- Do których i ja się zaliczam - dodał Vidal-Pellicorne. Komisarz dokończył drinka i nie chciał kolejnego. Zerknął na zegarek i wstał.
- Najwyższy czas, bym pozwolił panom odpocząć. Wyjeżdżacie jutro rano?
- Tak. Jutro wieczorem będziemy już we Francji, w drodze do Wenecji.
- Planujecie powrót do Anglii? - zapytał Warren po chwili wahania.
- Dlaczego nie? - stwierdził Adalbert. - Bardzo lubię ten dom i jestem ciekaw, co się wkrótce będzie działo w British Museum. Wcześniej wybiorę się może do Egiptu, ale zdziwiłbym się, gdyby mnie pan tu nie zobaczył za jakiś czas. A tam, gdzie jestem ja, pojawia się również Morosini!
Surowe rysy pterodaktyla rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Wracajcie szybko! - powiedział. - Będzie mi miło znowu was zobaczyć.
I wyszedł, wymieniwszy wcześniej mocny uścisk dłoni z tymi, którym udało się zostać jego przyjaciółmi.
- Czy trochę się nie zagalopowałem, mówiąc mu o Solmańskim? - zapytał Aldo, który rozchylił zasłony i patrzył za odchodzącym komisarzem.
- Nie, postąpiłeś słusznie, bo wyeliminowanie tak niebezpiecznego wroga będzie dobre dla Szymona i dla misji, którą mamy do spełnienia. Podoba mi się pomysł zainteresowania tym typkiem osoby tak nieugiętej i upartej, jak Warren... To może nam bardzo ułatwić życie w przyszłości.
- Niewątpliwie, ale co pomyślałaby o tym Anielka?
- Jeśli o nią chodzi, to im szybciej o niej zapomnisz, tym lepiej będzie dla nas wszystkich!
Po tych mocnych słowach Adalbert nalał sobie nową porcyjkę wyśmienitego Napoleona, uzupełniwszy wcześniej szklaneczkę przyjaciela.
- Napijmy się za sukces! Jak tylko znajdziemy się we Francji, wyślemy ten przeklęty diament do szwajcarskiego banku Aronowa.
R óża Yorku
Kankiem dwudziestego czwartego grudnia Morosini i Vidal-Pellicorne przybyli na dworzec Santa Lucia po podróży, która przebiegła bez przeszkód. Tym razem kanał La Manche okazał się przyjazny, a komfort międzynarodowej Kompanii Wagonów Sypialnych jak zwykle bez zarzutu.
Adalbertowi dopisywał wyśmienity humor. Perspektywa spędzenia świąt w Wenecji, której nie widział od dłuższego czasu, zachwycała go, ale być może jeszcze bardziej zachwycała go możliwość zamieszkania w jednym z tych starych pałaców, których splendor go pociągał, gdy był młokosem. Myśl, że jeden z nich należy do jego przyjaciela, napełniała go szczęściem.
- Jak długo się znamy? - zapytał, kiedy po postoju w Mestre pociąg jechał wolno po grobli łączącej Wenecję ze stałym lądem.
- Od ostatniej wiosny. Chyba od kwietnia.
- To ciekawe! A mnie się wydaje, że znamy się o wiele dłużej, że razem się wychowywaliśmy lub studiowaliśmy, a nawet, że należymy do tej samej rodziny. Minęło dopiero kilka miesięcy, a jesteś dla mnie jak brat!
Wiedząc, że wzruszenie przyjaciela nie trwa zbyt długo i że czasem nawet żałuje swych uniesień, Aldo położył dłoń na jego ramieniu.
- I ja odczuwam to samo! - mruknął, ale szybko zmienił temat. - Popatrz, kopuły San Marco przypominają bańki mydlane leżące na wodzie! Będziemy mieć piękny dzień.
Po opuszczeniu wagonu sypialnego przyjaciele.skierowali się szybko ku wyjściu.
- Poprosiłem, żeby przypłynęła po nas gondola - powiedział Morosini. - Myślę, że spodoba ci się to bardziej niż przejazd motorówką.
- Z pewnością! Bardzo ci dziękuję!
Na nabrzeżu Canale Grandę, podobnie jak i na dworcu, kłębił się tłum. O tej godzinie tłoczyli się tutaj podróżni przyjeżdżający z Paryża, a także ci, którzy udawali się ekspresem do Wiednia. Powodowało to lekki zamęt i obaj mężczyźni z trudem przecisnęli się na brzeg, gdzie Zachariasz, wierny tradycjom gościnności, czekał na nich przy gondoli ozdobionej dwoma skrzydlatymi lwami z brązu, przycumowanej w pobliżu przystani vaporetta*.
*Yaporetto (wł.) - tramwaj wodny.
Ale zamiast obserwować tłum, by wypatrywać tych, których oczekiwał, majordomus był odwrócony plecami, więc pierwszy dostrzegł ich Zian wystrojony w piękny kapelusz ze wstążkami.
- No, Zachariaszu? - zapytał Morosini. - Nie interesujesz się nami?
Małżonek Ceciny odwrócił się, ale tylko po to, by wskazać na zbliżającą się łódź, która należała do hotelu Danieli.
- Proszę popatrzeć! - powiedział.
Na pokładzie była tylko jedna pasażerka: młoda, wiotka jak lilia dziewczyna, rudowłosa jak płomień, w kostiumie z zielonego aksamitu obszytym lisem. Morosini natychmiast ją rozpoznał. Tylko jedna głowa mogła nosić z taką zuchwałą elegancją zabawną, trójrożną czapeczkę, która zsuwała się na jedną brew.
Nie zajmując się dłużej otaczającymi go osobami, Aldo rzucił się w stronę pasażerki i wyciągnął dłoń, pomagając młodej kobiecie wysiąść z łodzi. Uśmiechnęła się bez najmniejszego zaskoczenia.
- Dowiedziałam się, że wraca pan dzisiaj, ale nie wiedziałam, o której godzinie.
- Gdyby pani wiedziała, zrobiłaby wszystko, żeby się ze mną nie spotkać?
- Nie ma powodu, żebym musiała tak postąpić... Wczoraj byłam w pałacu, żeby zabrać parę rzeczy i pożegnać się z Ceciną. Z przyjemnością zobaczyłam, że jest tam pani de Sommieres i Maria Andżelina, która, jak się wydaje, radzi sobie bardzo dobrze...
- Jest pani tutaj od dawna?
- Nie. Od dwóch dni. Jak pan widzi, nie mam wielu bagaży - dodała MinaLiza, wskazując na płaską walizkę i torbę ze skóry krokodyla, które pracownik hotelu Danieli wyciągnął z łodzi.
- Już pani wyjeżdża? Wraca pani do Zurychu?
- Och, nie! Jadę do Wiednia, aby spędzić święta Bożego Narodzenia z babcią... Chyba muszę się pospieszyć, aby nie wsiadać do pociągu w ostatniej chwili - dodała, patrząc na zegarek.
- Odprowadzę panią! - zdecydował Aldo, biorąc jej bagaże, ale zaprotestowała.
- Nigdy w życiu! To bardzo miło z pana strony, książę, ale przecież musi się pan zająć swoim towarzyszem i nie kazać czekać tym, którzy z niecierpliwością wyglądają pana w domu! Mam nadzieję, że spędzi pan miłe święta, a rok 1923 będzie spokojniejszy niż obecny.
Podała mu drobną dłoń w rękawiczce.
- Czy... zobaczymy panią jeszcze w Wenecji? - Aldo zapytał głosem, który wydał mu się ochrypły.
- Nie wiem... och, z pewnością! Nie zapomina się tak łatwo dawnej miłości... Czy może pan puścić moją rękę? Trudno byłoby mi się bez niej obejść - dodała z uśmiechem, który łagodził trochę poważny ton. - Do widzenia... - powiedziała, biorąc torbę podróżną, podczas gdy bagażowy zabrał jej walizkę. Potem ruszyła w kierunku dworca.
- Lizo!
Zatrzymała się, odwróciła i pomachała wolną ręką.
- Nie mam już czasu! Wesołych Świąt!
Chwilę później zniknęła w tłumie. Aldo stał nieruchomo, nieco zamyślony. Głos Adalberta sprowadził go na ziemię.
- Co powiedziała?