Выбрать главу

- Ależ skąd. Chciałbym porozmawiać z wami obydwoma - rzekł Warren, wskazując palcem na Morosiniego i jego przyjaciela. - Nie zmuszajcie mnie, abym wzywał eskortę. Działajmy w prosty sposób.

- A ja nie zostałem zaproszony? - wydusił Bertram, wahając się między uczuciem ulgi i rozczarowania.

- Nie. Pan może zmykać, ale niezbyt daleko. Poproszę pana do siebie trochę później.

- Ale nie zamknie ich pan?

Aldo sądził, że prehistoryczne ptaszysko odleci gdzieś w siną dal, gdyż rękawy jego płaszcza zatrzepotały niczym skrzydła.

- A mógłby pan nie wtrącać się do spraw, które pana nie dotyczą? - warknął. - Niech pan zmyka, mówię raz jeszcze, bo inaczej założę panu kajdanki! I proszę się stawić, kiedy dostanie pan wezwanie!

Po takiej reprymendzie Bertram Cootes rozpłynął się w czeluściach nocy niczym dżin, pozostawiając swych towarzyszy z komisarzem. Po chwili pozostali ruszyli do Scotland Yardu.

Za dnia biura Scotland Yardu nie robiły dobrego wrażenia, ale nocą były naprawdę ponure. Nieprzyjazną atmosferę potęgowały wielkie brązowo-czarne segregatory i zielone lampy z matowymi abażurami. Goście usiedli na krzesłach, a komisarz rozsiadł się w fotelu, zamówiwszy wcześniej, jak to obiecał, u policjanta dyżurnego dymiący grog. Pomieszczenie wypełnił zapach rumu i cytryny.

- No dobrze - powiedział Warren, wypiwszy pół szklanki grogu. - Który z was będzie mówił? Ale najpierw jeszcze pytanie: czy Cootes brał udział w tych dyskretnych odwiedzinach w Czerwonej Chryzantemie?

- Nie - stwierdził Aldo, który wymieniwszy z Adalbertem porozumiewawcze spojrzenie, postanowił być na tyle szczery, na ile to będzie możliwe. - Strasznie się boi Chińczyków, więc zostawiliśmy go na straży w łódce.

- To po co zabieraliście go ze sobą?

- Żeby pomógł nam zorientować się na rzece. Ale zanim będę kontynuował, proszę mi powiedzieć, skąd pan wie o naszej eskapadzie.

- Nie ma w tym niczego tajemniczego. Przypuszczałem, że nie skorzysta pan z moich rad, więc kazałem pana śledzić. Kiedy zobaczyliśmy, że wsiadacie do łodzi przy dokach, wszystko stało się jasne. Jeśli sądzić po pańskiej zatroskanej minie, wydarzyło się coś, o czym wcale nie ma pan ochoty mi opowiedzieć.

Ponieważ nie było możliwości ustalenia wspólnej linii obrony, VidalPellicorne uznał za stosowne przyjść przyjacielowi z pomocą.

- Ależ wprost przeciwnie. Jesteśmy pod wrażeniem tego, co odkryliśmy, i musieliśmy się zastanowić, czy należy zawiadamiać policję, biorąc pod uwagę konsekwencje, jakie będzie to miało dla osób trzecich.

- Hm! Niezbyt jasno się pan wyraża panie... Vidal-Pellicorne. Czy dobrze wymawiam pańskie nazwisko?

Wymowa była niezwykle karkołomna, ale czy to po angielsku, czy po francusku, ludzie zawsze mieli kłopot z wymówieniem tego nazwiska, więc Adalbert zdążył się już do tego przyzwyczaić.

- Prawie dobrze. I tak jestem zaszczycony, że je pan zapamiętał.

- Słucham pana, książę.

Aldo streścił rozmowę między Yuan Changiem i damą, której twarzy nie udało im się dostrzec. A jej głos, młody i melodyjny, był z pewnością głosem osoby wykształconej. W tym momencie opowiadania Warren przerwał mu w pół słowa.

- Proszę nie wciskać mi takich rzeczy! Jestem pewien, że rozpoznaliście tę osobę. Czy się pomylę, jeśli powiem, że z pewnością była to lady Killrenan? Oczy Adalberta i Aida zaokrągliły się ze zdumienia.

- Skąd pan o tym wie?

- Że przychodzi czasem na Narrow Street? Często się zdarza, że ludzie z wyższych sfer zaglądają do szulerni Yuan Changa, ale najczęściej są to mężczyźni. Jeśli jest to samotna kobieta, otaczamy ją pewnym nadzorem.

- Niezbyt skutecznym! Kilka dni temu została zaatakowana.

- To prawda - stwierdził niewzruszony Warren - ale dwóch dżentelmenów przyszło jej z natychmiastową pomocą, więc interwencja z naszej strony była zbędna. Teraz może pan kontynuować swoją opowieść. Może teraz stanie się ona jaśniejsza.

- No cóż - stwierdził Adalbert - chyba musimy powiedzieć wszystko, co wiemy.

Relacjonując całe zdarzenie, Aldo starał się obserwować wyraz twarzy rozmówcy, ale nie był w stanie nic z niej wyczytać. Niewzruszone oblicze komisarza było jak wyrzeźbione z granitu.

- No dobrze! - powiedział w końcu policjant, wzdychając. - Nie wiem, czy mam bardziej dziękować panom, czy może szczęściu, ale jestem pewien, że przekazaliście ważne szczegóły dotyczące śledztwa. Teraz powiedzcie mi, proszę, skąd to wahanie, czy mi o wszystkim opowiedzieć?

- Z powodu strachu, że lady Ferrals może stracić obrońcę, którego tak bardzo potrzebuje. A tak mogłoby się zdarzyć, gdyby działalność Mary Saint Albans została nagłośniona.

- Byłby skandal, gdybym teraz oskarżył naszą przedsiębiorczą damę, ale nie mam ani takiego zamiaru, ani takiego prawa.

- Jak to nie ma pan prawa? Powiedziałem panu przed chwilą, że jest wspólniczką zbrodni, że być może przygotowuje się do popełnienia kolejnej, i to panu nie wystarcza? - wykrzyknął poruszony Morosini.

- Taki dowód jest niewystarczający. Na razie opieram się jedynie na tym, co usłyszeliście - na rozmowie, to wszystko. Dla sądu muszę mieć mocne argumenty. Tym bardziej, że jesteście cudzoziemcami. Potrzebuję solidnych dowodów, a uzyskam je, pozwalając lady Killrenan działać. Jeśli ma zostać zatrzymana, musi się to stać w Exton i powinna zostać schwytana na gorącym uczynku.

- Jeśli ma zostać zatrzymana? - zdziwił się Aldo, któremu nie spodobała się uwaga dotycząca stosunku sądów brytyjskich do zeznań cudzoziemców. - Wydaje się, że nie jest pan tego pewien. Czy przypadkiem nie planuje pan ją oszczędzić, podczas gdy nie zawahał się posłać lady Ferrals do więzienia jedynie na podstawie jednego zeznania... Anglika?

Warren uderzył ręką w stół z taką złością, że piętrzące się na nim akta podskoczyły.

- Proszę mi nie mówić, co mam robić, panie Morosini! Winny to winny, niezależnie od jego pozycji. Ale dopóki nie będę miał oczywistych dowodów, nie podniosę ręki na małżonkę para Anglii i będę działał z konieczną ostrożnością, gdyż sprawa dotyczy otoczenia rodziny królewskiej. Proszę nie zapominać, że Saint Albansowie są przyjaciółmi księcia Walii.

- Ależ wielkie słowa! Osobistości z Buckingham Pałace! Niech pan posłucha, komisarzu Warren! Powiedzieliśmy panu wszystko, co wiedzieliśmy, ale mam już dość służenia za królika doświadczalnego... i to królika źle traktowanego. Za pozwoleniem, idę się położyć. Niech pan radzi sobie sam z tymi pańskimi Saint Albansami, Chińczykami, diamentami i całą rodziną królewską. Dziękuję za grog! Idziesz, Adal?

I nie pozostawiając komisarzowi czasu na złapanie oddechu, Morosini opuścił biuro, zamykając za sobą drzwi, które o mało nie przytrzasnęły VidalPellicorne'owi ręki. Adalbert wydukał kilka słów przeprosin skierowanych do pterodaktyla, który wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z rąk wypychacza zwierząt. Następnie rzucił się w ślad za przyjacielem, którego wzburzenie niosło z taką prędkością, że Adalbert dogonił go dopiero w pobliżu strażnicy.

Morosini był tak wściekły, że Pellicorne uznał, iż lepiej wezwać taksówkę, niż próbować go uspokoić. Nie byłoby to łatwe, gdyż Aldo wyrzucał z siebie taki potok słów, jak to potrafią tylko Włosi, biorąc sobie za cel wątpliwe pochodzenie wszystkich Anglików, a w szczególności komisarza Warrena.

Kiedy w końcu zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech, Adalbert, który cierpliwie czekał na finał burzy, zapytał łagodnie:

- Skończyłeś?

- Jeszcze nie! I mógłbym tak kontynuować przez całą noc! To jest niegodziwe, to jest skandaliczne, to jest...