Выбрать главу

Wanda nic nie odpowiedziała, oniemiała ze strachu, który mógł wyczytać z jej bladoniebieskich oczu. Aldo tymczasem nalegał dalej:

- Proszę mi uwierzyć! Czas najwyższy, aby odłożyła pani na bok mrzonki o romantycznej miłości i stanęła twarzą w twarz z rzeczywistością. To, o co proszę, nie wiąże się z jakimś wielkim ryzykiem. Kiedy wszyscy położą się spać, zejdzie pani do kuchni i otworzy drzwi. Następnie wróci pani do swojego pokoju. Ja zajmę się całą resztą. O której zamykacie bramę wejściową?

- O godzinie jedenastej, chyba że pan Sutton wraca później. Wtedy odźwierny czeka na niego.

- Zawsze jest na swoim miejscu?

- Prawie zawsze. Jest strażnikiem rezydencji do czasu procesu i pełni tę funkcję z dużą powagą.

- W każdym razie nie potrzebuję dużo czasu, jakieś piętnaście minut do pół godziny, nie więcej. Pomoże mi pani. Będę u pani około wpół do pierwszej.

- A jeśli pan Sutton wyjdzie?

- Zadzwoni pani do Ritza. Jeśli mnie nie będzie, proszę zostawić swoje nazwisko jako znak dla mnie, a wówczas przeniesiemy akcję na następną noc. Odwagi, Wando! Naprawdę chciałbym pomóc pani małemu aniołkowi. Niech pani zapyta Najświętszą Panienkę, co o tym sądzi.

Wanda nie potrzebowała do tego zachęty; uklękła przed Pietą i zagłębiła w modlitwie, której żarliwość była równie wielka, jak strach. Następnie przekazała księciu dokładny opis wnętrza domu.

Kierując się zdrowym rozsądkiem, Aldo udał się do muzeum i zadumał przez chwilę przed Żalem nad śmiercią Chrystusa Donatellego, udając, że przyszedł właśnie po to, po czym wyszedł z budynku. Ponieważ była ładna pogoda, postanowił wrócić na piechotę. Miał nadzieję, że spacer ostudzi jego wielkie pragnienie udania się do więzienia Brkton w celu zobaczenia Anielki. Pomysł był niedorzeczny, gdyż Aldo nie miał przecież zgody na widzenie, ale świadomość, że młoda kobieta była cierpiąca i wyczerpana, sprawiła, iż ponownie odczuł poryw serca i chciał zapomnieć o wszystkich kłamstwach, którymi go karmiła od czasu pierwszego spotkania. Kiedy dotarł do celu, miał ochotę kontynuować drogę do Scotland Yardu, aby poprosić Warrena o przepustkę. Nie był to najlepszy pomysł, zważywszy na sposób, w jaki rozstał się z komisarzem ostatniej nocy. Nagły przypływ miłości własnej uchronił go przed śmiesznością. Morosini pomyślał, że tego wieczoru będzie pracował na rzecz odzyskania przez Anielkę dobrego imienia i to musiało na razie wystarczyć. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a taką miał nadzieję, już wkrótce uda się do komisarza w aureoli triumfatora. A wtedy z pewnością dostanie kolejną przepustkę, by zanieść dobrą wiadomość ukochanej.

* * *

Nieliczni spóźnieni przechodnie przechodzący przez Grosvenor Square nie zwracali najmniejszej uwagi na mężczyznę w stroju wieczorowym, kapeluszu, czarnej pelerynie i w białym szalu, z laską w ręce, który przechadzał się powoli, wdychając świeże, nocne powietrze. Taki nocny marek nie był niczym wyjątkowym w tej eleganckiej dzielnicy, gdzie dżentelmeni chętnie wracali na piechotę z nocnych klubów, o ile pozwalała na to pogoda. Ale nikomu, nawet policjantowi, który na jego widok podniósł palec do kasku, nie przyszłoby na myśl, że ów człowiek ma zamiar wkraść się do cudzego domu. Wykwintny strój był wspaniałym alibi i aby je uwiarygodnić, Morosini spędził cały wieczór w Covent Garden na przedstawieniu baletowym Giselle. Vidal-Pellicorne, który zabawił gdzieś z kolegą z British Muzeum, nie pojawił się, więc Aldo zjadł kolację samotnie w hotelowej restauracji.

Było trochę po północy, kiedy został na ulicy sam. Pchnął furtkę i wszedł na niewielkie schodki prowadzące do drzwi kuchennych. Najwyraźniej Wanda dobrze się wywiązała z zadania.

Wchodząc do domu, Aldo westchnął głęboko. W tej chwili nie złamał jeszcze prawa, ale kiedy stanie w tych drzwiach, przekroczy granicę dzielącą łudzi uczciwych od kryminalistów. Mógł zostać zatrzymany, wtrącony do więzienia, jednym słowem bliski był zniweczenia przyjemnego i pasjonującego życia... ale myśl o więzieniu przywołała obraz drogiej mu osoby, która być może właśnie teraz umierała.

- Nie możesz się wycofać, stary! - powiedział do siebie.

Popchnął drzwi z nadzieją, że nie zaskrzypią. Tak jak mu zapowiedziano, znajdował się w korytarzu łączącym kuchnię i pokoje służących. W głębi znajdowały się schody prowadzące na wysoki parter.

Zdjął buty i wsadził je do kieszeni. Prawie po omacku odnalazł schody i przeszedłszy kilka kroków, zapalił latarkę, którą zabrał na wszelki wypadek. Chwilę później znalazł się w wielkim holu i wyłączył światełko. Wpadający przez okna blask ulicznych lamp gazowych wystarczył, by Aldo mógł swobodnie poruszać się po domu. Zobaczył piękne, elipsowate schody prowadzące na piętro.

Z łatwością odnalazł gabinet Ferralsa. Sąsiadował z małym pomieszczeniem, w którym Sutton przyjął go kilka dni wcześniej. Musiał ponownie zapalić latarkę, bo gęste zasłony przysłaniały okna. W pewnym sensie było to nawet korzystne: nikt z zewnątrz nie mógł go dostrzec. Musiał teraz odnaleźć słynną maszynę do lodu, która, jak twierdziła księżna, stała obok biurka, za biblioteczką. Ale pomieszczenie wyłożone perskimi dywanami było bardzo duże i pełne książek na regałach sięgających do sufitu.

- Zastanówmy się przez chwilę... Mury nie są aż tak grube. Gdzieś tutaj musi być fałszywa półka z atrapami książek.

Zdjąwszy pelerynę i kapelusz, i położywszy je na jednym z foteli, Aldo rozpoczął przeszukiwanie olbrzymiej biblioteki, rozpoczynając od miejsca w pobliżu biurka. Odzianymi w rękawiczki dłońmi przesuwał po grzbietach woluminów, od czasu do czasu wyciągając do połowy któryś z nich na każdej półce. Zabrało mu to sporo czasu. W pewnym momencie, kiedy książka, którą chciał wysunąć, ani drgnęła, gdyż była trwale połączona z sąsiednimi tomami, zdecydował się pociągnąć za grzbiet bardziej zdecydowanie. Fałszywa półka się odchyliła, obracając na niewidocznych zawiasach. Za nią Aldo zauważył stalowe drzwi pomalowane na brązowo. Nie miały klamki, jedynie zamek i dziurkę od klucza. Trzeba było tylko ów klucz odnaleźć. Przywróciwszy wszystko do stanu pierwotnego, Aldo zaczął go szukać w szufladach biurka.

Wtem drzwi do pokoju otworzyły się i ktoś krzyknął od progu przejmującym głosem:

- Ręce do góry i nie ruszać się!

Aldo westchnął, rozczarowany i zirytowany, i pomyślał, że ten typek ma chyba uszy psa myśliwskiego.

John Sutton w jedwabnym, bordowym szlafroku i ze zjeżonym włosem, mierzył do niego z rewolweru.

- Może pan opuścić broń, nie jestem uzbrojony - powiedział Aldo spokojnie.

- Nie muszę panu wierzyć, więc niech zostanie tak, jak jest. No więc, książę - dodał Sutton, z pogardą kładąc nacisk na tytuł - teraz grzebiemy w cudzych szufladach? Co chciałby pan tam znaleźć? To nie kasa pancerna...

- Wiem, że to nie jest kasa pancerna, ale lodówka elektryczna. W Ameryce nazywają to urządzenie, o ile się nie mylę, frigidaire. To jedyny powód mojej obecności tutaj.

Aldo starał się zachowywać nonszalancko, co nie przychodziło mu z łatwością i to z bardzo prozaicznego powodu: trudno jest zachowywać się wyniośle, kiedy stoi się w skarpetkach, nawet, jeśli są jedwabne, przed człowiekiem, który spogląda na ten szczegół garderoby.

- Doprawdy? I sądzi pan, że dam się na to nabrać? - zapytał Sutton.

- Powinien pan. Dodam, że gdyby miał pan klucz, aby otworzyć drzwi, ułatwiłoby mi to sprawę. Chciałbym też zrozumieć, dlaczego nikt, nawet pan, nie wspomniał o tej maszynie policji.