Выбрать главу

W porównaniu z tą imponującą sylwetką inspektor Jim Pointer był prawie niezauważalny mimo barczystej postury. Jego twarz z cofniętym podbródkiem i usta, z których wystawały ostre siekacze, sprawiały, że przypominał królika. Kiedy tak kroczył za swoim szefem, miało się wrażenie, że ten ostatni wraca właśnie z polowania.

Gdy Warren wyszedł sam ze sklepu, gapiom nakazano się cofnąć. Doszło nawet do przepychanek między policjantami i dziennikarzami, ale Bertram Cootes trzymał się twardo w pierwszym rzędzie. Po chwili wszyscy, niczym sfora, rzucili się na komisarza, zasypując go gradem pytań, które powstrzymał szybko władczym gestem.

- Niewiele mam do powiedzenia, panowie dziennikarze, chyba tylko to, że nie chcę, abyście się mieszali w tę sprawę, być może delikatną.

- Niech pan nie przesadza! - wykrzyknął jakiś głos. - Już raz się pan wykręcił przy zabójstwie Eryka Ferralsa. Pan przecież nie prowadzi delikatnych spraw!

- Nie mam wyboru, panie Larke. Tutaj decydują okoliczności. Mogę powiedzieć jedynie, że pan Harrison zginął od ciosu noża i że diament, który miał być dzisiaj przewieziony do domu aukcyjnego, zniknął. Powiem więcej, jak tylko to będzie możliwe. A pan, czego chce?

Ostatnie zdanie było skierowane do Bertrama, który wykazując się dużą odwagą, pochwycił komisarza za rękaw.

- Ja ich widziałem... no, tych morderców! - wydusił z siebie podnieconym głosem.

- Doprawdy? A cóż pan tutaj robił?

- Nic, po prostu przechodziłem.

- To teraz pójdzie pan ze mną. I proszę spróbować wysławiać się jaśniej.

Zabierając Cootesa z grona rozmówców, którzy mieli nadzieję zasypać go pytaniami, komisarz wepchnął go do samochodu, który odjechał natychmiast na oczach zaskoczonego dziennikarza Petera Larke'a, człowieka, który dzień wcześniej okazał się tak bezlitosny dla swego kolegi po piórze.

- No, no - stwierdził Vidal-Pellicorne - jeśli Bertram przestanie tak dużo pić, to może jego kariera zacznie się rozwijać. A propos, chyba mi mówiłeś, że miałeś okazję poznać Harrisona.

- Poznać to zbyt wiele powiedziane. Dwukrotnie prowadziłem z nim interesy. Ale nie spotkałem go osobiście. Kontaktowaliśmy się za pośrednictwem jego sekretarki. Nawiasem mówiąc, przydałoby się z nią porozmawiać. Niestety nie wiem nawet, jak wygląda.

- W tej chwili to raczej niemożliwe. Chyba nie pozwolą nam tu dłużej zostać.

Rzeczywiście, policja kazała rozejść się gapiom, podczas gdy dwaj pracownicy zamykali sklep, jakby zakończył się dzień pracy.

- Szymon Aronow nie przewidział, że dojdzie do takiego dramatu, ani też, że pojawią się ci Azjaci. Zastawił sprytną pułapkę na prawdziwego właściciela diamentu, ale teraz nie wiem, jak uda się go odnaleźć. Aukcja się nie odbędzie i sprawa pójdzie w niepamięć - westchnął Vidal-Pellicorne z niespotykaną u niego melancholią.

- Chyba że to właściciel stoi za tym morderstwem i że opłacił tych ludzi, aby usunęli konkurenta, który mu stanął na drodze, jeśli wierzyć wszystkim anonimom wysłanym do gazet. Jeśli chcesz poznać moje zdanie, to myślę, że szukając fałszywego klejnotu, może natrafimy na prawdziwy.

- Może masz rację, ale jest w tej ohydnej zbrodni coś, co mi nie pasuje. Te anonimy.

- Przecież właśnie w nich napisano, że może polać się krew, jeśli aukcja nie zostanie odwołana. No i krew się polała!

- No tak, ale trochę za wcześnie! Te groźby dotyczyły ewentualnego kupca. To jego miały zniechęcić. Zastanawiam się, czy nie chodzi raczej o kogoś, kto wierzy w autentyczność klejnotu i kto zapragnął go zdobyć w ten radykalny sposób, nie otwierając sakiewki.

Tym razem Morosini nie odpowiedział. Któryś z nich z pewnością miał rację: albo Adalbert, albo on sam. W każdym razie znajdowali się w impasie, który bardzo utrudnił kontynuację wspólnej misji. Jeśli morderca Harrisona nie zostanie szybko schwytany, a kamień odnaleziony, trzeba będzie chyba porozumieć się z Kulawym, a nawet wyjechać, jak zapewne uczynią to ci wszyscy bogaci kolekcjonerzy zwabieni aukcją.

Ale Aldo wiedział, że nie może się poddać. Musiałby przyznać się do porażki, a taka myśl była dla niego nie do zniesienia. Nie mógłby też wrócić do Wenecji, pozostawiając na pastwę losu Anielkę, której z pewnością groziła szubienica. Zbyt ją kiedyś kochał, a może kocha nadal?

- Nie muszę chyba zgadywać, że nachodzą cię czarne myśli - mruknął Adalbert. - Widać to wyraźnie po twojej twarzy.

- Nie zaprzeczam. A teraz mów, co twój przyjaciel Bertram powiedział ci o sprawie Ferralsa?

- Opowiem przy kolacji. Jeśli nie masz nic przeciw najlepszym królikom walijskim z Anglii, zabieram cię do Black Friars. To przyjemne miejsce, więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.

Mówiąc cały czas, przywołał taksówkę, która zawiozła ich do dzielnicy Tempie, gdzie między Fleet Street i wiecznie zatłoczonym rondem znajdowała się restauracja Black Friars. Umawiając się w tym miejscu, Bertram okazał zdrowy rozsądek, gdyż przychodzili tutaj zarówno prawnicy, jak i dziennikarze.

Aldo miał czas, aby docenić komfort tego miejsca, bo Adalbert dopiero po usadowieniu się w boksie wyłożonym czarną skórą zgodził się opowiedzieć przyjacielowi najnowsze wieści.

- Informacje nie będą przyjemne - zaczął.

Młody Cootes, chociaż sobie z tego nie zdawał sprawy i pił jak smok, aby zapomnieć o przykrościach, jakie go spotkały, miał bardzo dużo szczęścia. Kiedy kręcił się wokół rezydencji Ferralsów nazajutrz po zbrodni, spotkał Sally Penkowski, przyjaciółkę z czasów dzieciństwa, która pracowała tam jako pokojówka. Urodzili się przy tej samej ulicy w Cardiff. Pochodzili z rodzin górniczych. Ojciec Sally, emigrant z Polski, poślubił miejscową kobietę. Wraz z ojcem Bertrama uległ wypadkowi w kopalni. Młodego Cootesa całkowicie zniechęciło to do zawodu górnika. Wyjechał do Londynu z nadzieją, że zostanie dziennikarzem, co mu się w końcu udało po pokonaniu wielu przeszkód. Od lat nie utrzymywał kontaktów z Sally, aż do tego poranka, gdy przypadkiem spotkali się na ulicy. Dziewczyna, widząc przyjaciela z dzieciństwa, wylała przed nim cały swój żal. Nie opłakiwała jednak Ferralsa, lecz zniknięcie polskiego służącego, który rozpoczął pracę przy Grosvenor Square dwa miesiące wcześniej z polecenia pani domu. Nieszczęsna zakochała się w Stanisławie Rasockim od pierwszego wejrzenia, zdając sobie sprawę, że nie ma u niego żadnych szans. Ślepy by zauważył, że młodzieniec darzył uczuciem panią domu.

- Poznali się jeszcze w Polsce, przed ślubem pani - poinformowała Sally Bertrama. - Może nawet byli w sobie zakochani. Wielokrotnie słyszałam, jak coś między sobą szeptali, kiedy wydawało się im, że są sami, i oczywiście rozmawiali po polsku, więc ja wszystko rozumiałam. Prosiła go, aby uzbroił się w cierpliwość i żeby nie robił niczego, co mogłoby zaszkodzić jej oraz sprawie, której służył. Te rozmowy nie były długie i nie słyszałam wszystkiego, bo mówili bardzo cicho, ale Sally nie pojmowała, czemu pani zwraca się do młodego służącego imieniem Władysław.

Z ręki Aida wypadł nóż, głośno uderzając w posadzkę, lecz on tego nawet nie zauważył. Adalbert wezwał kelnera, aby przyniósł inny sztuciec. Wydawało się, że Morosini zamienił się w posąg. Aby przywołać przyjaciela do rzeczywistości, archeolog trącił go w ramię: