Выбрать главу

- W jakim stopniu lady Mary jest zamieszana w morderstwo Harrisona?

- Myślę, że odegrała rolę starej księżnej. Jest jej kuzynką i często ją odwiedzała, więc może znalazła sprzymierzeńców wśród ludzi, którzy usługiwali tej znanej ze skąpstwa staruszce; stąd kobieta, która jej towarzyszyła, i samochód. Chyba że był wynajęty. Pointer starał się coś ustalić, ale bez skutku. Tak więc nasza czarująca lady Mary wiedzie światowe życie, korzystając z rozgłosu, jaki przyniósł jej mężowi proces lady Ferrals. Prawie w każdy weekend organizuje przyjęcia w Exton Manor, który my nadal otaczamy dyskretnym nadzorem.

- A sir Desmond wciąż o niczym nie wie?

- Na temat działalności żony? Nie. Już panu mówiłem, że chciałbym ją złapać na gorącym uczynku. Ale o niebezpieczeństwie, jakie mu groziło ze strony Yuan Changa, tak. Po aresztowaniu Chińczyka powiedziałem mu, że według informacji, jakie posiadam, Chang ma chrapkę na kolekcję cesarskich jaspisów. Sir Desmond został więc ostrzeżony i powinien podjąć konieczne środki ostrożności.

- Nie przydadzą się na nic, jeśli nie podejrzewa żony, gdyż to na nią liczył Yuan Chang.

- Nie podejrzewa również, że jego dom jest nadzorowany. Szef bandy siedzi wprawdzie w więzieniu, ale to nie wystarczy. Wcześniej czy później przecież wyjdzie. Nie wiemy też, ilu ludzi zatrudnia. Obawiam się, że wielu. Więc...

- Wydaje się, że w tych warunkach pozostaje nam tylko czekać.

- Tym bardziej - dodał Vidal-Pellicorne, kiedy komisarz już sobie poszedł - że jest nam obojętne, czy znajdą ten fałszywy diament. Nas interesuje prawdziwy i zadaję sobie pytanie, czy któregoś dnia wpadniemy na jego ślad.

- Skoro pisałeś w tej sprawie do Aronowa, to poczekaj na odpowiedź. Może będzie miał jakiś pomysł, bo przecież zawsze wie o wszystkim najlepiej - odparł Aldo z lekką urazą, przypominając sobie spacer wokół Hyde Parku, kiedy to Szymon kazał mu obiecać, że zostawi sprawę Anielki w rękach Solmańskiego i adwokatów. - A teraz chciałbym już położyć się spać. Ciężka przeprawa przez kanał La Manche i zaniepokojony policjant to zbyt wiele dla takiego starego, zmęczonego człowieka jak ja...

Wsunąwszy się głęboko w fotel, Adalbert wyciągnął nogi w stronę ognia buzującego w kominku i zaczął szarpać niesforny kosmyk, który po raz kolejny spadł mu na brew.

- Jeszcze jedno małe pytanko, które cię nie zmęczy: co czujesz do lady Ferrals? Nadal ją kochasz, czy też może, przybywając jej na ratunek, jesteś jedynie posłuszny swemu słynnemu instynktowi rycerskiemu?

- Mój dobry człowieku, odpowiem ci na to pytanie po wizycie u niej.

* * *

Następnego dnia Aldo znalazł się ponownie w małym, szarym i źle oświetlonym pomieszczeniu, przy drewnianym stole, przy którym stały dwa krzesła. Drzwi się otworzyły, stanęła w nich strażniczka w uniformie i przepuściła przed sobą młodą wdowę. Aldo ukłonił się, tłumiąc westchnienie ulgi.

Przez całą drogę bardzo się obawiał tego, tak upragnionego, spotkania. Obawiał się, gdyż wiedział, że Anielka jest chora, i spodziewał się zobaczyć cień tej czarującej istoty.

Lękał się, że zobaczy bladą twarz naznaczoną trwogą i cierpieniem, podkrążone i zmęczone oczy. Ale Anielka wyglądała podobnie jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni: ta sama czarna sukienka opinała drobne i wdzięczne ciało, włosy kręciły się, tworząc aureolę wokół delikatnej twarzy o jasnej cerze, ale przede wszystkim w jej złocistych źrenicach dostrzegł iskierkę radości. Na jego widok uśmiechnęła się może niezbyt wyraźnie, ale jednak.

- Więc przyjechał pan? - szepnęła, jakby jeszcze w to nie wierząc.

- Czyż nie wezwała mnie pani?

- Tak... ale nie wierzyłam, że pan przyjedzie. Wanda mogła się pomylić, pisząc adres, list mógł nie dojść, a przede wszystkim mógł pan być nieobecny... Dlaczego pan wyjechał?

- Z banalnego powodu, byłem potrzebny w domu, ale jak pani widzi, nie wahałem się, aby przyjechać na wezwanie. Jak się pani czuje? Kiedy liczyłem na spotkanie ostatnim razem, leżała pani chora w więziennym szpitalu.

- Tak. Przez chwilę myślałam nawet, że umrę, i byłam z tego powodu zadowolona, ale teraz czuję się już lepiej, bo pan mi pomoże, nieprawdaż?

- Od dawna chcę pani pomóc - powiedział łagodnie z lekkim wyrzutem - i przyzna pani, że to nie z mojej winy nie jestem w stanie tego uczynić.

W nagłym porywie rzucił się w stronę jej wyciągniętych dłoni. Ujął je i przycisnął do siebie, zatroskany, że są takie chłodne.

- Mój Boże! Pani jest zimno!

Chciał wziąć ją w ramiona, ale przeszkodził mu w tym głos strażniczki:

- Musicie siedzieć po przeciwnych stronach stołu. Taki jest przepis.

- Cóż za głupi przepis! - jęknął Morosini i nie wypuszczając jej rąk, usadowił Anielkę na krześle, a sam usiadł naprzeciw niej. - No dobrze! Spróbujmy teraz popracować - powiedział z uśmiechem tak sugestywnym, że musiała mu odpowiedzieć tym samym.

Jednak był bardzo zaniepokojony. Czuł, że jest poruszona i zdenerwowana. Jej rozbiegane spojrzenie było spojrzeniem istoty wystraszonej, a wręcz zaszczutej. Czy w takiej sytuacji uda się mu skłonić ją do wyznań?

- Sądzę - niemal szepnął - że chce mi pani coś powiedzieć.

- Tak, i wydaje mi się, że jest pan jedyną osobą, której mogę to powiedzieć bez ryzyka i to z prostego powodu: Władysław nigdy pana nie widział i nie zna. Podobnie jak jego przyjaciele.

- Ale ja go znam - odparł Aldo, przywołując w pamięci obraz młodego człowieka w czerni, widzianego w parku w Wilanowie. - Jeśli ktoś mnie zainteresuje, nie zapominam jego twarzy. Może wie pani, gdzie można go znaleźć?

- Prawdopodobnie. Przypuszczam jedynie, gdzie może być, i wiem, że jego odnalezienie to jedyna szansa na moje uwolnienie.

- Czemu nie powiedziała pani o tym wcześniej? Jeśli nie policji, to przynajmniej ojcu?

- Ojcu? On uznaje jedynie rozwiązania siłowe. Gdyby znalazł Władysława, zabiłby go natychmiast, nie dając mu nawet czasu na wzięcie oddechu. Kieruje się wyłącznie nienawiścią.

- A może czasem kieruje się jednak miłością? Jest pani przecież jego córką, a jedynym sposobem, by panią uratować, jest doprowadzenie tego Polaka przed sąd...

- Może ma pan rację... Ale jeśli nawet to prawda, nie chcę ryzykować. Zbyt wiele złego mnie już spotkało.

- Jednego nie rozumiem. Po śmierci męża mogła pani oskarżyć Władysława i poprosić policję o ochronę. A pani pozwoliła się zaaresztować, zamknąć w więzieniu i zadawała się jedynie twierdzeniem, że jest niewinna. To jest bardzo głupie!

- Może zbyt uwierzyłam w reputację Scotland Yardu. Miałam nadzieję, że go odnajdą bez mojej pomocy. No i wierzyłam także jemu: „Bądź spokojna - mówił. - Gdyby nasze sprawy źle się potoczyły, będziemy wiedzieli, ja i moi przyjaciele, jak cię stamtąd wyciągnąć".

- I pani mu uwierzyła? Już chyba najwyższy czas, Anielko, żeby wyznała mi pani prawdę!

- Jaką prawdę?

- Co właściwie was łączy? Powiedziała mi pani, że był jej kochankiem, ale Wanda jest przekonana, że łączy was miłość taka, jaką opisują w romansach, że pani go kocha, a on panią wielbi.

Śmiech Anielki byłby uroczy, gdyby nie zabrzmiał tak smutno.

- Łatwo zgadnąć, jaka to miłość, skoro mnie opuścił. Biedna Wanda! Nigdy nie przestanie być dzieckiem wierzącym w bajki o bohaterach, które wszyscy tak chętnie powtarzają w mej drogiej Polsce!

- To, co myśli Wanda, to jedna sprawa, a co myśli pani, to druga. Proszę mi powiedzieć, czy kocha pani tego młodzieńca, bo mnie się wydaje, że tak.