Выбрать главу

- Przysięgam na Boga Wszechmogącego, że złożę dokładne zeznanie i że powiem prawdę, tylko prawdę i całą prawdę...

Dał się słyszeć spokojny głos sir Johna Dixona:

- Pan John Thomas Sutton, urodzony w Exeter dnia 17 maja 1899 roku. Od trzech lat pełni pan obowiązki prywatnego sekretarza sir Eryka Ferralsa.

- W rzeczy samej.

- Wieczorem, w dniu jego śmierci znajdował się pan w gabinecie w towarzystwie chlebodawcy, jego małżonki i Jej Wysokości, księżnej Danvers. Z jakiej okazji było to spotkanie?

- Z żadnej szczególnej okazji. Chodziło jedynie o napicie się czegoś przed kolacją. Sir Eryk prosił, abym zarezerwował mu stolik w Trocadero. Bardzo lubił kuchnię i atmosferę tej restauracji i często tam jadał posiłki wraz z lady Ferrals. Czasem zapraszał również Jej Wysokość.

- A pan? Nigdy mu pan nie towarzyszył?

- Ależ tak, lecz wolałem iść z nim, gdy szedł sam lub w jakimś męskim towarzystwie.

- Dlaczego?

- Lady Ferrals nie darzyła mnie sympatią, a ja również nie przepadałem za nią. Sir Eryk o tym wiedział.

- Wiedział o tym... a jednak nie miał zamiaru wymówić panu pracy?

- Dlaczego miałby to robić? Znałem go wcześniej, jeszcze przed jego ślubem z hrabianką Solmańską. Byliśmy w dobrych stosunkach, a on bardzo cenił sobie moją pracę. Sądzę, iż mogę twierdzić, że mi ufał.

- Nie wątpię w to ani przez chwilę. Ale czy niechęć między panem i jego małżonką nie przeszkadzała mu?

- Czasami nawet wydawało mi się, że go to bawi. „Mój mały Johnie, jesteś po prostu zazdrosny - zwykł niekiedy mówić - ale z czasem to minie".

- A czy to była prawda?

- Czy byłem zazdrosny? Tak, proszę pana. Zawsze uważałem, że popełnił błąd, żeniąc się z nią, bo to mu przeszkadzało. Nawet w interesach. Mózg sir Eryka nie był już precyzyjnie działającą maszyną, którą podziwiali wszyscy jego konkurenci. Zaczął też więcej pić.

- I to pana niepokoiło?

- Przyznaję, że trochę tak. Byłem i nadal jestem bardzo przywiązany do sir Eryka, bo wiele mu zawdzięczam.

- I to z tego powodu, kiedy tylko Scotland Yard pojawił się na miejscu zbrodni, nie zawahał się pan rzucić oskarżenia na lady Ferrals?

- Po części tak, ale nie jest to jedyny powód. Kilka tygodni wcześniej lady Ferrals przekonała męża, aby zatrudnili jako służącego jednego z jej rodaków.

- Miał być lokajem?

- Nie, zwykłym służącym. Było takich czterech. Podawali do stołu i wykonywali inne prace domowe.

- I on się panu nie spodobał?

- Na początku nie było żadnego powodu: wykonywał pracę sumiennie i dyskretnie. Jego zachowanie było bez zarzutu i doskonale mówił w naszym języku. Z pewnością nie nabrałbym żadnych podejrzeń, gdyby nie przypadek, który ujawnił mi brutalną rzeczywistość. Tamtego wieczoru sir Eryk jadł kolację u Lorda Majora, a ja poszedłem do teatru. Lady Ferrals została sama w domu... tak przynajmniej sądziłem. Wracając późno, starałem się nie czynić hałasu, i wtedy zobaczyłem tego Stanisława...

- Chwileczkę. To jak on się właściwie nazywa?

- Kiedy przyjmowaliśmy go do pracy, podał nazwisko Stanisław Rasocki, ale potem dowiedziałem się, że nie jest to jego prawdziwe nazwisko. Nazywa się...

- Władysław Wosiński - powiedział adwokat Korony, rzuciwszy okiem na notatki. - Proszę kontynuować!

- Niech się nazywa, jak chce, to przecież nie jest istotne. Istotne jest to, że wymykał się z pokoju lady Ferrals, a ona go żegnała w stroju, w którym nikt nie powinien jej oglądać. A tym bardziej służący...

- Dobrze pan wie, że dla damy służący nie jest mężczyzną - rzekł sir John z półuśmieszkiem na ustach.

- Namiętny pocałunek, jakim się żegnali, świadczy o tym, że traktowała go jak mężczyznę. Ale wkrótce wydarzyło się coś więcej...

Wrzawa, która wypełniła salę, zagłuszyła jego słowa, więc sędzia uderzył młotkiem w stół.

- Nie jesteśmy w teatrze. Proszę, aby na sali zapanował spokój! Niech pan kontynuuje, panie Sutton. Co jeszcze chciał nam pan powiedzieć?

- Już mówię, milordzie: cztery dni przed śmiercią sir Eryka usłyszałem, jak lady Ferrals mówi do tego człowieka: „Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, muszę najpierw odzyskać wolność. Ty pierwszy musisz mi pomóc...".

- To rzeczywiście dziwne - powiedział sir John - ale jeszcze bardziej dziwny wydaje mi się fakt, że lady Ferrals rozmawiała ze służącym po angielsku. Rozmowa w języku ojczystym byłaby dla niej bardziej bezpieczna.

- To prawda. Sam byłem zaskoczony, że rozmawiają po angielsku. Od tamtej chwili byłem pewien, że sir Erykowi grozi niebezpieczeństwo, ale wiedząc, jaką miłością darzył tę kobietę, wolałem nie mówić mu o niczym. Miałem nadzieję, że uda mi się go ostrzec w jakiś inny sposób. Kiedy zobaczyłem, jak upada, nie wątpiłem ani przez chwilę: kochankowie zabili go na moich oczach. - Dlaczego? Dlatego, że lady Ferrals podała mężowi lekarstwo? - Oczywiście...

- Taka opinia nie jest uzasadniona. Przecież najpierw trzeba było zbadać saszetkę.

- Ale nie udało się jej odnaleźć. Jakaś wprawna ręka musiała ją wrzucić do ognia palącego się w kominku. Pewnie zrobił to ten polski służący, który zresztą uciekł przed przyjściem policji.

- Rozumiem. Rozumiem. Ale nawet jeśli nie udało się zbadać zawartości saszetki, to przecież truciznę znaleziono w kostkach lodu znajdujących się w lodówce, którą sir Eryk zamontował w swoim biurze. Taki kaprys... Ponieważ chciał być pewien, że kostki lodu są wytwarzane z czystej wody, zamykał ją na klucz i tylko on z niej korzystał...

- Wiem. Byłem obecny, kiedy znaleziono ten nowy ślad. Można sądzić, że komuś udało się zdobyć klucz lub dorobić sobie taki sam.

- Komuś? Kogo ma pan na myśli? Lady Ferrals?

- Ją albo jej wspólnika. W każdym razie, jeśli to nawet nie ona popełniła tę zbrodnię osobiście, z pewnością ją zleciła. Jest morderczynią.

- To właśnie musimy ustalić i chciałbym, aby w tym celu sąd przesłuchał teraz...

Sir Desmond poderwał się z siedzenia.

- Chwileczkę, sir Johnie! Jeśli skończył pan przesłuchiwanie tego świadka... to teraz należy on do mnie. A może odbiera mi pan to prawo?

- W żadnym wypadku, ale... Wtedy włączył się sędzia.

- Nie ma żadnego ale, sir Johnie! Czy cnce pan podważyć zwyczaje i obyczaje tego sądu? Świadek należy do pana, sir Desmondzie!

- Dziękuję, milordzie! Panie Sutton, wyznał pan przed chwilą, że był pan zazdrosny. Czy tylko z powodu wpływu lady Ferrals na małżonka, który uważał pan za zgubny, czy też może z innych, bardziej mętnych pobudek?

- Po prostu nie cierpiałem jej i trudno mi powiedzieć, czy moje pobudki były mętne, czy też nie.

- Proszę nie dawać wymijających odpowiedzi! Lady Ferrals jest bardzo młoda. Jeśli dobrze wyliczyłem, jest od pana młodsza o trzy lata. Trudno też zaprzeczyć, że jest piękna. Nawet tu, na sali sądowej, wszyscy się z rym zgodzą. Jest pan pewien, że nie jest w niej zakochany? Bo w takim przypadku pana zazdrość nabrałaby całkiem innej barwy.

- Nie. Nigdy nie byłem w niej zakochany, ale przyznaję, że jej pragnąłem...

- Do tego stopnia, że zachował się pan wobec niej jak żołdak wobec prostytutki, zaciągając w ciemny kąt i usiłując zgwałcić?

- To, co pan mi wmawia, nie ma najmniejszego sensu! Ciemne kąty w domu sir Eryka są zbyt wystawione na widok publiczny, aby ryzykować gwałt. Takie przedsięwzięcie byłoby zbyt niebezpieczne i raczej niemożliwe do wykonania, chyba żebym ją zakneblował...