nowa. Nie wiem, co się wydarzyło przy Grosvenor Square, ale skłaniam się ku kłótni. A teraz piękna Anielka chciałaby uratować i siebie, i kochanka!

- Ale przecież bez wahania oskarżyła go o zabójstwo - rzucił sucho Morosini.

- To czemu nam tego wszystkiego nie opowiedziała? Z obawy przed jakimiś nieznanymi polskimi anarchistami? Po pierwsze: nic mi nie wiadomo, żeby działała tutaj jakaś polska grupa konspiracyjna. Gdyby chodziło o Rosjan, to co innego. Po drugie: mamy wszelkie środki, aby skutecznie ochronić lady Ferrals, łącznie z całkowitym usunięciem w cień tego Władysława i jego bandy. Po trzecie: myli się, sądząc, że ojciec, hrabia Solmański, w pojedynkę wyciągnie ją z bagna, w które wdepnęła.

- Będzie miała solidną pomoc. Poradziłem jej, aby skontaktowała się z Desmondem Saint Albansem.

- Mam nadzieję, że pana posłucha. Ale nie jestem tego do końca pewien, jeśli słyszała wcześniej o sir Desmondzie. Nie ukryłaby przed nim prawdy, bo Saint Albans dlatego tak dobrze radzi sobie ze świadkami, że najpierw przesiewa klienta przez sito pełne zasadzek. Czy jej się to będzie podobało, czy też nie, musi wyznać mu całą prawdę! - dodał Warren w chwili, kiedy taksówka podjeżdżała pod budynek Scotland Yardu. - Dziękuję, że zechciał mi pan przekazać te cenne informacje. Czy zamierza pan zostać w Londynie jeszcze przez jakiś czas? Czekanie na proces oznacza, że pana sprawy na tym ucierpią.

- W tej chwili jedyny problem, jaki mam, to zniknięcie Róży Yorku. Jak pan widzi, będę musiał pozostać tutaj jeszcze jakiś czas. Z nadzieją - dodał, uśmiechając się szyderczo - że będę obecny przy pana triumfie, kiedy odnajdzie pan kamień. A co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości.

- Ja też nie! - odpowiedział komisarz. - Będziemy więc mieli okazję znowu się spotkać.

Grymas, który towarzyszył temu życzeniu, mógł w ostateczności zostać odebrany jako uśmiech. Jednak Aldo nie był co do tego przekonany.

W hotelu oczekiwał na niego liścik lub raczej bilecik, biorąc pod uwagę jego lakoniczność. Treść natychmiast wywołała w jego umyśle ciąg pytań.

Lady B. została przewieziona przed piętnastu dniami do sanatorium. Bardzo dyskretnie, gdyż rodzina nie życzyła sobie, aby ktokolwiek dowiedział się o jej pożałowania godnym stanie umysłowym. S.A.

W takim razie kim była leciwa dama, z którą ten nieszczęśnik Harrisem zgodził się spotkać? Kto miał obejrzeć rodzinny klejnot?...

Rozdział piąty

Goście księżnej

Kiedy, zaanonsowani przez lokaja, Aldo i Adalbert weszli do salonu, w którym księżna Danvers podejmowała przed kolacją gości, pierwszy z nich odczuł straszliwą ochotę odwrócenia się na pięcie i czmychnięcia, gdzie pieprz rośnie. Już samo przyjście tutaj nie sprawiało mu żadnej przyjemności: perspektywa spotkania z bardzo bogatą i nieznaną Amerykanką wcale mu się nie uśmiechało, ale kiedy dostrzegł od progu kobietę rozmawiającą z panią domu oraz lady Winfield, ogarnęła go panika. Vidal-Pellicorne zaniepokoił się, dostrzegając jego reakcję.

- Czy coś jest nie tak? Co się z tobą dzieje? - wyszeptał.

- Nie powinienem był tu przychodzić. Jest wysoce prawdopodobne, że będzie to jeden z najgorszych wieczorów w moim życiu.

- Przykro mi, ale już chyba nie uda się uciec. Rzeczywiście. Lokaj zaanonsował głośno ich przybycie, a stara księżna posłała im przez całą szerokość sali radosny uśmiech. Musieli więc do niej podejść. Po chwili, która Morosiniemu wydała się o wiele za krótka, pochylił się nad dłonią gospodyni, a ta oznajmiła radośnie:

- Oto ten, którego wizytę pani obiecałam, moja droga Avo! Lady Ribblesdale już mi powiedziała, że spotkaliście się przed wojną w Ameryce.

- Lady Ribblesdale? - zdziwił się Aldo, kłaniając się kobiecie. - Wydawało mi się, że nosiła pani inne nazwisko. Równie niezapomniane, co pani!

W istocie, jakieś dziesięć lat wcześniej, w trakcie letniego pobytu w Newport, miejscowości kąpieliskowej dla bogaczy z Nowego Yorku, Morosini został przedstawiony kobiecie, którą natychmiast uznał za najcudowniejszą przedstawicielkę płci pięknej w Stanach Zjednoczonych, choć przekroczyła już czterdziestkę. Była to Ava Lowle Wiłling, która choć dwa łata wcześniej rozwiodła się z Johnem Astorem IV nadal przedstawiała się jako pani Astor. Były mąż po rozwodzie natychmiast ożenił się ponownie. Wracając z podróży poślubnej po Europie, wpadł na nieszczęsny pomysł popłynięcia „Titanikiem", na którym znalazł śmierć godną wielkiego pana, nakłoniwszy uprzednio młodą żonę, aby zajęła miejsce w szalupie ratunkowej. Ava, matka dwójki jego dzieci, nie wiedziała o istnieniu młodej wdowy i kazała się nazywać jak dawniej: panią Astor. Choć czarująca i uwodzicielska, miała serce z lodu i nigdy nie kochała ani męża, ani dzieci, ani nawet swoich kochanków. Interesowała się tylko własną osobą. Poza tym i pomimo przynależności do jednej z najlepszych i najzamożniejszych rodzin z Filadelfii - Lowle Willingów utrzymywała, że jej rodzina wywodzi się od królów angielskich i suwerena francuskiego. Była też strasznie rozkapryszona i niestety, nic się w tej materii przez lata nie zmieniło. Wbiła sobie do głowy, że Aldo całymi godzinami pływa gondolą, grając na gitarze i śpiewając O sole miol Ciągle to powtarzała jako wspaniały żart, co niezwykle go irytowało. Jeśli Morosini przypuszczał, że ta kobieta przez dziesięć lat zmieniła się choć na jotę, to bardzo się mylił.