Выбрать главу

- Przecież ci powiedział: czeka, aż wypłynie Róża Yorku, by ją kupić. Lepiej niż ja znasz pasje wielkich kolekcjonerów.

- Możliwe. Jednak mam dziwne wrażenie, że on mnie obserwuje.

Vidal-Pellicorne wybuchnął śmiechem.

- Ma po temu kilka powodów: chciał, żebyś poślubił jego córkę, a ty zostałeś kochankiem jego żony. Ciekawe, która sprawa interesuje go bardziej.

- Mam nadzieję, że żadna, a już na pewno nie ta druga. Interesuje się mną jako ekspertem od kamieni szlachetnych. Kiedy jesteśmy razem, nie mówimy o niczym innym.

- To wszystko tłumaczy. Napiszę do Teobalda i zajmę się poszukiwaniem odpowiedniego mieszkania.

Kiedy Adalbert opuszczał lekkim krokiem hotel, gwiżdżąc melodię z operetki Fi Fi, która robiła w Paryżu furorę od końca wojny, Aldo udał się do hotelu. Zbliżała się uświęcona godzina spotkań przy herbacie.

Spostrzegłszy w ostatniej chwili księżnę Danvers i lady Ribblesdale, Aldo skrył się za pierwszą z brzegu rośliną w donicy i odczekał, aż weszły do herbaciarni, a następnie ruszył do windy. Nie miał ochoty na pogaduszki. Poza tym lady Astor zaczynała go denerwować, wydzwaniała do niego pod byle pretekstem. Tak więc Aldo z jednej strony niecierpliwie oczekiwał przyjazdu pana Buteau, -  z drugiej żałował, że opowiedział księżnej o diademie swej zacnej przyjaciółki, pani Soranzo.

Jeśli miał nadzieję na odpoczynek w małym salonie, który dzielił z Adalbertem, to się niestety mylił. Jeszcze nie zdążył usadowić się przy oknie wychodzącym na zrudziałe drzewa Green Parku, kiedy zadzwonił telefon. Pełen namaszczenia głos szefa recepcji poinformował go, że pojawiła się jakaś młoda dama i pyta o księcia. Nazywa się van Zelden.

- Już idę! - wykrzyknął Aldo i odłożywszy słuchawkę, wybiegł z pokoju gnany niepokojem, który dałby się streścić w jednym pytaniu: dlaczego do Londynu przyjechała sekretarka, skoro oczekiwał Hieronima Buteau? Oby nic mu się nie przydarzyło! Od czasu gdy Aldo odnalazł go w Paryżu w stanie graniczącym z nędzą, czuwał nad swoim byłym nauczycielem z niemalże synowskim oddaniem.

Tak, to była Mina. Kiedy znalazł się w holu, dostrzegł ją natychmiast. Odziana była bowiem w groteskowo staromodny strój, który uparcie nosiła. Był to szary, nijaki kostium (nieco rozjaśniony przez białą bluzkę z piki), płaskie buty i filcowy kapelusz nasunięty na czoło aż po same okulary. Ruda czupryna ściągnięta w koński ogon z pewnością dodałaby jej wdzięku, gdyby została bardziej starannie ułożona. Całości dopełniał szeroki prochowiec.

Pełne rezygnacji westchnienie, które wydał z siebie Morosini, zmieniło się nagle w zdumienie: przed Miną stał zgięty wpół i śmiejący się do rozpuku Moritz Kledermann. Przerażona Mina usiłowała go uspokoić, ale bez skutku. Czegoś takiego Aldo nie mógł tolerować! Rzucił się w stronę bankiera i chwycił go za ramię.

- Czy panu nie wstyd kpić sobie z tej biednej dziewczyny? Uważałem pana za człowieka światowego, a pan zachowuje się w sposób niegodny! A pani, czemu tak stoi? Proszę mi powiedzieć, co się tu dzieje? Spodziewałem się pana Buteau.

- Trafił do szpitala San Zanipolo, bo mial zapalenie wyrostka robaczkowego. Teraz już wszystko jest w porządku, ale nie mógł udać się w tak daleką podróż...

Bliska łez kobieta usiadła w fotelu, ale Kledermann, którego krótka rozmowa Aida i Miny nieco ostudziła, natychmiast wtrącił się do rozmowy:

- Chwileczkę! Oczekuję wyjaśnień.

- Pan chyba żartuje? - rzekł Aldo pogardliwie. - Jeśli ktoś może żądać wyjaśnień, to właśnie ja! Naigrywa się pan z mojej sekretarki, więc powinien być pan zadowolony, że nie stłukłem mu gęby, ale dojdzie do tego, jeśli nie zostawi nas pan w spokoju! Mina ma za sobą długą podróż i musi odpocząć.

- Mina? A jak brzmi jej nazwisko, jeśli łaska? - zapytał bankier szyderczo.

- Nie wiem, czemu to pana interesuje, ale nazywa się Mina van Zelden i jest Holenderką. Czy to panu wystarczy?

Sytuacja była rzeczywiście surrealistyczna, bo Kledermann wydał się tą wiadomością bardzo zasmucony.

- Mogę zrozumieć, że występujesz pod innym nazwiskiem - zwrócił się do kobiety - ale to, że wyparłaś się swojego kraju, jest niewybaczalne. Wstydzisz się, że jesteś Szwajcarką? No i zdejmij te śmieszne okulary. Chcę ci spojrzeć w oczy.

Dziewczyna posłusznie zdjęła szkła i spuściła głowę.

- Tak już lepiej, ale popatrz na mnie i wytłumacz, co robisz u boku tego człowieka, któremu kiedyś chcieliśmy zrobić zaszczyt i ofiarować mu twoją rękę. Nie chciał się z tobą nawet spotkać, pamiętasz?

Nagle Mina zhardziała.

- To właśnie dlatego chciałam go poznać. Troszkę się przebrałam, żeby się nie domyślił, kim jestem. Poza tym zawsze ci mówiłam, że uwielbiam Wenecję i że chciałabym tam zamieszkać. Więc zrobiłam wszystko, by poznać księcia, tym bardziej że wykonuje taki pasjonujący zawód.

- I czego się spodziewałaś? Ze go oczarujesz? W takim dziwacznym stroju? Chyba kpisz?

- Wybrałam taki strój, bo wcale nie miałam zamiaru go oczarować. A już na pewno nie po tym, jak zobaczyłam, że kobiety uganiają się za nim.

- W takim razie, czemu nie wyjechałaś?

- Nie wiem. Najpierw bardzo chciałam go poznać i zostałam ukarana, bo się zakochałam. Ale nie w nim! W jego domu i w ludziach, którzy z nim mieszkają, bo są naprawdę cudowni. Czemu miałam takiego pecha, ojcze, że musiałam cię dzisiaj spotkać?

- No chyba teraz ja muszę się wtrącić! - krzyknął Morosini, który przez chwilę był tak zaskoczony, że nie mógł wymówić słowa. - Rozmawiacie sobie tutaj o rzeczach dla mnie niepojętych, a ja stoję jak głupiec i słucham. Żądam wyjaśnień. Siądźmy tam, wśród tych roślin, i porozmawiajmy, bo mam wrażenie, że jestem w domu wariatów. Lub że zaraz się tam znajdę.

Usiedli przy stoliku, do którego natychmiast zbliżył się kelner z pytaniem, czy chcieliby coś zamówić.

- To dobry pomysł! - zgodził się Morosini. - Proszę małą wódkę. A pani, Mino? Czekoladę?

- Mam na imię Liza.

- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Podaj pani czekoladę, przyjacielu.

Macie tutaj bardzo dobrą, a panienka uwielbia czekoladę.

- Przynajmniej w tej sprawie jesteś nadal Szwajcarką. To pocieszające! Ja poproszę o to samo, co książę! - rzekł Kledermann.

- Doskonale! To podsumujmy! Jeśli dobrze zrozumiałem waszą wymianę zdań, jest pani, droga Mino...

- Już panu powiedziałam, że mam na imię Liza!

- Ale ja nie mam ochoty nazywać pani tym imieniem. Panna Kledermann to dla mnie ktoś całkiem obcy. Natomiast miałem wiele szacunku i przyjaźni dla Miny van Zelden. Moje otoczenie również. Niech pani jeszcze wytrzyma przez jakiś czas. Bądźmy dla siebie tym, czym byliśmy jeszcze dziesięć minut temu: szefem i idealną sekretarką. Powinien ją pan zatrudnić, Kledermann! Trudno jej nie chwalić. Jest może trochę krnąbrna, ale jakże operatywna!

Oczy dziewczyny wypełniły się łzami i chociaż starała się odwrócić głowę, Morosini zauważył, że są piękne. Na Boga! Ich kolor był fiołkowy! Dwa ciemne i aksamitne jeziora otoczone rzęsami gęstymi niczym trzcina. W głębi pamięci usłyszał nagle głos pani de Sommieres, mądrej i przenikliwej ciotki. Powiedziała mu: „Nawet, jeśli nie chcesz dostrzec w niej kobiety, ona jest kobietą! Mając dwadzieścia dwa lata, ma prawo do marzeń!". Ciotka Amelia sugerowała, że Mina jest prawdopodobnie w nim zakochana, ale tu się myliła: właśnie się dowiedział, co trzymało przy jego boku córkę bogatego bankiera z Zurychu: urok książęcego domu, jego służących oraz samej Wenecji...