Выбрать главу

Lady Ribblesdale spojrzała prosto w jasne oczy Morosiniego, podając mu dłoń, której silny uścisk zaskoczył księcia.

- Ma pan moje słowo! Prześlę panu do Ritza liścik z informacją, jak będzie można się ze mną skontaktować. Dziękuję z góry, że zgodził się pan spełnić moją zachciankę. A teraz napijmy się czegoś mocniejszego! Po tych emocjach odczuwam taką potrzebę.

Rozmawiając, przeszli do ogrodu zimowego połączonego z salonem, w którym siedziała księżna w towarzystwie innych dam. Oddalili się, dyskutując o błahostkach. Dopiero wtedy Moritz Kledermann wyszedł zza gąszczu wysokich roślin, wśród których znalazł schronienie. Usiadł w fotelu obrotowym pokrytym kwiecistym obiciem, wyciągnął cygaro z wewnętrznej kieszonki smokingu i je zapalił.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech. 

* * *

Jadąc taksówką do hotelu, Aldo i Adalbert powrócili do poprzedniej rozmowy.

- Powiedz mi wreszcie, ale szczerze, co miałeś na myśli, mówiąc, że dostaniesz się do Ferralsów z moją pomocą lub bez niej?

- Nie rozumiem, czemu to zdanie wymaga wyjaśnienia. Wydaje mi się, że to jasne - mruknął Morosini. - Dodam jednak, że wolałbym, abyś mi pomógł. Niestety nie posiadam umiejętności ślusarza.

- Tego się właśnie spodziewałem. Nie brak ci tupetu. Czemu nie zwrócisz się do Wandy?

- Nie chciałbym sprawiać jej kłopotu. A ponadto to jej oddanie wzbudza we mnie ograniczone zaufanie. Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać po tym typie kobiet. Jeśli coś znajdziemy, gotowa paść na kolana, by dziękować niebiosom, i zaalarmuje cały dom. Myślałem też o Sally, tej pokojówce i znajomej Bertrama Cootesa, ale wtedy musielibyśmy ją we wszystko wtajemniczyć, a tego nie chciałbym robić. Więc, jak widzisz, pozostajesz tylko ty - podsumował Aldo radośnie swój wywód.

- Nie masz czasem gorączki? Jak miałbym otworzyć drzwi, z pewnością dobrze zaryglowane, i to w samym centrum Grosvenor Square?

- A nie wiesz, że drzwi kuchenne są o wiele mniej pilnowane?

Zamiast odpowiedzi Vidal-Pellicorne mruknął coś niezrozumiałego i nieuprzejmego, i odwróciwszy głowę w drugą stronę, zajął się obserwowaniem londyńskich ulic pogrążonych w ciemnościach i mgle. Morosini dłużej nie nalegał, uważając, że będzie lepiej, jeśli jego pomysł spokojnie zagnieździ się w głowie przyjaciela. Był pewien wygranej: Adal nie potrafił się oprzeć perspektywie niebezpiecznej przygody.

Kiedy już zbliżali się do hotelu, archeolog, wyrwawszy się z zamyślenia, w nadziei że Aldo odstąpi od swego pomysłu, przypomniał:

- Wydawało mi się, że mieliśmy urządzić sobie przejażdżkę po Tamizie, aby z pomocą rzeki odsłonić tajemnice „Czerwonej Chryzantemy"?

- Jedno nie wyklucza drugiego. Na wszystko będzie czas. Nie rzucimy się na rezydencję Ferralsa bez przygotowania. Musimy rozejrzeć się po okolicy. Ale najpierw trzeba zdobyć jakąś łódkę na jutrzejszy wieczór. Czy taki plan ci odpowiada?

- Czy mi odpowiada? Zamiast jednej, dwie wspaniałe okazje, aby złapała nas policja! O niczym więcej nie marzyłem!

Przed położeniem się do łóżka Morosini napisał długi list do dawnego wychowawcy i przyjaciela, Hieronima Buteau, który pomagał mu w zarządzaniu antykwariatem w Wenecji. Hieronim, wielki znawca starych kamieni i człowiek całkowicie oddany Morosiniemu, był idealną osobą do przeprowadzenia dyskretnej operacji z leciwą markizą Soranzo i do dostarczenia cennego klejnotu do Anglii. Co więcej, uwielbiał podróże.

Rozdział szósty

Na wojennej ścieżce

Wiatr wiejący od bieguna wymiótł znad Tamizy całą mgłę, dzięki czemu noc była bardzo mroźna i niespotykanie jasna, chociaż nad samą wodą kłębiły się od czasu do czasu, opary przywodzące na myśl tytoniowy dym. Wyglądało to tak, jakby chwilami Tamiza zaciągała się papierosem. Tym razem, podnosząc głowę, można było dostrzec gwiazdy, które jarzyły się nad Londynem - rzadkie zjawisko o tej porze roku. Ale żaden z trzech mężczyzn siedzących w łódce nawet o tym nie pomyślał.

Morosini i Vidal-Pellicorne energicznie wiosłowali. Natomiast Bertram Cootes siedzący na dziobie łodzi obserwował czarne brzegi, na których pojawiało się od czasu do czasu bladawe światło sygnalizujące obecność latarni.

Towarzystwo dziennikarza okazało się niezbędne. Pojechać dokądś taksówką nie jest rzeczą skomplikowaną, ale udać się do tego samego miejsca rzeką i to w ciemnościach, to już zupełnie co innego.

- Jak się tylko minie Tower Bridge i dopłynie do doków, brzegi wydają się identyczne. Nawet jeśli uda nam się rozpoznać budynek, nie poradzimy sobie bez pomocy kogoś miejscowego. Już w ciągu dnia nie byłoby to łatwe, a co dopiero o północy...

Aldo przyznał, że takie podejście do sprawy jest bardzo roztropne, więc mieli właśnie dzwonić do kwatery głównej dziennikarza, kiedy ten pojawił się we własnej osobie, aby wziąć udział w wyprawie organizowanej przez nowych znajomych. Doszedł do wniosku, że jeśli chce kontynuować śledztwo dotyczące diamentu, który zniknął w dzielnicy cieszącej się złą sławą, powinien skorzystać z cennego towarzystwa tych dwóch mężczyzn, którzy wydawali się nie lękać niczego. Tak więc Bertram pojawił się nieco wystraszony, lecz pełen dobrej woli, przedstawiając się jako wybitny znawca miasta i przysięgając, że nigdy więcej „nie będzie odczuwał strachu przed swoim strachem".

Tak przywrócony do łask, dał wzruszający dowód dobrej woli, znajdując małą łódkę o płaskim dnie, po którą udali się do doku Świętej Katarzyny sąsiadującego z Londyńską Wieżą, gdzie cumowały wielkie statki wypełnione herbatą, perfumami, cennym drewnem, chmielem, macicą perłową i marmurem. Był to, bez wątpienia, najprzyjemniejszy dok na Tamizie, gdzie można było wynająć łódź, nie narażając się na duży wydatek.

Wiosłowanie przychodziło im z łatwością. Zbliżał się odpływ, który w tym pomagał.

- Po co tam płyniemy? - mruknął Adalbert, machając dziarsko wiosłami. - Masz ochotę odwiedzić potajemną szulernię lub może sprawdzić, czy jest tam palarnia opium?

- Nie wiem, ale coś mi mówi, że przeszukując podziemną kryjówkę Yuan Changa, nie stracimy czasu. Czy to jeszcze daleko? - rzucił w stronę Bertrama.

- Niezbyt. Widać ogromne schody w Wapping. Kilka minut później łódka zacumowała przy brzegu na wprost okrągłego tunelu, który poprzednio tak Aida zaintrygował. Woda sięgała tu mniej więcej do progu. Aldo i Adalbert stanęli na nim i zostawiwszy Bertrama w łodzi na straży, weszli do tunelu. Panowała w nim całkowita ciemność, ale dzięki latarce, którą Adalbert zapalał od czasu do czasu, mogli się poruszać bez obawy. Musieli znajdować się na wysokości sali do gry w fan-tana, bo słyszeli podniecone okrzyki graczy. Tunel nie był długi. Lekko pochyły, kończył się kilkoma schodami prowadzącymi do drzwi wykonanych z surowego drewna, spod których sączyło się żółte światło. Drzwi były zamknięte na klucz. Adalbert wyciągnął coś z kieszeni, przykucnął i zaczął delikatnie piłować coś w zamku. Nie trwało to długo. Po kilku sekundach mogli iść dalej. Za drzwiami znajdował się korytarz, słabo oświetlony lampą przymocowaną do sufitu. Morosini gwizdnął lekko z niekłamanym podziwem.

- Co za talent! Jaka zręczność! - szepnął.