Выбрать главу

- To nie takie proste. Szkoda, że nie powiedziałaś mi prawdy. Ten twój Spiridion drogo cię kosztuje. Nie podoba mi się to.

- Bo go nie znasz. To dobry człowiek i zapewniam cię, że zwróci mi wszystkie pieniądze.

- Do ostatniego grosza. Już mi to mówiłaś. Ale jeśli nie zdoła zwrócić tych pieniędzy, będziesz zrujnowana. Spróbuj więc przynajmniej dobrze zabezpieczyć to, co ci pozostało. W Wenecji nie brak złodziei.

- No ale co mogę zrobić? Wyjeżdżam za kilkanaście godzin i nie zdążę już niczego zmienić. Poproszę Ginewrę, by spróbowała sprowadzić jakiegoś krewnego z Mestre, ale jeśli mu nie zapłacę...

- Nie będziesz płaciła. Poinformuj Ginewrę, że po twoim wyjeździe wyślę Ziana, aby nocował u ciebie. Poproszę też Zachariasza, żeby znalazł kogoś do towarzystwa dla tej biednej staruszki. A pieniędzmi się nie przejmuj. Zwrócisz mi je, kiedy Spiridion Wspaniały obsypie cię górą złota. I nie dziękuj, bo usłyszysz kilka niemiłych słów.

Cecina, która poszła za A Idem, stała w progu i przysłuchiwała się rozmowie. Rzucił jej ponure spojrzenie. - I co, jesteś teraz zadowolona?

  - Tak. Teraz czuję się lepiej, bo nie muszę zamartwiać się o Ginewrę. Ale czy mówiłeś poważnie?

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Rzeczywiście pojedziesz po nią do Rzymu, jeśli jej nieobecność będzie się przedłużała?

- Oczywiście! Muszę przecież dbać o honor rodziny. Nie pozwolę, żeby ten Grek zamiatał nim sceny, na których ma podobno zatriumfować, ani też żeby moja szalona kuzynka zrujnowała się dla niego!

- Ale to już chyba się stało! Jutro, kiedy Zian pójdzie do domu hrabiny, idź z nim. Jeśli wierzyć w to, co mówi Ginewra, będziesz niemile zaskoczony...

- Nie mam zwyczaju myszkować u ludzi podczas ich nieobecności. Co to, to nie! Nie namówisz mnie na to. Teraz idę do mecenasa Masarii. Może zdoła mi znaleźć jakąś odpowiednią sekretarkę.

- A dlaczego nie sekretarza? Zazwyczaj chłopcy pracują lepiej niż dziewczyny i nigdy nie robią słodkich oczu do szefów. 

- Mina nigdy się do mnie nie wdzięczyła.

- Oczywiście, i to był jej błąd. Powinieneś był poprosić ją o rękę!

Zamiast odpowiedzi Morosini zadowolił się wzruszeniem ramion. Jak mógł poślubić Minę noszącą te fatalne kostiumy przypominające papierowe rożki na łakocie, z jej wyglądem ni to kwakierki, ni to nauczycielki, w wielkich okularach i z włosami tak mocno upiętymi, że wydawały się namalowane na głowie. To śmieszne! Ale gdyby wyglądała inaczej, pewnie by jej nie zatrudnił i byłaby to wielka strata. Okazała się przecież wspaniałą współpracownicą. Nigdy nie przestanie jej żałować...

Prawie natychmiast obraz niegustownej Holenderki zastąpił inny: olśniewającej, młodej kobiety w zielonym aksamicie, której oczy przypominały fiołki rosnące w świeżej trawie. Tak, taką istotę mógłby poślubić. Tylko że ona go nie chciała. Surowy osąd, jaki wydała w Londynie, nie pozostawiał w tym względzie żadnej wątpliwości. Uważała Aida za niepoprawnego Casanovę i nic nie mogło zmienić jej zdania. A bardzo chciał, żeby było inaczej...

- Nic z tego nie będzie! - powiedział głośno, wkładając trencz. - Najwyższy czas, żeby zamknąć tę sprawę i zająć się czymś innym!

Z tym mocnym postanowieniem wyszedł na wiatr i deszcz, które od kilku dni atakowały Wenecję, zalewając różowe dachy i dzwonnice z uporem godnym jesieni w Londynie. Rezygnując z popłynięcia motorówką lub gondolą, które stały przykryte plandekami, doszedł uliczkami do mostu Rialto, w którego pobliżu znajdowało się biuro jego notariusza, mecenasa Massarii. Tego samego, który w dniu jego powrotu z wojny przyszedł do pałacu Morosinich z pomysłem uratowania Aida od bankructwa, proponując mu ślub z nieznajomą mieszkanką Zurychu, córką bankiera kolekcjonera, pragnącą zamieszkać w Wenecji z tego prostego powodu, że kochała to miasto.

Ale duma i honor nie pozwoliły Morosiniemu zdecydować się na małżeństwo dla pieniędzy, więc stanowczo odmówił. I nie żałował tego, ponieważ ta decyzja spowodowała, że Liza przeobraziła się w Minę. Na tyle, na ile zdążył ją poznać, z pewnością gardziłaby nim, gdyby przyjął propozycję ożenku. Jakie byłoby to małżeństwo?

Wszystko to zrelacjonował po chwili swemu staremu przyjacielowi, który słuchał go z łokciami wspartymi na fotelu z czarnej skóry i z poważną miną, chociaż w głębi jego oczu dało się dostrzec iskierki rozbawienia, jakby za chwilę miał się roześmiać.

- No więc przyszedłem spytać pana o dwie rzeczy - zakończył z westchnieniem Morosini. - Przede wszystkim, czy wiedział pan o maskaradzie, którą przygotowała panna Kledermann?

Notariusz aż podskoczył w fotelu.

- Nie! Znam dość dobrze Moritza Kledermanna, więc mając na względzie pańskie zalety i ówczesną sytuację finansową, wymyśliliśmy taki plan, nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły. Przyjął pańską odmowę tak, jak powinien:

z szacunkiem i zrozumieniem. I tak się ta sprawa zakończyła.

- A jej nigdy pan nie widział?

- Nie miałem takiej okazji, w przeciwnym razie na pewno bym ją poznał, nawet w przebraniu. Czy ma pan do mnie jeszcze jakieś inne pytania?

- To nie pytanie, tylko prośba o wyświadczenie przysługi. Potrzebuję kogoś na jej miejsce i mam nadzieję, że będzie pan mógł mi kogoś polecić. Oczywiście musi to być osoba godna zaufania...

- W pańskim zawodzie nie jest to takie proste. Chociaż, kiedy pan Buteau dojdzie do siebie, będzie mógł przeszkolić nową współpracownicę.

- To może być mężczyzna. Zastanawiam się nawet, czy takie rozwiązanie nie byłoby lepsze.

- Dobry pomysł. Mam tutaj młodego urzędnika, który interesuje się historią i sztuką nawet bardziej niż prawem. Może byłby odpowiednim kandydatem? Tylko nie ma go teraz, wyjechał na Sycylię w sprawach rodzinnych.

- Sycylijczyk? To straszne! Miałbym współpracować z jakimś mafioso? - zapytał ze śmiechem Morosini.

- Niech się pan nie obawia! Pojechał w sprawie spadku po ciotce, która mieszkała w Palermo, ale to wenecjanin z krwi i kości. Trudniej chyba będzie przekonać jego ojca, również prawnika, który chciałby, aby syn kontynuował tradycję rodzinną. No, ale przecież to sprawa chwilowa, a pańska reputacja zawodowa byłaby dla niego gwarancją. Chce pan spróbować? Sadzę, że on wróci za jakieś dziesięć dni.

Aldo z trudem powstrzymał grymas. Dziesięć dni to była cała wieczność! Za dwa miał przecież wyjechać do Mediolanu.

- Zobaczymy po powrocie chłopaka. Przepraszam, że zabrałem panu tyle czasu - dodał, słysząc, że telefon dzwonił przynajmniej trzy razy, a mecenas Massaria nie podniósł słuchawki.

- Nic nie szkodzi! Bardzo lubię rozmawiać z panem. Przypomina mi to czasy, kiedy nasza droga księżna Izabela prowadziła ze mną dysputy. To były szczęśliwe czasy... - dodał z westchnieniem.

- Również i dla niej - zapewnił Aldo uprzejmie. - Wiem, że bardzo ceniła sobie chwile spędzone w pańskim towarzystwie.

Te słowa zdziałały cuda. Sympatyczna twarz mecenasa, na którego nosie spoczywały binokle, rozjaśniła się, jakby niespodziewany blask oświetlił ją od środka. Stary i wierny wielbiciel Izabeli Morosini będzie teraz szczęśliwy przez całe tygodnie, a nawet miesiące, dzięki tym słowom. Zadowolony z siebie Aldo wstał, aby się pożegnać, ale w chwili, gdy miał opuścić gabinet, mecenas Massaria zatrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Proszę mi wybaczyć ciekawość, ale chciałbym to wiedzieć. Znałem dość dobrze pańską sekretarkę i zastanawiam się, jak ona wygląda naprawdę. Czy jest duża różnica?