Выбрать главу

Zostawszy sam, rabin dokładnie kamień obejrzał. Od zawsze interesował się mineralogią i miał odpowiedni do badań sprzęt, wśród którego znajdowała się lupa. Bardzo szybko dostrzegł maleńką gwiazdę Dawida na płaskiej powierzchni kaboszonu. Od tej chwili wiedział, że trzyma w ręku święty przedmiot, tym bardziej że znał legendę o zaginionym pektorale. Traktował go jak najcenniejszy skarb, nie troszcząc się wcale o jego wartość handlową, gdyż był przekonany, że pochodzi z dawnych wieków. Będąc jednak ostrożnym, zamknął kamień w solidnej skrzynce, nie mówiąc o nim nikomu, tylko dwóm synom, kiedy osiągnęli wiek, gdy mogli to wszystko zrozumieć. Jednym z nich jest ten krawiec, Ebenezer...

- Cudownie! - krzyknął entuzjastycznie Morosini. - Musimy tylko przekonać tego poczciwca, aby nam kamień sprzedał. Przyznaję, to może być trudne, ale jeśli powiemy mu, że pektorał nadal istnieje i że brak w nim kilku elementów... - Może dasz mi skończyć? - mruknął archeolog. - Gdyby diament był nadal w Whitechapel, zacząłbym od tego. Ale już go tam nie ma. Jakieś dziesięć lat temu rabin i jeden z jego synów zostali zamordowani pewnej ciemnej zimowej nocy. A skrzynka zniknęła...

- O nie! - jęknął zrozpaczony Aldo. - Zaczynam wierzyć, że nigdy nie uda się nam odnaleźć tego piekielnego diamentu! Jest w rękach szatana!

- Ja też mam takie wrażenie. Cóż mam ci jeszcze powiedzieć? Jeśli uda się go nam odnaleźć, oddamy go Szymonowi, aby umieścił kamień w pektorale. Ten diament wywołuje we mnie niesmak i strach: jest na nim zbyt wiele krwi!

- Ale nie rozumiem, w jaki sposób znalazł się w rękach takiej trzeciorzędnej prostytutki.

- Skąd mogę wiedzieć? Jej mąż był złodziejem. Może go ukradł?

- Posiadając taki skarb, Elżbieta Stride wolała rynsztok od wygodnego życia? Mogła go przecież sprzedać.

- To nie takie proste! Pewnie domyślała się, że jej mąż nie znalazł go, przechadzając się po Hyde Parku. Poza tym ten stary polerowany diament nie ma w sobie nic uwodzicielskiego. Zapewne nie znała jego wartości i może traktowała go jedynie jak pamiątkę, którą nosiła przy sobie. Morderca zdążył podciąć jej gardło i rozerwać sukienkę. Kamień wypadł, ot i wszystko.

- To pewne, że najprostsze wyjaśnienia są często najlepsze - westchnął Aldo. - Ale można przecież pomarzyć. A jeśli Rozpruwacz szukał właśnie tego klejnotu?

- To już nie marzenie, to delirium! - stwierdził Adalbert, wzruszając ramionami.

- Nie wiem, czy słyszałeś, że tym zbrodniarzem okazał się książę Clarence, wnuk królowej Wiktorii, zmarły podobno w roku 1892, ale plotki mówią, że nadal żyje zamknięty w domu dla obłąkanych, w którym leczą go z syfilisu.

- Skąd masz takie wiadomości?

- Lord Killrenan opowiedział kiedyś o tym mojej matce. On w to święcie wierzył. Wydawało mu się dziwne, że najpierw chciano tymi zbrodniami obciążyć Żydów, a potem sprawa nagle ucichła i zaprzestano poszukiwań.

Wszedł Teobald, aby poinformować, że podano do stołu.

Morosini milczał przez cały czas, gdy jedli zupę z homara, ale kiedy tylko wyczyścił talerz do dna, powrócił do sprawy morderstw z Whitechapel.

- Krawiec Bertrama nie ma żadnych podejrzeń, kto mógł być mordercą jego ojca i brata?

- Być może, ale kiedy zadałem mu to pytanie, zamknął się w sobie jak ostryga w muszli. Wydaje mi się, że czegoś się boi.

- Ale czego?

- Policji. Kiedy odkryto ciała mężczyzn, nie odważył się wysunąć żadnych oskarżeń. Musiałby wtedy powiedzieć o „żydowskim kamieniu" i mógłby zostać oskarżony o paserstwo lub kradzież. Policja, z jaką my mamy do czynienia, ci dzielni ludzie ze Scotland Yardu, nie ma nic wspólnego z policjantami, którzy działają w ubogich dzielnicach, tam, gdzie cudzoziemcy, a Żydzi w szczególności, stanowią większość.

- Wosiński pewnie już czmychnął z Eastbourne, więc musi ukrywać się gdzie indziej.

- Jeśli czeka na statek, to jest gdzieś na wybrzeżu. Po co miałby się pakować w to bagno w Whitechapel?

- Twoje słowa, bracie, są pełne mądrości - oświadczył Morosini. - Ale chętnie bym tam poszedł, żeby się trochę rozejrzeć. Czy trafiłbyś do tego krawca, Ebenezera Ixviego?

- Oczywiście, że tak, ale czy ty czasem zbyt nie kombinujesz?

- W żadnym wypadku. Do kamienia mogą prowadzić różne tropy. Jeśli się zgadzasz, udamy się tam jutro, bo dziś wieczór...

Zapomniawszy o dobrych obyczajach, Aldo ziewnął. Od wydarzeń na skalistym wybrzeżu Beachy Head minęło już sporo czasu, a i z wyjątkiem dwóch krótkich godzin w pociągu książę od ostatniego wieczoru nie zmrużył oka. Zaczął więc odczuwać ciężar zmęczenia.

- Zdecydowanie się starzeję! - stwierdził. - Przed wojną mogłem nie spać przez trzy noce z rzędu, a byłem świeży jak poranek. Trzeba się nad tym zastanowić, zanim się okaże zainteresowanie dwudziestoletniej dziewczynie...

- No ale przecież, jak na razie, marsz weselny ci nie grozi. Wyśpij się dobrze i nie zawracaj już sobie tym głowy! - powiedział Adalbert z szyderczym półuśmieszkiem. - Pójdziemy tam jutro w ciągu dnia, będzie to wyglądało bardziej naturalnie. * * *

Pogoda nie miała żadnego wpływu na działalność handlową w Whitechapel. Taksówka wioząca obu mężczyzn ostrożnie torowała sobie drogę wśród tłumu zalewającego ulicę, zastawioną przez stragany i przenośne półki przylegające do sklepików. Żydowscy kupcy z podwiniętymi rękawami przekrzykiwali się jeden przez drugiego, zachwalając towary. Sprzedawali wszystko, co się dało: lichą pościel, używane ubrania, obuwie, kapelusze, czapki, fantazyjne kamizelki i tkaniny. Kobiety przystrojone w męskie czapki i otulone dziurawymi szalami targowały się w języku jidysz, przerywając jedynie po to, by przywołać do porządku czarne od brudu dzieci.

Pracownia krawca znajdowała się na wprost małej synagogi, ale taksówkarz nie zatrzymał się przed nią. Adalbert pokazał mu miejsce oddalone o jakieś sto metrów. Zapłaciwszy za pół kursu, polecił szoferowi, aby na nich czekał, i obiecał solidny napiwek.

Kiedy mężczyźni podeszli pod pracownię, stwierdzili, że jest zamknięta na kłódkę, a za przeszkloną witryną nie można było dostrzec żadnego znaku życia. Podobnie było na piętrze, gdzie krawiec miał mieszkanie.

- Dokąd mógł pójść? - mruknął Vidal-Pellicorne. Wkrótce pojawiła się kobieta potężnej postury, powracająca z targu z ciężkim koszem pełnym porów i kapusty.

- Czekacie panowie na krawca? - zapytała z szerokim uśmiechem.

- Tak - odpowiedział Aldo. - Ktoś nam go polecił. Kobieta oceniła wzrokiem odzienie mężczyzn.

- Nie wiem, czy jego ubrania przypadną panom do gustu - stwierdziła - ale sami musicie to ocenić. No, ale dzisiaj nie macie na co czekać, bo Ebenezera Leviego nie ma. Jestem jego sąsiadką i widziałam, jak rano wychodził.

- Skoro jest pani jego sąsiadką, to nic pani nie powiedział?

- Nic a nic. Nie jest zbyt gadatliwy. Dawniej sprzątałam u niego, ale pokłóciliśmy się, więc teraz radzi sobie sam.

- A dokąd mógł się udać?

- Nie wiem. Rzadko opuszcza to miejsce. . - Może ma jakiś wiejski domek? Kobieta omal się nie zakrztusiła ze śmiechu.

- Sądzicie panowie, że mieszkańcy Whitechapel mają na coś takiego pieniądze? Nie, nic więcej nie potrafię powiedzieć. Aha, wyglądał, jakby się spieszył.