Выбрать главу

- Pani Ferrals - zaczął jej adwokat - czy potwierdza pani zeznanie, które właśnie usłyszeliśmy?

- Może się to wydać dziwne, ale częściowo je potwierdzam. Chcę powiedzieć, że w tym, co powiedziała Wanda, jest wiele prawdy, chociaż opowiedziała to na swój sposób...

- Co pani przez to rozumie?

- Wanda nigdy się nie zmieni. Do ostatnich dni jej serce będzie przywiązane do naszej ojczystej ziemi i do marzeń. Kiedy mówi, że kochałam Władysława Wosińskiego przed ślubem, jest to prawdą. Bardzo cierpiałam, kiedy ojciec zmusił mnie do poślubienia Eryka. Ale nie kochałam go już, kiedy podszedł do mnie w Hyde Parku, gdzie byłam na codziennej konnej przejażdżce.

- Czy to oznacza, że nie było już mowy o miłości?

- Sądzi pan, że może być o tym mowa, kiedy ten, którego się kochało, zmienia się w szantażystę? Władysław zażądał, abym załatwiła mu pracę u mojego małżonka, grożąc mi, że jeśli tego nie uczynię, przekaże mu listy, które miałam nieostrożność pisać do niego, gdy byliśmy jeszcze w Warszawie. - Czy były aż tak kompromitujące?

- Bardzo, jeśli wziąć pod uwagę gwałtowny charakter mego zmarłego męża i jego zazdrość. Z tych listów łatwo mógł się dowiedzieć, że przed ślubem byłam kochanką Władysława. Wanda nie miała o tym pojęcia. Nie jest w stanie zrozumieć, że młodość ma swoje prawa, że jej „mała gołąbeczka" mogłaby popełnić jakieś szaleństwo.

- Więc świeżo poślubiony małżonek musiał zorientować się, że...

- .. .że nie byłam dziewicą? - rzuciła młoda kobieta, nazywając rzeczy po imieniu. - Nie, nie zorientował się, bo małżeństwo zostało skonsumowane w przeddzień ślubu kościelnego i był to zwyczajny gwałt. Sir Erykowi tak bardzo się spieszyło, by mnie posiąść, że zrobił to mimo oporu z mojej strony. Nie podejrzewał mnie zatem o nic, dlatego te listy miałyby fatalny wpływ na naszą wspólną przyszłość.

- Więc chciała pani z nim pozostać, mimo tego brutalnego zachowania?

- Tak. Odkupił swe winy, ryzykując życiem, by wyzwolić mnie z rąk porywaczy tuż po uroczystościach weselnych. Chyba nie muszę o tym opowiadać?

- Nie. Wiele o tym pisano w prasie francuskiej i brytyjskiej. Więc nie nienawidziła pani sir Eryka?

- W żadnym wypadku. Umiał być czarujący i uwielbiał mnie.

- Zechce więc pani w takim razie wyjaśnić słowa, które usłyszał pan Sutton?

Obrońca wziął leżące przed nim papiery i przeczytał: „Jeśli chcesz, abym ci pomogła, najpierw muszę być wolna. Pomóż mi najpierw ty.

- Nie mam nic do wyjaśnienia. Pan Sutton zmyślił te słowa, jak również moje cudzołożne kontakty z Władysławem.

- Wszystko to kłamstwo?

- Tak, wszystko. Jakże mogłabym oddać się mężczyźnie, który mi groził, który zmusił mnie, abym dała mu część klejnotów i który nawet zagroził mi śmiercią, gdyby wydarzyło mu się coś złego w czasie pobytu w naszym domu lub później? Mówił o swych towarzyszach, q ich bezlitosnej determinacji. Bałam się go, to wszystko. Zresztą Władysław nie ośmieliłby się tego uczynić.

Byłam pilnowana i mój mąż zabiłby go bez wahania. Pan Sutton wszystko wymyślił i teraz rozumiem dlaczego. Wiadomość, że jest moim pasierbem, nie cieszy mnie w najmniejszym stopniu, ale dzięki temu, co usłyszeliśmy wczoraj, wiele rzeczy dotyczących śmierci mego męża staje się jasne, zaczynając od zniknięcia saszetki, która rzekomo zawierała strychninę...

W tym momencie wtrącił się sędzia:

- Pragnę przypomnieć, lady Ferrals, że pan Sutton składał zeznanie pod przysięgą. Podobnie jak pani.

- To oczywiste, że jedno z nich kłamie - pospieszył z odpowiedzią sir Desmond. - I nawet wiem które. Od samego początku tej sprawy ten nadmierny ból okazywany przez pana Suttona wydawał mi się podejrzany.

- Protestuję, milordzie! - krzyknął adwokat Korony. - Mój szanowny kolega nie ma prawa...

- Miałem właśnie poinformować go o tym, sir Johnie. Ostatnie słowa sir Desmonda zostaną wykreślone z protokołu, a ława przysięgłych nie będzie brała ich pod uwagę! Powróćmy zatem do lady Ferrals. Utrzymuje pani, że od przyjazdu na Grosvenor Square nie miała pani intymnych stosunków z Władysławem Wosińskim?

- Nigdy, milordzie! Powtarzam, nie kochałam go już i zatrudniłam w naszym domu jedynie ze strachu.

- Dobrze. Proszę kontynuować, sir Desmondzie!

- Dziękuję, milordzie! Pani Ferrals, proszę nam opowiedzieć, co Wosiński miał nadzieję uzyskać, przywdziewając strój służącego? Sądzę, że mówił pani o tym.

- To prawda. Chciał pieniędzy, ale przede wszystkim potrzebował broni. Oczywiście nie mogłam mu jej dać, ale on miał nadzieję, że pracując u nas, zdoła zdobyć jakieś informacje dotyczące dostawców, z którymi współpracował mój mąż. Proszę mi wybaczyć, ale nic nie wiem na temat interesów, które prowadził, ani też o żadnych innych sprawach. Dałam Władysławowi trochę klejnotów, bo miałam nadzieję, że go to usatysfakcjonuje i że sam odejdzie. Miałam ich wiele, bo mój małżonek był bardzo hojny...

- Bardzo chciałbym w to wierzyć, ale czy tak postępując, nie ryzykowała pani zbyt wiele? Jak wytłumaczyłaby pani sir Erykowi zniknięcie biżuterii, która z pewnością była wiele warta?

- Przyznaję, że wcale o tym nie pomyślałam. Bardzo się bałam Władysława...

- A Sutton? Jego się pani nie bała?

- Nie. Umiałam sobie z nim radzić. Ponieważ nie wiedziałam, kim jest, miałam nadzieję, że któregoś dnia uda mi się go pozbyć.

- A gdyby pani wiedziała, kim jest, co by pani zrobiła?

Oczy Anielki wypełniły się łzami i zaczęła skręcać w dłoniach chusteczkę, którą chwilę wcześniej wyciągnęła z kieszeni.

- Nie wiem... może zdecydowałabym się na ucieczkę. Już wcześniej o tym myślałam. Mój ojciec i brat byli w Ameryce. Tuż przed śmiercią męża zamierzałam prosić go o zgodę na wyjazd na ślub brata. Dusiłam się w domu z powodu pogróżek Władysława, zaczepek ze strony Johna Suttona... i... muszę to powiedzieć... ciągłych utarczek z mężem, który czasami zachowywał się jak szaleniec.

- Może zbyt panią kochał?

- Można tak powiedzieć.

- Czy zwierzyła się pani komuś ze swej chęci ucieczki?

- Nie. Nikomu. Nie powiedziałam o tym nawet Wandzie, która jest mi przecież bardzo oddana. Ale w ten wieczór, kiedy zdarzył się dramat, miałam zamiar porozmawiać o tym z mężem po powrocie z restauracji Trocadero. Wcześniej miała miejsce ta straszna awantura, którą słyszał pan Sutton i na której oparł swoje oskarżenie.

- To prawda. Słyszał, jak pani mówi: „To się musi skończyć. Nie znoszę cię!".

- Nie wiem, jak mógłby coś takiego usłyszeć, chyba że schował się pod łóżkiem lub za zasłonami. To zdarzenie miało miejsce przy zamkniętych drzwiach, a mój pokój jest duży. Poza tym, wcale nic takiego nie mówiłam...

- Sir Desmondzie - wtrącił się sędzia - czy nie sądzi pan, że warto byłoby przesłuchać ponownie pana Suttona? Coraz trudniej jest stwierdzić, kto kłamie, lady Ferrals czy jej oskarżyciel.

- Tak będzie najlepiej, milordzie. Chociaż nie wiem, czy przedstawi on jakieś nowe fakty tytułem wyjaśnienia.

- Jeśli sir John również się na to zgadza, przesłuchamy go ponownie... Ale co się tam dzieje?

Jeden ze strażników wszedł na salę bardzo poruszony. Skierował się do adwokata Korony, ale słysząc pytanie, zatrzyma! się na środku sali.

- Za pozwoleniem, milordzie, komisarz Warren chciałby złożyć zeznanie. Natychmiast!

- Natychmiast? Do licha! To musi być coś pilnego. Proszę powiedzieć komisarzowi, aby wszedł na salę.