Выбрать главу

- Ano może dlatego, żeby uratować życie młodej kobiety, która w niego wierzyła, która dała mu schronienie pod swoim dachem, a którą zostawił jak ostatni tchórz.

Zakrystianin zbladł i zagryzł wargi. Jego źrenice zwęziły się w małe punkciki.

- Jest pan z policji? Byli już tutaj pańscy koledzy, więc powinienem był się domyślić, chociaż nie jest pan do tamtych podobny...

- Z tego prostego powodu, że nie jestem jednym z nich. Przysięgam na Madonnę! Chce pan zobaczyć mój paszport? - dodał, wyciągając dokument z wewnętrznej kieszonki.

Dąbrowski wziął go i zaczął oglądać, podczas gdy Aldo dodał:

- Jestem księciem i chrześcijaninem, i przysięgam na honor, że nikt mnie nie przysłał: ani Scotland Yard, ani hrabia Solmański, ani adwokat więźniarki, ani sama uwięziona. Ona przekazała mi tylko pana nazwisko, które dał jej Władysław na wypadek, gdyby z jakiegoś ważnego powodu musiał być powiadomiony. A powód jest bardzo ważny. Kiedy kocha się kobietę...

- On kochał ją zbyt mocno! Tymczasem ona bawiła się nim, jak kilkoma innymi, pośród których, jak mi się wydaje, pan również się znajduje. Gdyby jej pomógł, zawisłby na stryczku, a my, jego bracia, nigdy na to nie pozwolimy. Niech sama wybrnie z pułapki, w którą go wciągnęła! Zresztą powiedziałem panu: nie ma go tu, ale może pan pojechać do Warszawy i spróbować go przekonać. Zdziwiłbym się, gdyby to się panu udało.

- A ja zdziwiłbym się, gdyby on rzeczywiście opuścił ten kraj. Policja szuka go od wielu tygodni i wiedziałbym o tym. Nie wierzę w ten wyjazd.

- Nikt pana do tego nie zmusza. A teraz już pójdę, nadchodzą pierwsi wierni.

- Niezależnie od tego, gdzie się ukrywa, znajdę go, ale gdyby udało się panu go spotkać, proszę mu przekazać, że jestem gotów zapłacić poważną sumę pieniędzy za pisemne zeznanie, które uratuje lady Ferrals. Pomogę mu nawet uciec z Anglii, podając go za mojego sługę. Daję na to słowo honoru. Ale jeśli nie zrobi dla niej nic i pozwoli, aby ją skazano, przysięgam, że ją pomszczę!

- Jak pan sobie życzy. Nie mam już nic więcej do dodania Aldo nie nalegał. Kościółek zaczynał napełniać się wiernymi. Przeżegnał się przed ołtarzem, zginając szybko jedno kolano, i skierował się do wyjścia, przechodząc tuż obok Teobalda, który wszedł dyskretnie chwilę wcześniej i skorzystawszy z klęcznika, zagłębił się w modlitwie.

- Teraz pana kolej.

Morosini wiedział, że może Teobaldowi zaufać i że z pewnością uczepiwszy się zakrystianina, nie odpuści jak pies, który nie zostawia ulubionej kości.

Z rękami w kieszeniach płaszcza i w czapce nasuniętej aż na oczy Aldo miał właśnie opuścić kościół, kiedy przed wejściem zatrzymała się taksówka. Odwrócił głowę z powodu zwykłej ciekawości i rozpoznał hrabiego Solmańskiego, który poprosił kierowcę, aby na niego poczekał, i szybkim krokiem wszedł do kościoła. Zaniepokojony Aldo postanowił również wrócić do świątyni. Czy to możliwe, by Anielka powiedziała o wszystkim ojcu pomimo strachu, jaki przed nim czuła? W takim razie po co wzywałaby go na ratunek.

Msza już się zaczęła. Ksiądz odprawiał nabożeństwo wspomagany przez zakrystianina, który przywdział białą komżę. Ponieważ Solmański ukląkł w pierwszym rzędzie, Aldo wybrał miejsce przy Teobaldzie, który skierował ku niemu zdziwiony wzrok.

- Co się dzieje? - szepnął.

Ruchem głowy Morosini wskazał człowieka w eleganckim czarnym płaszczu.

- To Solmański. Zastanawiam się, po co tu przyszedł. Następnie, korzystając z tego, że około trzydziestu gardeł zaintonowało Tantum ergo, dodał:

- Długo tutaj nie pobędzie. Na zewnątrz czeka na niego taksówka. Jeśli podejdzie do zakrystianina, proszę zbliżyć się do nich dyskretnie.

Powiedziawszy to, odsunął się od Adalberta na odległość kilku krzeseł. Pozostało im tylko wysłuchanie mszy do końca.

Kiedy nabożeństwo się zakończyło, ksiądz i jego pomocnik udali się do zakrystii. Część osób pozostała jeszcze w kościele, inni wychodzili. Hrabia Solmański siedział przez chwilę, a następnie wstał i ruszył w stronę zakrystii. Aldo ani drgnął, a Teobald przesiadł się bliżej ołtarza.

Po chwili hrabia pojawił się w towarzystwie księdza, który odprawiał mszę. Wikary miał teraz na sobie czarną kurtkę, spod której wystawała sutanna, a na głowie czarny kapelusz. Rozmawiając po cichu, obaj mężczyźni wyszli z kościoła. Morosini ruszył w ślad za nimi. Ukryty w przedsionku zobaczył, jak wsiadają do taksówki, która natychmiast odjechała. Ponieważ nigdzie nie dostrzegł żadnego innego środka lokomocji, musiał zrezygnować ze śledzenia ich i ponownie wszedł do środka, gdzie Dąbrowski właśnie gasił wszystkie światła.

Teobalda nigdzie nie było. Z pewnością poszedł zobaczyć, czy z zakrystii nie ma wyjścia. Pojawił się po kilku sekundach i zobaczywszy Morosiniego, podszedł do niego.

- Nie ma żadnego innego wyjścia oprócz bramy głównej i małych drzwi tuż obok - szepnął. - Chodźmy stąd. Poczekam na niego za zewnątrz. Nie mam ochoty zostać zamknięty w środku.

- Chce pan, żebym był w pobliżu?

- To nie jest konieczne. Zostanę i zobaczę, czy nasz człowiek nie wyjdzie. Proszę wracać do domu, książę. Gdybym potrzebował pomocy, zadzwonię. Na rogu jest cukiernia, z pewnością mają tam telefon.

- Polska cukiernia? Odwiedziłem kilka takich w czasie wizyty w Warszawie. Zwykle mają bardzo dobre ciastka.

- Dobrze wiedzieć. A teraz proszę już iść, książę. Lepiej, żeby nie widziano nas razem.

Morosini przytaknął i rozpłynął się w wieczornej mgle. Po chwili złapał taksówkę, która odwiozła go do Chelsea, gdzie zastał pusty dom. Zamiast Adalberta czekał tylko liścik od niego, w którym przyjaciel napisał, iż udaje się do Whitechapl gdzie, bardzo możliwe, będzie coś do skoszenia.

Whitechapel! Dzielnica żydowska, która nie cieszyła się najlepszą sławą od czasu krwawych wyczynów Kuby Rozpruwacza. Cóż takiego Vidal-Pellicorne mógł tam „skosić". Morosiniemu nie spodobał się pomysł przyjaciela i fakt, że będzie się tam wałęsał samotnie o tak późnej porze. Wiedział jednak, że Adalbert jest ostrożny i przyzwyczajony do różnych dziwacznych wypraw, a pracując, nigdy nie wychodził z domu nieuzbrojony. W końcu Róża Yorku, którą tak trudno było odnaleźć, mogła w jakimś momencie swej burzliwej historii trafić w ręce panów lichwiarzy, którzy są przecież synami Izraela. Ale z drugiej strony, gdyby tak rzeczywiście było, jak to możliwe, że Szymon Aronow nic o tym nie wiedział?

- Ależ jestem głupi! - wykrzyknął po chwili zadumy. - Przecież Adalbert mówił, że pisał do Aronowa. Pewnie dostał odpowiedź.

Już nieco spokojniejszy, Aldo poszedł się wykąpać, a chwilę później, ponieważ nikt się nie pojawił, udał się do kuchni, skąd zabrał udko kurczaka na zimno, kawałek sera oraz kieliszek wina i zaniósł to wszystko do palarni, gdzie postanowił czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Właśnie kończył posiłek, kiedy zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i usłyszał lekko zdyszany głos Teobalda:

- Jestem na dworcu przy London Bridge. Nasz przyjaciel wybiera się do Eastbourne. Też tam pojadę i będę go śledził.

- Eastbourne? Co on tam zamierza robić?

- Właśnie tego chcę się dowiedzieć.

- Ja też. Jadę z panem.

- Nie ma już na to czasu. Pociąg odjeżdża za siedem minut. - To przyjadę następnym pociągiem. Zna pan Eastbourne?

- Nic a nic!

- Ja też nie, ale przypuszczam, że tuż przy dworcu są jakieś hotele. To jest bardzo popularne uzdrowisko. Spotkamy się w tym, który będzie się znajdował na wprost wyjścia z dworca... - A jeśli będą dwa?