Był to mężczyzna mniej więcej czterdziestoletni, lecz wyglądał o dziesięć lat młodziej: wysoki i chudy jak szkielet, o twarzy cherubina, niebieskich oczach i łagodnym uśmiechu, z czupryną jasnych, kręconych i zawsze pozostających w dużym nieładzie włosów. Mimo tych anielskich cech Vidal-Pellicorne zręcznością dorównywał małpie, a twardością - skale. Wykazywał też duże zdolności manualne. Z zawodu był archeologiem, z zamiłowania egiptologiem, znał się też na szlachetnych kamieniach. Pisał ciekawie, ubierał się elegancko - słowem posiadał wszelkie cechy człowieka światowego. Był poza tym zręcznym prestidigitatorem i ślusarzem, czego mógłby mu pozazdrościć nawet sam duch króla Ludwika XVI*.
* Król Francji Ludwik XVI z zamiłowaniem zajmował się ślusarką.
To głównie dzięki różnorodnym talentom przyjaciela Morosiniemu udało się odzyskać szafir i oddać go Szymonowi Aronowowi. Aldo bardzo Adalberta lubił i cenił. Był zadowolony, że to właśnie on pomaga mu w niebezpiecznej przygodzie mającej na celu odzyskanie kamieni wykradzionych z pektorału.
Nie odpowiadając na pytanie przyjaciela, Vidal-Pelli-corne uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- No i jak tam pogrzeb? - zapytał, odgarniając niesforny kosmyk, który opadał mu na brew. - Wszystko było jak należy?
- Mogłeś ze mną pojechać, to byś wiedział.
- Wiem, wiem. Ale nie możesz żądać ode mnie zbyt wiele, mój dobry człowieku! Nie przyjechałem do tego, jak by to powiedzieć, barbarzyńskiego kraju, tylko po to, by dotrzymywać ci towarzystwa. A poza tym, jak wiesz, nie cierpię pogrzebów.
- Na ten pogrzeb warto było się udać. Był prosty i wzniosły, pełen lokalnego kolorytu i do tego z niespodzianką.
- Dobrą czy złą?
- Taką sobie. Wiedziałem, że Saint Albansowie należą do rodziny sir Andrew, ale nie wiedziałem, że są jego bezpośrednimi spadkobiercami. Stali się teraz hrabiną i hrabią Killrenan. Tacy spadkobiercy chyba niezbyt uradowali mojego starego przyjaciela. Obydwoje są antypatyczni, chociaż muszę przyznać, że ona jest ładna.
- No to mógł sam pomyśleć wcześniej o spadkobiercach - zauważył Adalbert, wyrażając opinię, jaką Aldo usłyszał już wcześniej z ust małego człowieczka z wrzosowisk.
- Ktoś mi powiedział to samo dzisiaj rano. Zobaczysz ich na aukcji w Sotheby's. Może nawet wcześniej, bo lady Mary nie zapomniała jeszcze o bransolecie.
- Sądzisz, że będą się starali wylicytować Różę Yorku?
- Ona z całą pewnością. Wpada w trans na widok klejnotów. Co do niego nie mam pewności. To kolekcjoner rzadkich jaspisów, ale może jest w niej bardzo zakochany, a wygląda na bogatego. Ten adwokat...
- Należy do palestry?
- Podobno.
Podczas gdy Morosini podnosił do ust szklaneczkę, którą właśnie mu podano, Adalbert opróżnił swoją i znów popadł w zamyślenie. Po chwili podrapał się po nosie i westchnął.
- Apropos adwokata, ktoś, na kim ci zależy, będzie go pilnie potrzebował w najbliższych dniach.
- Któż taki?
- Anielka Ferrals. Została oskarżona o zamordowanie męża.
Z ręki Morosiniego o mało nie wypadła szklanka. Wypił całą jej zawartość jednym haustem.
- Skąd o tym wiesz? - wyszeptał. Archeolog podał mu gazetę.
- Stąd. Wahałem się, czy ci o tym powiedzieć, bo po pogrzebie nie chciałem jeszcze bardziej psuć ci nastroju, ale może lepiej, żebyś wiedział.
- No tak, chyba lepiej...
Aldo szybko przeczytał artykuł. Informacja była krótka, wręcz lakoniczna. Najwyraźniej Scotland Yard nie chciał niczego zdradzić dziennikarzom, aby nie przeszkadzali w dochodzeniu. Poszlaki mówiące o otruciu małżonka przez lady Ferrals były poważne. Młoda kobieta została doprowadzona na główny komisariat przy Canon Row, a następnie stanęła przed sędzią, który nie wyraził zgody na zwolnienie warunkowe. Została odwieziona do więzienia w Brixton.
To wszystko, co można było przeczytać na ten temat.
Vidal-Pellicorne obserwował czytającego przyjaciela, który wydawał się bardzo zatroskany. Na jego szczupłej twarzy nie było - jakże często tam goszczącego - wyrazu ironii. A kiedy Aldo spojrzał na Adalberta, ten spostrzegł w jego oczach cień bólu, który mógł świadczyć tylko o tym, że mimo strasznego rozczarowania, jakie Morosini przeżył z powodu Anielki, nadal ją kochał.
Vidal-Pellicorne nie powiedział jednak ani słowa na ten temat, wiedząc, że najdrobniejsza uwaga z jego strony zostałaby źle przyjęta.
- Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść - stwierdził jedynie. - Niemożliwe, żeby była winna.
- Tak myślisz? Jej reakcje są takie nieprzewidywalne! Często wydawało mi się, że dla niej śmierć, jej własna lub kogoś innego, nie ma żadnego znaczenia. Myślę, że umie kochać, ale jestem pewien, że potrafi też nienawidzić. Przypomnij sobie jej ślub i dni, które po nim nastąpiły.
- Ale było kilka okoliczności łagodzących. Jej mąż potraktował ją jak zdobycz, nie poczekał nawet na ślub kościelny. Co do ciebie, była przekonana, że wraz z dawną kochanką - Dianorą Kledermann - zabawiliście się jej kosztem.
- Masz rację. Ale to chyba nie powód, żeby kogoś zabić. Zresztą, nie ma się o co sprzeczać. Wracamy jutro do Londynu, więc może dowiemy się czegoś więcej. Ale, ale... ty, który znasz wszystkich, masz może jakieś kontakty w Scotland Yardzie?
- Żadnych. Anglia nie jest moim ulubionym miejscem wypoczynku. Owszem, cenię tutejszych krawców, podziwiam ogrody, lubię tytoń i whisky, ale nienawidzę miejscowego klimatu, smrodu węgla, brudnej Tamizy, mgły, służby wywiadowczej, z którą miałem czasem do czynienia, a przede wszystkim kuchni. W tej dziurze podają paskudną potrawę zwaną haggis - specjał z owczych podrobów. Doprawdy jest to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadłem.
W czasie kolacji Aldo nie wziął właściwie nic do ust. Cały czas myślał o Anielce. Świadomość, że ta cudowna, dziewiętnastoletnia kobieta, można by rzec jeszcze dziecko, znajdowała się teraz w ciemnościach więzienia, była dla niego nie do wytrzymania, chociaż od czterech miesięcy starał się wymazać ją z pamięci. Oczywiście bezskutecznie! W takich przypadkach tylko mijający czas mógł przynieść zapomnienie.
Anielka! Była jego obsesją od czasu pierwszego spotkania w parku wilanowskim pod Warszawą. Może dlatego, że pojawiła się w jego życiu w tym samym czasie, co Szymon Aronow i że ujrzał ją przez przypadek w pewien kwietniowy wieczór w Paryżu z szafirem zwanym Błękitną Gwiazdą na szyi, zaraz po tym, jak wraz z ojcem i bratem przybyła do stolicy Francji NordExpressem.
Morosini zdążył już dwukrotnie uratować jej życie, gdy chciała popełnić samobójstwo. Po raz pierwszy, z powodu Władysława, studenta-nihilisty, którego kochała, a z którym musiała się rozstać. Po raz drugi, gdy nie chciała wyjść za mąż za sir Eryka Ferralsa, handlarza bronią. A potem było jeszcze spotkanie w ogrodzie zoologicznym - uwielbiała parki! - gdzie wyznawszy, że kocha Aida, błagała go, aby nie dopuścił do niechcianego małżeństwa, które zostało zaaranżowane w celu uratowania rodzinnego majątku. Potem był jeszcze liścik, w którym pisała, że chociaż pogodziła się z tym małżeństwem, zawsze kochać będzie tylko Morosiniego. Jeszcze tego samego wieczora Aldo porwał liścik na drobne kawałki i wyrzucił przez okno pociągu jadącego do Wenecji. Czyżby popełniła zbrodnię z miłości do niego? Miał wielką ochotę w to wierzyć, gdyż takie romantyczne wytłumaczenie coraz bardziej pochlebiało jego próżności. Zaraz po powrocie do Londynu zamierzał udać się do więzienia, by się z nią zobaczyć. I żeby jakoś jej pomóc.