Выбрать главу

- Gdyby to tylko było możliwe...

- Jest możliwe. Zajmę się tym. A może przyjechałby pan z przyjacielem noszącym to trudne do wymówienia nazwisko, aby spędzić z nami weekend na wsi w Kent? Pokazałbym panu moją kolekcję jaspisów.

Ta nagła serdeczność tonu, to pragnienie nawiązania głębszej znajomości, tak nieoczekiwane u tego niezbyt sympatycznego i trudnego do rozszyfrowania człowieka, przestały być zagadką w momencie, kiedy wymówił słowo „jaspis". Najwyraźniej sir Desmond należał do tej rasy kolekcjonerów, którzy lubią, by inni podziwiali ich zbiory. A ponieważ los Anielki zależał w dużej mierze od Saint Albansa, Aldo pomyślał, że nie może wzgardzić zaproszeniem.

- Z przyjemnością, jeśli pani domu nie potraktuje nas jak nieznośnych intruzów. Będziemy w Londynie jeszcze przez jakiś czas.

- Bardzo dobrze. Z pewnością zostanie pan zarzucony mnóstwem pytań dotyczących Róży Yorku, więc jeśli mogę sobie pozwolić na udzielenie rady, łatwo wywinie się pan od odpowiedzi, twierdząc, iż w pana opinii klejnot jest fałszywy. Mnie wydaje się to wysoce prawdopodobne. Idę, mój drogi, idę!

Ostatnie słowa skierowane były do wąsatego mężczyzny, który nie mogąc się doczekać, wrócił z prośbą raz jeszcze. Razem udali się do pierwszego salonu, pozostawiając Morosiniego w stanie pewnego zaskoczenia, szczególnie po usłyszeniu ostatniego zdania. Skąd sir Desmond miał taką pewność? Czy była to naturalna chęć zachowania spokoju we własnym domu, czy może... ?

- Czy może co? - mruknął Aldo przez zęby. - Mój chłopcze, najwyższy czas, abyś przestał sobie wyobrażać niestworzone historie i nie poddał się tej dusznej atmosferze. Przecież nawet jeśli żona tego nieszczęśnika jest niemal stuknięta, woli fan-tana od brydża, a nocami włóczy się po podejrzanych dzielnicach, to nie znaczy, że i on ukrywa jakieś straszne sekrety. Tak naprawdę jego największą wadą jest to, że ma paskudną gębę, ale przecież to nie jego wina.

Pozostawiwszy fotel i pustą filiżankę, Aldo powrócił przed portret syna Neli Gwyn. Ten obraz go przyciągał.

Może z powodu szyderczego spojrzenia modela, a może bezwstydnego uśmiechu, jakby ten Saint Albans rzucał mu wyzwanie: „Rozwiąż zagadkę!". W końcu, jeśli ktoś mógłby coś wiedzieć na temat drogi, jaką przebył diament, to tylko on, człowiek z obrazu, bo bez wątpienia był jednym z posiadaczy tego kamienia.

Tym razem wyrwał go z zadumy miły i rozbawiony głos lady Winfield.

- Można by rzec, że ten portret pana pasjonuje, drogi książę. To wcale nam nie pochlebia, męskie towarzystwo jest nieliczne. Przebywa z nami jedynie generał Elmsworth, który jednak zdążył już zasnąć.

Istotnie, niewielki krąg pań skupił się wokół księżnej i wspomnianego generała, który spał spokojnie w rogu kanapy. Aldo wybuchnął cichym śmiechem.

- To rzeczywiście smutne, lady Winfield, i jeśli uda mi się panie jakoś zabawić, będę zachwycony. Cóż to za pomysł, żeby rozkładać stoliki do brydża. To zabija ducha wszelkich spotkań.

- Ale to przyciąga ludzi. Ta gra zawładnęła wszystkimi.

Zaproszony do zajęcia miejsca na kanapie tuż obok pani domu, Aldo już po chwili zaczął tęsknić za towarzystwem hrabiego namalowanego na płótnie, a nawet zazdrościć generałowi, albowiem głównym zajęciem dam były londyńskie ploteczki krążące wokół Pałacu Buckingham.

Pytanie dzisiejszego wieczoru dotyczyło księcia Yorku*, drugiego syna Jerzego i królowej Marii, i można je było streścić w następujących słowach: „Czy ona go poślubi, czy nie?". „Ona" to Elizabeth Bowes-Lyon, czarująca, młoda dziewczyna ze szkockiej szlachty, córka hrabiego Strathmore, w której „Bertie** był zakochany od dwóch lat, ale która wydawała się nie doceniać należycie zaszczytu, jakiego dostąpiła. 

* 26 kwietnia 1923 r. lady Elżbieta stalą się księżną Yorku, zaślubiając przyszłego Jerzego VI.

** Zanim został królem Jerzym VI, książę Yorku nosił imię Albert, a książę Walii, przyszły Edward VIII - Dawid.To nie ułatwiało zadania księciu, pełnemu uroku, ale nieśmiałemu, a w dodatku jąkającemu się. Ponadto leworęcznemu i od dzieciństwa cierpiącemu na dolegliwości żołądkowe. Te kłopoty sprawiały, że nieczęsto miewał powody do radości, podczas gdy jego ukochana była kwintesencją wdzięku, dobrego humoru i radości życia.

- On się jej nie podoba - stwierdziła lady Danvers. - Widzieliśmy ją w lutym na ślubie księżniczki Mary, gdzie była druhną. Nigdy nie widziałam jej tak smutnej.

- Ale ona mu się nie wymknie! - oświadczyła lady Airlie, bliska przyjaciółka królowej. - Jej Wysokość wybrała ją dla syna, a kiedy ona czegoś chce...

- Sądzi pani, że właściwe byłoby wymuszenie takiej zgody? Wiem, że mimo pozorów niedostępności książę to czarujący młody człowiek i że zrobi wszystko, by jego małżonka była szczęśliwa, ale taka młoda dziewczyna to istota bardzo delikatna...

- Nie, Elżbieto! - zaprotestowała lady Airlie. - Ona jest bardzo silna. Jej zdrowie psychiczne jest w równie idealnym stanie, co fizyczne, więc byłaby dla Alberta doskonałą towarzyszką.

- Nie przeczę i całkowicie zgodziłabym się z panią, gdyby chodziło o następcę tronu, ale przecież jest pewne, że to książę Walii wstąpi na tron. A ponieważ nie jest żonaty, w tych warunkach nie ma żadnych powodów, aby śpieszyć się z ożenkiem młodszego syna. Proszę mi wierzyć, ciągle mam przed oczyma to nieszczęście sprowokowane wydaniem dziewiętnastoletniej dziewczyny za mężczyznę, który nie był dla niej odpowiedni. A przecież ten biedny Eryk Ferrals naprawdę ją kochał!

Uwaga lady Klementyny spotkała się z burzą protestów. Nie można zrównywać związku mężczyzny już dojrzałego z młodą cudzoziemką, która wcześniej go nie znała, z planami ślubu dotyczącymi angielskiej rodziny królewskiej! Co sobie księżna wyobraża, czyniąc takie porównanie? Doprawdy, to niedopuszczalne! I większość pań podkreśliła, że wierzy w winę Anielki. Wszystko to spowodowało, że generał się obudził, a Morosini nie mógł zdzierżyć tych wypowiedzi. Z trudem opanował zdenerwowanie.

- Szanowne panie, szanowne panie! Popatrzcie na sprawę, angażując w to mniej emocji! To prawda, że Jej Wysokość nawiązała do ekstremalnego przypadku, który mógłby szokować, gdyby lady Ferrals rzeczywiście zamordowała małżonka, ale jestem przekonany, że nie jest to prawdą.

- No wie pan! - zaperzyła się lady Winfield. - Zaprzecza pan oczywistym faktom! Nasza droga księżna widziała, jak ta nieszczęśnica podaje mężowi saszetkę ze środkiem przeciw bólowi głowy, który on wsypał do swej szklanki i padł martwy. Czegóż można chcieć więcej?

- Prawdziwego winnego, lady Winfield! Jestem przekonany, że w tej saszetce nie było żadnej szkodliwej substancji. Natomiast moje podejrzenia kierują się raczej w stronę lokaja, który podał szklankę. Nikt go nie pilnował, więc mógł do niej wsypać, co tylko chciał. Przy odrobinie zręczności to bardzo łatwe.

- Zgadzam się z panem całkowicie, drogi Aldo - podjęła temat księżna - i zastanawiam się, czy to nie ten nawyk, który miał biedny Eryk, dodawania lodu do napojów, nie sprowadził na niego tego nieszczęścia. Osobiście nie miałabym najmniejszego zaufania do tego urządzenia, które sprowadził z Ameryki, ustawił za biblioteką i traktował z takim uszanowaniem, jakby to był sejf.

- Nie opowiadaj bzdur, Klementyno - oburzyła się lady Airlie. - Kostka lodu nikogo jeszcze nie zabiła, a w szklance znaleziono przecież strychninę.

- O jakim urządzeniu pani mówi, księżno? - spytał zaintrygowany Morosini.

- O urządzeniu do robienia kostek lodu. To nowość, nawet w Stanach Zjednoczonych. A to u Eryka jest z pewnością jedyne w Anglii. Był z niego bardzo dumny i twierdził, że lód wyprodukowany w tej maszynie jest lepszy od jakiegokolwiek innego, a whisky nabiera szczególnego smaku. A ponieważ my, Anglicy, nie lubimy pić bardzo zimnych napojów, uważałam to urządzenie za zabawkę dla dziecka. Eryk miewał czasem bardzo dziwny gust!