Выбрать главу

- Wiem, że do tego nie doszło, ale lady Ferrals skarżyła się kilkakrotnie, że usiłował pan ją obmacywać i całować...

- To prawda. Dlaczego miałbym nie próbować - dodał bezczelnie młody mężczyzna - skoro nie odmawiała swoich wdzięków służącemu?

- To pana zdanie, nie moje. Jedyna rzecz jest pewna: w ostatnich miesiącach spędził pan wiele czasu na śledzeniu lady Ferrals pomimo licznych obowiązków, jakie na panu ciążyły. Czy praca na tym nie ucierpiała?

- W żadnym wypadku. Pilnowałem lady Ferrals i jej służącego, ale przecież nie śledziłem ich przez cały czas. Tak jak już powiedziałem, chciałem, żeby sir Eryk sam się zorientował, jaką kobietę poślubił. Ixcz w ostatnim czasie ona i jej kochanek stali się bardzo ostrożni.

- Dobrze. A teraz, panie Sutton, przyjrzymy się innemu aspektowi pańskiej pracy u sir Eryka. Pracował pan dobrze, on darzył pana zaufaniem, a pan otoczył go czymś w rodzaju kultu. Takie uczucie przekracza bardzo zwykły stosunek pracownika do pracodawcy...

- To prawda. Bardzo kochałem sir Eryka. Czy prawo na to nie pozwala?

- Wprost przeciwnie! Wydaje mi się, że było to uczucie odwzajemnione. W ostatnim testamencie, w którym główną spadkobierczynią jest jego żona, sir Eryk zapisał panu okrągłą sumkę... stu tysięcy funtów! Sądząc po reakcji publiczności, jest to olbrzymia kwota...

W istocie zdumiona publiczność wydała okrzyk zaskoczenia.

- Chyba już mówiłem, że sir Eryk doceniał moją pracę - powiedział spokojnie Sutton - i czasem wydawało mi się, że darzy mnie sympatią.

- Sympatią? Ależ on musiał pana uwielbiać, skoro zrobił panu taki prezent, który, muszę to odnotować, wcale pana nie zaskoczył! No i tak się zastanawiam: miał pan bez wątpienia dobrą pracę, ale wiedząc, jaki majątek wpadnie panu w ręce po jego śmierci, czy nie czuł pan pokusy, aby przyspieszyć jej nadejście? Przecież to pan najczęściej znajdował się w jego biurze. Chyba nie było trudno, przy jakiejś okazji, zrobić odcisk tego kluczyka...

Teraz wtrącił się sir John.

- Protestuję, milordzie! Mój szanowny kolega kreśli tutaj powieść i usiłuje wpłynąć na świadka...

Ale sędzia nie zdążył nawet otworzyć ust.

- Za pozwoleniem, milordzie, sam odpowiem sir Desmondowi. Przysięgałem mówić prawdę, więc teraz powiem wszystko. Tak, kochałem sir Eryka i on również mnie kochał. Ale to normalne. Był moim ojcem.

Przez salę znów przebiegł szmer, a adwokat wyglądał przez chwilę na zbitego z tropu. Jego oczy zwęziły się tak, że widać było tylko szare, wąskie szparki. Prasa również bardzo się uaktywniła.

- Pańskim ojcem?... Kto panu o tym powiedział?

- On sam. A nawet lepiej, on mi o tym napisał. Więc mogę to udowodnić...

- Więc jak to się stało, że pana nie uznał?

- Ze względu na reputację mojej matki i szacunek dla tego, który został moim przybranym ojcem. W tej chwili żadne z nich już nie żyje... a ja przysięgałem, że będę mówił prawdę. Teraz pan rozumie, dlaczego go kochałem? Nie dał mi nazwiska, ale nigdy mnie nie porzucił. Czuwał nade mną z daleka. Posłał mnie do najlepszych szkół: do Eton i Oksfordu... Kiedy je skończyłem, zatrudnił mnie u siebie.

Sir Desmond wyciągnął z kieszeni dużą białą chustkę i wytarł krople potu spływające spod peruki. Oczywiście, nie był przygotowany na tę informację, która zelektryzowała publiczność, i szukał riposty. Aby mieć czas do namysłu, zapytał:

- Może pan powiedzieć nam coś więcej na ten temat?

- Sir Desmondzie - przywołał go stanowczo do porządku sędzia - proszę nie pytać świadka o rzeczy niezwiązane ze sprawą. Powody, dla których narodziny tego młodego człowieka były owiane tajemnicą, nie powinny nikogo interesować. Sądzę, że rozwijanie tematu w tym miejscu byłoby niezgodne z wolą sir Eryka Ferralsa. A teraz proszę kontynuować.

- W tej chwili nie mam więcej pytań, milordzie.

John Sutton pożegnał sąd oraz ławę przysięgłych i wyszedł. Ani razu nie spojrzał w stronę jasnej głowy oskarżonej.

- No, no - szepnął Adalbert - ale rewelacyjne nowiny! Co za ciekawa rodzinka!

- Obawiam się, że to nie pomoże w sprawie Anielki - odpowiedział Aldo. - Rozżalony, zgorzkniały, pałający nienawiścią sekretarz mógłby coś kombinować, ale przecież nie syn! To wyznanie musiało zrobić duże wrażenie na ławie przysięgłych...

- Zobaczymy.

Następnie przesłuchano kamerdynera i Wandę. Kamerdyner okazał się wzorem dyskretnego służącego, który nie zniża się do plotek rodem z kuchni. Nie wiedział nic na temat relacji między lady Ferrals i polskim służącym.

- Ten człowiek dobrze pracował, był uprzejmy i dyskretny. Nie miałem mu nic "do zarzucenia. Nie znam języka polskiego, więc nie wiem, co mówiła mu pani, kiedy się do niego zwracała.

Zapytany na temat stosunków, jakie panowały między panem a panią Ferrals, ograniczył się do stwierdzenia, że były jakieś utarczki czy momenty napięcia, ale nie ma w tym nic dziwnego w przypadku takiej różnicy charakterów. Nie wiedział nic na temat gwałtownej kłótni, jaka miała miejsce feralnego wieczoru.

- To, co się dzieje w pokojach, mnie nie dotyczy. To sprawa pokojowych.

- Wzorowy służący! - mruknął Morosini. - Nic nie widzi, nic nie słyszy, nic nie mówi. Właściwie można by się bez niego obejść...

- Wanda będzie z pewnością bardziej wylewna.

Ale Wanda miała zostać przesłuchana później.

Popatrzywszy na zegarek wyciągnięty ze zwojów purpury i gronostajów, sir Edward Collins oświadczył, że nadeszła pora lunchu i dobrze byłoby zrobić przerwę w przesłuchaniach. Proces miał rozpocząć się ponownie o godzinie czternastej trzydzieści.

Obaj przyjaciele uszczęśliwieni, że na pewien czas udało im się opuścić ciężką atmosferę sądu, postanowili posilić się w hotelu Savoy. Uprzejmy jak zawsze Aldo zaproponował lady Danvers, aby im towarzyszyła, ale ta po swoim nieudanym wystąpieniu postanowiła udać się do hotelu na krótki odpoczynek.

W zamian za to, przy wyjściu dla publiczności czekała na nich niespodzianka, bez której chętnie by się obeszli. W olbrzymim holu dopadła ich lady Ribblesdale, która bez żadnego wstępu uczepiła się ramienia Aida.

- Byłam mile zaskoczona, gdy dostrzegłam pana w sali sądu, mój mały książę! - wykrzyknęła. - Nie wiedziałam, że już pan powrócił. Jak to możliwe, że jeszcze mnie pan nie odwiedził? Mam nadzieję, że przywiózł mi książę to, co obiecał.

- Niczego nie obiecywałem, lady Ribblesdale - odrzekł Aldo, starając się ukryć niechęć, jaką wywołało w nim to spotkanie i mania kobiety do nazywania go „swoim małym księciem". - Niestety moja misja się nie powiodła. Miałem zresztą zamiar napisać do pani w tej sprawie.

Kobieta zatrzymała się gwałtownie i puściła jego ramię, aby spiorunować go ponurym spojrzeniem.

- Co pan chce przez to powiedzieć? Nie dostanę mojego historycznego diamentu?

- Nie. Proszę mi wierzyć, mówię to z wielkim ubolewaniem, ale kiedy dotarłem do Wenecji, okazało się, że jego właścicielka właśnie zmarła, a spadkobiercy nie chcą się rozstać z klejnotem za żadną cenę. Trzeba ich zrozumieć: od lat czekali, żeby ten kamień wpadł im do rąk. Przykro mi, ale z tego powodu wróciłem z pustymi rękami. Czuję się jak myśliwy, który wrócił z polowania bez zwierzyny. Nie pozostaje pani nic innego, jak mieć nadzieję, że policja odnajdzie Różę Yorku.

- Ci nieudacznicy! W tego rodzaju sprawach to kobiety powinny prowadzić poszukiwania. Mamy szczególny zmysł do tropienia klejnotów. Myje... jakby to powiedzieć? Myje czujemy. Tak, właśnie tak, czujemy.