Выбрать главу

Sztywnym krokiem podeszła do kamienia, w którym płomień świec zapalał połyskujący blask, a następnie gestem, który przypominał modlitwę lub błaganie, wzniosła odziane w rękawiczki dłonie, aby go pochwycić, upuszczając przy tym na posadzkę małą, zamszową torebkę. Adalbert pochylił się odruchowo, aby ją podnieść i zatrzymał ją przy sobie. Mary chciała wziąć diament do ręki, ale usłyszała głos jej męża:

- Nie ruszaj go! Zakazuję ci go dotykać!

Zwróciła ku niemu nieobecny wzrok i ponownie skierowała twarz ku obiektowi pożądania.

- Róża... Róża Yorku tutaj? Czy to możliwe?

Nagle przestraszyła się, a jej wzrok zaczął poszukiwać torebki, którą Adalbert ukrył w kieszeni, domyśliwszy się, co zawiera.

Lady Mary nie miała czasu, aby rozejrzeć się po ciemnych zakamarkach posadzki: otwarte skrzydło ściany zaczęło się zamykać z głuchym szczęknięciem. Ktoś musiał popchnąć je od zewnątrz.

- Co to znaczy? - warknął lord Desmond. - Kto tam jest? Kogo przyprowadziłaś ze sobą? A przede wszystkim, co tu robisz? Miałaś przecież zostać w Londynie do soboty...

Chwycił żonę za ramiona i zaczął nią potrząsać, co znosiła bez najmniejszego sprzeciwu. Aldo rzucił się w ich stronę, zmuszając sir Desmonda do opamiętania, gdyż kobieta wydawała się całkiem zagubiona, jakby znajdowała się w transie.

- Sądzę, że to rodzinne nieporozumienie może poczekać - stwierdził. - Przynajmniej do czasu, kiedy stąd wyjdziemy. O ile będzie to możliwe - dodał, odprowadzając lady Mary do fotela, w którym usiadła, nie stawiając najmniejszego oporu.

- To jest możliwe! - rzekł lord Desmond. - Mechanizm działa w dwie strony. Przecież nie postradałem zmysłów...

Chwilami Morosini trochę w to wątpił. Na przykład kilka chwil wcześniej, gdy Mary chciała dotknąć kamienia, jego wściekłe spojrzenie było spojrzeniem szaleńca. Kiedy więc podniósł rękę, aby spróbować otworzyć drzwi, Aldo go powstrzymał.

- Nie tak szybko! W tej sytuacji raczej się zastanówmy, co dzieje się z drugiej strony. Sam pan stwierdził, że tam ktoś jest. Drzwi nie zamknęły się same... Może jest tam nawet więcej osób, niż przypuszczamy. Jeśli pan wyjdzie, mogą pana zastrzelić j ak królika...

- To prawda, dlatego musimy ją zmusić do mówienia! - krzyknął Desmond, zwracając się w stronę żony nadal siedzącej nieruchomo w fotelu ze wzrokiem skierowanym na diament. - Kto z tobą tutaj przyszedł, Mary? Kim są ci ludzie?

- W stanie osłabienia, w jakim się znajduje, nie uda się z niej niczego wydobyć, ale może ja będę umiał odpowiedzieć na to pytanie...

- Co pan chce przez to powiedzieć? Chyba nie jest pan z nią w zmowie?

- Czy jakiś czas temu komisarz Warren nie ostrzegał pana przed działalnością niejakiego Yuan Changa, pragnącego pozbawić pana kolekcji jaspisów, które, jak sądził, zostały zrabowane w jego kraju?

- Ale ten Yuan Chang zmarł przecież w więzieniu. Poza tym nie wiem, jak mógł przypuszczać, że uda mu się okraść mój skarbiec.

- To proste: miał władzę nad pańską małżonką. Z jakiego powodu? To zbyt długa historia, aby ją teraz opowiadać - dodał Morosini, rzucając spojrzenie w stronę łady Mary, przy której czuwał Adalbert.

- Wierzę panu, ale powtarzam, ten człowiek powiesił się w więzieniu.

- Bez wątpienia, ale na czyjś rozkaz, i jestem pewien, że zostawił przynajmniej jednego następcę... A ten następca zmusił lady Mary, aby doprowadziła go aż tutaj.

W tej chwili dał się słyszeć brzęk tłuczonego szkła, następnie kolejny i jeszcze jeden.

- Boże wszechmogący! - krzyknął lord Desmond. - Rozbijają moje witryny!... Nie mogę do tego dopuścić...

Rzucił się w stronę muru i przycisnął niewidoczny punkt. Dało się słyszeć kliknięcie, ale drzwi tylko lekko się uchyliły. Coś lub ktoś stanął na przeszkodzie w ich otwarciu. Jednocześnie usłyszeli gardłowy głos wydający rozkazy w języku chińskim.

- Pomóżcie mi! - krzyknął Desmond. - Nie możemy pozwolić, aby zablokowali drzwi, inaczej wszyscy zginiemy. Nikt w zamku nie zna tego mechanizmu.

- Nawet ja! - stwierdziła lady Mary, której po kilku policzkach w wykonaniu Adalberta, wróciła przytomność. - Jak pan mógł mnie tak potraktować?

Ale nikt jej nie odpowiedział. Zrozumiawszy, że ryzyko uduszenia się w tym pomieszczeniu jest poważne, Aldo i Adalbert zaczęli pomagać sir Desmondowi w odpychaniu ściany.

- Oczywiście nie ma pan przy sobie broni? - zapytał Morosini.

- Ależ tak! Zawsze ją noszę, kiedy tutaj schodzę...

- My także - stwierdził przeciągłym głosem Adalbert. Sir Desmond się obruszył.

- Przyjechaliście w odwiedziny uzbrojeni?

- Oczywiście - potwierdził Aldo, nie przestając napierać na drzwi. - Od czasu kiedy komisarz Warren uprzedził nas, że Azjaci bardzo interesują się pańską posiadłością, uznaliśmy, że będzie lepiej, jeśli podejmiemy pewne środki ostrożności. Chyba mieliśmy rację... Do diabła, niech pan pcha mocniej.

To nie jest najlepszy moment do dyskusji! Hałas chyba słabnie.

- Pewnie już skończyli! - jęknął kolekcjoner. - Trzeba ich zatrzymać!

Silniejsze pchnięcie pokonało opór drzwi podpartych stosem żelastwa i rozbitego szkła. Otworzyły się tak gwałtownie, że trzej mężczyźni zostali wyrzuceni do przodu. W tym samym momencie dały się słyszeć dwa wystrzały, ale na szczęście kule nie dosięgły nikogo. Zastawiono na nich pułapkę, ale ani Aldo, ani Desmond, którzy wypadli jako pierwsi, nie ucierpieli.

Kiedy tylko padli na podłogę, wyciągnęli rewolwery i zaczęli strzelać. W pomieszczeniu, gdzie znajdowały się chińskie skarby, panował trudny do opisania nieporządek. Wszędzie pełno rozbitego szkła, powywracane witryny leżały na posadzce, a szóstka ludzi ubranych na czarno z wypełnionymi workami na plecach zmierzała ku wyjściu ochraniana ogniem najwyższego z nich, który prawdopodobnie był szefem. Najwyraźniej chcieli przejść przez pancerne drzwi wszyscy naraz. Rozumiejąc, że to stanowi szansę, Aldo wycelował starannie i powalił jednego z bandytów. Druga kula, wystrzelona przez lorda Killrenana, trafiła w ramię przywódcę grupy, który cofnął się w stronę drzwi, rzucił jakimś niezrozumiałym przekleństwem i strzelił. Z tyłu dał się słyszeć krzyk, lecz Aldo się nie odwrócił. Biegnąc, wpadł na mężczyznę zbliżającego się do wyjścia. Wywiązała się krótka, lecz brutalna walka, gdyż obaj byli równie silni. Jednak Chińczykowi udało się wyślizgnąć z rąk przeciwnika. Oszołomiony Aldo dostrzegł tylko, jak sir Desmond przeskakuje nad jego głową ze zręcznością, której trudno było się po nim spodziewać, i rzuca się w pogoń za złodziejami. Aldo zrezygnował z kontynuowania pościgu. Najważniejsze było to, że drzwi skarbca nie zatrzasnęły się za nimi. Zresztą wkrótce usłyszał strzały i rozkaz podniesienia rąk do góry, wydany doskonałą angielszczyzną. Westchnął więc z ulgą i pozwolił sobie na uśmiech.

Trzeba powiedzieć, że mieliśmy wspaniały pomysł, informując komisarza Warrena o naszym wyjeździe i okolicznościach zaproszenia do domu sir Desmonda - pomyślał.

Po tej chwili rozluźnienia jego sercem zawładnął nagły niepokój. Adalbert!...

Czemu go tutaj nie ma? Przypomniał sobie gardłowy krzyk, który usłyszał w momencie, gdy usiłował pochwycić przywódcę bandy, i ścisnęło mu się serce. Gdyby jego przyjaciela spotkało nieszczęście... Ale gdy wszedł ponownie do pomieszczenia, zauważył, że Adalbert klęczy przy czymś, czego nie mógł dostrzec z powodu sterty żelastwa i szkła.