Выбрать главу

- Bardzo bym się zdziwił. W każdym razie nie mogę jej już dłużej zatrudniać. Jak każdy dobry wenecjanin lubię maskarady, ale nie u siebie w domu. Muszę mieć absolutne zaufanie do współpracowników. Oczywiście będzie mi jej brakowało... Wróćmy teraz do sprawy kamienia - dodał Aldo, biorąc do ręki paczuszkę pozostawioną przez sekretarkę.

- Z przyjemnością!

Po chwili Aldo Morosini zapomniał o nękających go kłopotach. Zawsze tak było, kiedy mógł podziwiać cudowne klejnoty. Diadem księżnej Soranzo był przepiękny. Składały się na niego grupy diamentów ułożone harmonijnie wokół wspaniałego kamienia stanowiącego środek margerytki z pereł i diamentów. Kledermann wpadł w euforię.

- Wspaniały! Cudowny! Królewska ozdoba! Z pewnością zdobił słynne czoła. Daję sobie głowę uciąć, że jest to Portugal Mirror! Musi mi pan go sprzedać!

- Ale co powiem lady Ribblesdale?

- Na przykład, że pana przyjaciółka już go nie ma lub że jednak postanowiła nie rozstawać się z nim. Coś pan wymyśli. Nasza Amerykanka nigdy się nie dowie, że on jest u mnie. Nie powiem o tym nawet żonie. To najlepszy sposób, żeby mieć spokój - dodał z uśmiechem. - Gdybym jej się przyznał, chciałaby go włożyć. A ja, na moje nieszczęście, zbyt łatwo jej ulegam. Czy może mi pan teraz podać cenę?

Od czasu kiedy znaleźli się w pokoju hotelowym, Aldo myślał intensywnie. Gwałtowne rozstanie z Miną - czy uda mu się nazywać ją Lizą? - stawiało go w trudnej sytuacji, ponieważ Hieronim Buteau nadal przebywał w szpitalu. Morosini wiedział, że będzie musiał wrócić do Wenecji, by zająć się antykwariatem i bieżącymi sprawami. Dzięki Bogu jego sekretarka nie była bałaganiarą, więc wszystko na pewno pozostawiła w całkowitym porządku. I czekało go uczestniczenie w dwóch aukcjach zapowiedzianych na koniec miesiąca w Mediolanie i Florencji. To wszystko da mu trochę czasu na przygotowanie się do rozmowy z lady Ribblesdale. Myśl, że diadem może znaleźć się w jednym z największych zbiorów europejskich, nie była mu niemiła. A nawet wydawała się bardziej pocieszająca niż perspektywa oglądania go w ondulowanych włosach nieco już trąconej rydwanem czasu piękności. Wydawało mu się, że podejmuje właściwą decyzję.

Sprawa została załatwiona bardzo szybko. Kledermann nie tylko nie dyskutował o zaproponowanej cenie, ale tak jak wcześniej powiedział, podwoił ją. Rzeczywiście Dianora nie przesadzała, mówiąc, że Moritz ma gest. Dał tego dowód. Aldo widział oczyma wyobraźni radość Marii Soranzo, więc myśl o rychłym wyjeździe nie była już tak przykra.

Bo po raz pierwszy Aida nie cieszył powrót do domu. Kochał swoje miasto, dom i jego mieszkańców, atmosferę Wenecji i jej hałaśliwych, a jednak pełnych godności obywateli. Żadnego podobieństwa z Londynem, za którym nie przepadał, a jednak...

Kledermann również miał wyjechać, lecz w zupełnie odmiennym stanie ducha: dostał to, czego pragnął, a krótkim spotkaniem z córką, której nie widział od dwóch lat, zdawał się wcale nie przejmować. Podsumował to wydarzenie dwoma lakonicznymi zdaniami: „Liza właśnie taka już jest. Nie należy stawać na drodze, którą obrała". Dla tego spokojnego i zrównoważonego Szwajcara najważniejsze było to, że córka jest zdrowa i zadowolona.

Mężczyźni rozstali się w dobrej komitywie. Aldo został zaproszony do wielkiej posiadłości Kledermannów w Zurychu.

- Moja małżonka, którą pewnie pan poznał, kiedy mieszkała w Wenecji, będzie niezmiernie zadowolona z odwiedzin i chętnie powspomina z panem dawne czasy - zapewnił bankier z niewinnością męża, który nie zna dobrze swojej żony.

Oczywiście Aldo obiecał, że przyjedzie, ale nie miał najmniejszego zamiaru tego uczynić. Nie wątpił ani przez chwilę, że Dianora przyjęłaby go z otwartymi ramionami, ale postanowił, że będzie się trzymał od niej z daleka.

Po wyjściu bankiera napisał do łady Ribblesdale liścik zawierający kilka kłamstw, które jak wiadomo stanowią podstawę funkcjonowania społeczeństwa cywilizowanego. Wyjaśnił w nim, że pojawiły się niespodziewane trudności ze strony sprzedającej diadem, więc musi udać się do Wenecji, żeby sprawę wyjaśnić. Do listu dodał kilka zgrabnych komplementów i ucieszył się, że właśnie zakończył tę niefortunną sprawę i że przy odrobinie szczęścia nie usłyszy już więcej o byłej pani Astor.

Kończył właśnie to minidzieło, kiedy pojawił się ożywiony i zaróżowiony na twarzy Adalbert, wnosząc ze sobą zapach panującej na zewnątrz wilgoci. Archeolog był w doskonałym humorze. Znalazł w Chelsea, przy Cheyenne Walk, stary, uroczy dom, w którym mieszkał aż do śmierci malarz Dante Gabriel Rossetti.

- Wydaje mi się, że dobrze się będziesz czuł w tych murach, które zamieszkiwał artysta włoskiego pochodzenia, i zobaczysz, jak zadba o nas wierny Teobald, kiedy tylko się tu pojawi!

- Nie mam co do tego wątpliwości. Ale zamieszkasz tam sam, bo ja wracam do Wenecji.

I opowiedział przyjacielowi, dlaczego zmienił plany.

- No i do tego - westchnął Vidal-Pellicorne - musisz znaleźć sobie nową sekretarkę. Czy to będzie łatwe?

- Chyba nie! Chciałbym kogoś takiego jak Mina, ale to raczej niemożliwe. Mina mówi czterema językami, zna historię sztuki równie dobrze jak ja i potrafi odróżnić turmalin od ametystu. Jest poza tym dobrze zorganizowana, zabawna i pełna poczucia humoru, mimo że może wydawać się trochę szorstka w obejściu. Ale było przyjemnie posłuchać, jak się śmieje. Może dlatego, że nie zdarzało się to zbyt często. Gdzie znajdę podobną perłę?

Aldo mówił, a Adalbert spoglądał na niego z lekkim uśmiechem.

- To może być trudne. Nie lepiej spróbować odnaleźć Minę? - powiedział. - Zapewne pojechała do Wenecji, bo podobno z miłości do niej znalazła się u ciebie. Chyba zostawiła tam jakieś rzeczy, na których jej zależy i które będzie chciała odzyskać. Skoro też wyjeżdżasz, może będziesz miał szczęście i...

- Nie wiem tylko, czy to rzeczywiście będzie szczęście. Teraz, kiedy się dowiedziałem, kim naprawdę jest, nasze relacje nie będą już takie same. Gra skończona i może lepiej, jeśli każde z nas pójdzie w swoją stronę. Jedyne, co mnie teraz martwi, to fakt, że nie mogę powiedzieć, kiedy tutaj wrócę.

- Zaraz jak ten twój Buteau dojdzie do siebie. Przecież nie kierujesz fabryką, więc z sekretarką czy bez niej, z pewnością sobie poradzisz. Za kilka tygodni będziesz mógł przybyć z powrotem. Na razie poradzę sobie sam w prowadzeniu poszukiwań.

- Wiem, że mogę na tobie polegać, ale martwię się, że nie dotrzymam słowa danego Szymonowi Aronowowi.

- Na razie nie ma jeszcze powodu, byś czynił sobie wyrzuty. Sądzę, że tym, co ci sprawia przykrość, jest myśl, że musisz oddalić się od więzienia Brixton.

- To prawda. W końcu zrozumiałem, że nie mogę się wiele spodziewać po Anielce i że nigdy się nie dowiem, czy mnie naprawdę kocha, ale bardzo chciałbym pomóc jej wyjść na wolność.

- Postaram się zastąpić cię również w tej sprawie. Spróbuję nawiązać dobry kontakt z jej adwokatem i będę cię informował na bieżąco o postępie sprawy.

- Dziękuję. Ale nawet gdyby ten przeklęty Władysław stanął na twej drodze, nie rozpoznasz go, bo przecież nigdy go nie widziałeś. Ja poznałbym go natychmiast. Poza tym jest jeszcze ta sprawa dotycząca Yuan Changa i lady Mary, której nie chciałbym spuszczać z oczu...

- To może zająłbyś się wszystkimi śledztwami prowadzonymi przez Scotland Yard? Zrozum, człowieku, że to już nas nie dotyczy! Co do Anielki, proces nie rozpocznie się z pewnością w przyszłym tygodniu. Więc zacznij się pakować. A ja tymczasem zadzwonię do recepcji, żeby zrobili ci rezerwację na statek i pociąg. Im szybciej znajdziesz się w domu, tym lepiej.