Выбрать главу

Przerwali rozmowę. Lady Danvers uznała, że panowie wypili już wystarczająco dużo porto, i wysłała kamerdynera, aby przywołał do reszty towarzystwa jego męską część.

- Przerwa skończona - szepnął Vidal-Pellicorne. - Ale na twoim miejscu zbadałbym dokładnie sprawę diamentu. Ta wariatka jest gotowa dobrze za niego zapłacić.

- Mam ochotę szepnąć o nim słówko Kledermannowi. W końcu konkurencja nie uczyniła nikomu krzywdy, a jeśli on się zainteresuje diamentem, to ona może jeszcze podbić cenę.

Jednak musiał przenieść tę rozmowę na później. W jednym z salonów ustawiono stoliki do brydża i pojawili się nowi goście. Organizowały się grupki brydżowe i Aldo zauważył z pewnym niezadowoleniem, że bankier znalazł już chętnych do gry. On sam nie lubił brydża - uważał go za mało emocjonujący. Preferował raczej nerwową atmosferę związaną z pokerem. Zdarzało mu się być czwartym do brydża, ale tym razem stwierdziwszy z ulgą, że jego prześladowczym przygotowuje się do gry, zdecydował się przejść do innego salonu, gdzie zadowolił się rozmową o niczym z panią domu przy likierach.

Po jakimś czasie, wziąwszy do ręki filiżankę z kawą, ruszył na obchód salonu, w którego wystroju dominowały wiktoriańskie złocenia oraz kilka pięknych płócien: pejzaży i portretów. Jeden z obrazów szczególnie przyciągnął jego uwagę z powodu osoby, którą przedstawiał. Był to mężczyzna wysokiej rangi, być może nawet krwi królewskiej. Model przypominał króla Karola II*, ale burza rudych, kręconych włosów okalających twarz i pewna pospolitość w wyrazie twarzy świadczyły o tym, że to jednak nie ten monarcha. * Przez swoją matkę, Henrietę Francuską, był wnukiem Henryka IV. 

Aldo pochylił się i usiłował odczytać podpis artysty, kiedy ktoś stojący za jego plecami poinformował go:

- Kellnerpiruitl... Był to, jak pan być może wie, ulubiony malarz króla Jerzego I. Oczywiście Niemiec, jak on sam**. Barwna postać w pełnym tego słowa znaczeniu, nieprawdaż? 

** Prawo sukcesji umieściło Jerzego Hanowerskiego na tronie angielskim.

Tuż obok Aida, uzbrojony w filiżankę kawy, stał człowiek, w którym książę rozpoznał świeżo upieczonego lorda Killrenana. Jego ciężką i mało wyrazistą twarz ożywił lekki uśmiech.

- Cóż za nieoczekiwane spotkanie, lordzie Desmondzie. Jak to się stało, że nie zauważyłem pana przy kolacji?

- To dlatego, że mnie tam nie było. Zostałem zaproszony, ale zatrzymano mnie w Old Bailey w związku z ważną sprawą. Zainteresował pana ten portret?

- Trzeba czymś się zająć, będąc w salonie. Przyznaję, że trochę mnie zaintrygował. Ale wspomniał pan coś o barwnej postaci?

- Jego matka sprzedawała pomarańcze, następnie została aktorką, a w końcu faworytą naszego króla Karola. Jest synem Neli Gwyn, lecz jego ojciec uczynił go hrabią Saint Albans.

Morosini podniósł ironicznie brew.

- Czy to jakiś pański przodek?

- Niech mnie ręka boska broni! Nawet za tytuł hrabiowski nie chciałbym mieć tej zbyt słynnej Nellie w gronie moich przodków. Pochodzę od innego Saint Albansa, który był medykiem na dworze króla Francji w XII wieku, zanim powrócił do Anglii. Ale może usiądziemy? Będzie nam wygodniej rozmawiać. No i kawa stygnie.

Zanim poszli poszukać foteli, Aldo rzucił ostatnie spojrzenie na królewskiego bękarta. Przypomniał sobie słowa Szymona Aronowa, kiedy w taksówce rozmawiali o Róży Yorku: „Dworskie plotki mówią, że Buckingham przegrał ją w karty z aktorką Neli Gwyn, wówczas faworytą królewską, oczekującą jego syna...". Ten osobnik, o raczej pospolitej twarzy, którego nazwiska Kulawy nie wymienił, z pewnością miał kiedyś diament. Morosini nagle zrozumiał, że poszukiwania Adalberta w Somerset House nie były takie bezużyteczne.

Ale na razie pomyślał, że dobrze byłoby urobić trochę Saint Albansa, jeśli już znalazł się pod ręką, abstrahując od tego, czy był, czy też nie, potomkiem syna Karola II.

- Czy mogę spytać, co słychać u lady Mary, bo widzę, że dzisiaj nie towarzyszy panu? Mam nadzieję, że nie jest chora?

- Nie, ale nie przepada za tego typu spotkaniami ani za lady Danvers, z którą ja utrzymuję kontakty prawie rodzinne. Ponadto żywi chyba do pana jakąś urazę. Chodzi o tę bransoletę, której nie chciał pan jej sprzedać.

- Proszę mi wierzyć, było mi z tego powodu bardzo przykro, ale polecenie sprzedającego brzmiało wyraźnie: bransoleta nie mogła trafić w ręce Anglika ani Angielki.

- Nie rozumiem dlaczego. Morosini się roześmiał.

- Jestem związany tajemnicą zawodową, podobnie jak lekarz czy adwokat.

- Zgadzam się z tym oczywiście, ale biedna Mary nie ma szczęścia. Zaczęła zapominać o Mumtaz Mahal i związała swe nadzieje z Różą Yorku, a tu taki pech - klejnot znika! Wspomniał pan o moim zawodzie, więc muszę panu podziękować. Lady Ferrals dała mi do zrozumienia, że to właśnie pan jej mnie polecił. Nie sądziłem, że moje nazwisko jest znane aż w Wenecji!

- Pewien przyjaciel, którego nazwiska nie wyjawię, bardzo ceni pański talent i to on właśnie polecił mi pana jako obrońcę lady Ferrals, gdyż obecny nie nadaje się do niczego. Więc doprawdy nie zasłużyłem na żadne podziękowania.

Siedzący w fotelu z łokciami wspartymi na poręczach Saint Albans złączył dłonie opuszkami palców i wsparłszy na rękach podbródek, zamyślił się.

- Może ma pan rację. To sprawa prestiżowa i interesująca, ale czy wniesie coś nowego do mojej kariery? Ta młoda kobieta jest zdezorientowana i przyznaję, że w obecnej sytuacji trudno mi ustalić linię jej obrony. Wydaje się niewinna, ale słuchając jej, trudno wyrobić sobie opinię.

- Czy rozmawiał pan już z Wandą, jej pokojówką?

- Nie, zamierzam zrobić to jutro.

- Po tej rozmowie będzie panu jeszcze trudniej, ale według mnie trzeba zaufać lady Ferrals i spróbować odnaleźć zbiegłego Polaka.

- Bez wątpienia! Ale czy pan ją dobrze zna, książę?

- Któż może powiedzieć, że dobrze zna kobietę? Poznałem ją na kilka tygodni przed jej ślubem.

- Małżeństwo, w którym miłość nie odegrała żadnej roli. Nie ukrywam, że to jeden z elementów, który utrudnia mi obronę przed sądem, jeśli lady Ferrals nie zmieni postawy. Trudno jej ukryć niechęć do małżonka. Adwokat Korony będzie podkreślał te nieprzyjazne uczucia, wzmocnione jeszcze przez stosunki pozamałżeńskie z tym młodym Polakiem.

- Jej ojciec przybył do Londynu. Czy już się pan z nim spotkał?

- Jeszcze nie. Jesteśmy umówieni na jutro.

- Może on jakoś pomoże - stwierdził Aldo z ironicznym uśmiechem. - To człowiek, który wie, czego chce, i który zawsze narzucał córce swoją wolę.

- Doprawdy?

- Tak! Po kilku sekundach rozmowy wyrobi sobie pan o nim zdanie.

Zbliżył się do nich dżentelmen o siwoszarych włosach i wąsach, kuzyn księżnej, którego nazwiska Morosini nie pamiętał. Wyraził prośbę, by sir Desmond dołączył do grona brydżystów, którym potrzebny był czwarty rozgrywający. Adwokat podniósł się, przepraszając.

- Chciałbym z panem porozmawiać dłużej, książę, ale myślę, że wkrótce będziemy mieli taką okazję.

- Nie sądzę, żeby to spodobało się lady Mary.

- Jej niechęć nie potrwa długo. Jak wiele kobiet jest bardzo zmienna. Szybko zapomni o historii z bransoletą i będzie widziała w panu jedynie łowcę kamieni szlachetnych, a tacy ludzie ją fascynują.