Выбрать главу

Peel me a grape

Jasne, że była próżna. A co byście chcieli, jak ludzie o mały włos nie wpadają pod tramwaj, oglądając się za tobą; kiedy chodzisz po zakupy przy nie milknącym koncercie klaksonów, a wszystkie kobiety z osiedla najchętniej spaliłyby cię na stosie jako czarownicę, bo ich mężowie czekają z nosem przy szybie i z ręką w kieszeni, aż będziesz wracała od rzeźnika. Kiedy wybierała się do Bata International na Kalverstraat po buty, często kupowała za małe. Mówiła wtedy, że stopy ma nabrzmiałe od chodzenia po sklepach. Ale od razu poznawałem po poduszeczkach na jej podbiciu (istnych dolnych cyckach), że nie w tym rzecz. Kiedy później ją bolało, gdy w nich chodziła, mówiła, że jednak miałem rację. Że czuje się jak jedna z przyrodnich sióstr Kopciuszka. Wtenczas odkręcałem imadło i mówiłem, że mogę jej odjąć piłką do metalu kawałek pięty albo palucha. Albo zabierałem się do niej z ostrymi jak brzytwa obcążkami. A pewnego razu, kiedy wracaliśmy w niedzielę o czwartej nad ranem z nocnego koncertu – Jay Jay Johnson i Lee Konitz – miała rzeczywiście krew w butach. A gołębie na drzewach Van Baerlestraat gruchały jak najęte, ale nie o tym, że ona nie jest prawdziwą narzeczoną. Na początku szła na bosaka, kuląc się z bólu, ale długo tak nie wytrzymała. Zresztą bała się, że którymś zdartym bąblem nastąpi na żółtozieloną flegmę, wycharkniętą przez jakiegoś starego grzyba. Powiedziałem, że ją zaniosę do domu. Najpierw chciała spocząć swoimi okrągłościami w moich ramionach. Ale o tym nie mogło być mowy. Nie byłem Johnnym Weissmüllerem ani zresztą ona Jane. No więc podkasała obcisłą spódniczkę i wziąłem ją na barana. l za każdym razem, kiedy wyprzedzał nas autem jakiś półpijany hulaka, zatrzymywał się, żebyśmy mu jeszcze raz przedefilowali. Bo te jedwabne figi znikały bez reszty w jej wielkim kanionie i wyglądało to tak, jakby wlazła na mnie z gołą dupą, a coś takiego nawet dla kogoś półprzytomnego z niewyspania i męczonego nudnościami po alkoholu to był widok nie do przeoczenia. Można było przy tym nie wierzyć własnym oczom. W owych czasach chodziliśmy na wszystkie koncerty jazzowe, nawet jeśli musieliśmy przez cały tydzień odmawiać sobie po to mięsa. Art Blakey and the Jazz-Messengers z Lee Morganem na trąbce. Kwintet Milesa Davisa. Jazz from Carnegie Halclass="underline" Dizzy Gillespie, Roy Eldridge, Stan Getz, Trio Sonny Rollinsa. Max Roach and his All-Stars. Dziesiątki obiadów z samych jarzyn z kartoflami. Kiedyśmy wracali po koncercie w porze, kiedy tylko rybacy ruszali na łowy, a ona nie miała za ciasnych butów i mogła ustać na własnych nogach, wtenczas po to, aby nam te cholerne płyty nie przesuwały się pod stopami tak powoli, bawiliśmy się w Które Auto Ci Kupię, Gdy Będę Bogaty. W długiej alei Churchilla. Mówiła na przykład przy biedniutkim volkswagenie: „Dziesiąty samochód licząc od tego dostaję, gdy będziesz sławny i bogaty". (Bo była przekonana, że taki za parę lat będę). Kiedy wypadł citroen DS albo jaguar, była uszczęśliwiona jak dziecko. Całowała mnie w oba policzki, jakbym go już tam właśnie dla niej postawił. Jeśli wypadł zszargany wypierdek o przeżartej rdzą karoserii, stojący jednym kołem na złomowisku, albo poharatany gniot, twierdziła, że musieliśmy się gdzieś pomylić w liczeniu, l że zaczynamy od nowa. Bo do czego by to było podobne, gdyby ona, we francuskich butach ręcznej roboty od Charlesa Jourdana za sto pięćdziesiąt guldenów, wczołgiwała się do wehikułu, który nie był wart nawet pięćdziesięciu guldenów za złom. Bawiliśmy się w to w różnych rejonach Amsterdamu, bo chodziliśmy na dużo różnych imprez. l stale też na nocne seanse klubu filmowego w Kriterionie. W prowincjonalnym ważnym kinie w tym swoim zakichanym Alkmaarze nie obejrzała wiele więcej niż Romy Schneider w Młodej cesarzowej Sissi albo High Society z Louisem Armstrongiem. (Różne rzeczy stąd podśpiewywała myjąc endywię albo przy obieraniu kartofli: „Dam sto tysięcy, co ty na to. Ja nic. Mogłabyś wszystko kupić za to. Ja nic"). Była taka zdumiona całym tym światem filmu. Nawet jej się nie śniło, że coś takiego istnieje. A ja byłem dla niej czarodziejem, który to wszystko wydobył na światło dzienne. Kolosalne dekoracje z Nietolerancji Griffitha. Głowy Asyryjczyków, których po seansie chciało się szukać między fotelami, tak prawdziwie toczyły się na salę. Dosłownie się na mnie wdrapywała, kiedyśmy przeżywali chwile grozy z Conradem Veidtem albo Borisem Karloffem. Albo kiedy brzytwa w Psie andaluzyjskim zbliżała się do wybałuszonego oka, a kamera przejeżdżała na księżyc, na tle którego przeciągał wąski wężyk chmury, l wydawała z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk. Łysy Mongoł dmuchający we wspaniały futrzany kołnierz z lisa przypominał jej futerko, które jej podarowałem na początku. Kiedy próbowałem złapać okazję, a ona mnie zabrała. Uważała, że patrzyłem z taką samą zachłannością. Nie na futro, tylko na nią. Po obejrzeniu Potiomkina miesiącami wołaliśmy przy różnych okazjach o Łyżkę Strawy. Ale najpiękniejszy ze wszystkiego był dla niej Obywatel Kane Orsona Wellesa i z jego udziałem. Zwłaszcza to, jak ten stary człowiek leży na łożu śmierci i upuszcza z umierających rąk szklaną kulkę z wirującym śniegiem mamrocząc ROSEBUD. l za każdym razem, kiedy w domu kładłem się na sofie z piłeczką tenisową, którą wypuszczałem z rąk stękając naturalistycznie rosebud, ona prawie miała łzy w oczach. (Pewnie dlatego, że przypominało to jej ojcowe łoże śmierci. Nigdy jej nie mówiłem, że ostatnią rzeczą, jaką powiedział, był tamten kawał o chłopakach, co wybierali się do Paryża. Może gdyby to było coś tak pięknego, jak rosebud, na przykład gdyby to był pączek jaskra, to wtedy bym jej powiedział. Ale życie to dalibóg nie jest film. W końcu się nie wybrali). Najwięcej uśmiała się na tym filmie z Mae West, gdzie ta, potraktowana strasznie z góry pod drzwiami własnego domu przez bogatą damę, co przyszła ją prosić, żeby zostawiła w spokoju jej męża, wraca do pokoju i odgrywa się na służącej, której wyniośle nakazuje: „Obierz mi kiść winogron". l kiedy ja, zamiast bogaty i sławny stałem się biedny i obdarty ze wszystkiego, i przeszedłem na system „dostarcz dzieło – dostaniesz zasiłek", bo tej bandzie łobuzów w Hadze znowuż się wszystko popieprzyło i oszczędnościami w zakupach chcieli zatkać wyrwę w budżecie rozklekotanym od histerii zbrojeniowej, wtenczas ona, biorąc eleganckim gestem te parę dziesiątek zasiłku na życie, jakie jej wtykałem, mówiła nieraz: „Peel me a grape". l nie tracąc pogody ducha szła dorobić. W zakładziku nie opodal dostawała guldena za godzinę zgrzewania majtek z tworzyw sztucznych dla niemowląt, l kiedy przepracowała od ósmej do dwunastej i wracała do domu z miałem plastykowym we włosach i palcami sztywnymi od mechanicznej pracy, ale z czterema przez siebie zarobionymi guldenami, była dumna z tego, że sama zarobiła na jedzenie dla nas tego dnia. A kiedy nie odbierała wypłaty przez parę dni i dodatkowo pracowała w sobotę do południa, często przynosiła do domu ćwiarteczkę jenevera, dużą butlę coli i torebkę słonych orzeszków. Wtenczas popołudnie spędzaliśmy miło przed otwartymi drzwiami atelier, popijając, chrupiąc i słuchając płyt Parkera, Milesa Davisa i Sonny Rollinsa, które kupiłem za pieniądze na materiały, jakie dostawałem raz na trzy miesiące. Slow Boat To China, How Arę Things In Glocca Morra, Sipping At Bells, Chasing The Bird. Kiedy zaczęła pracować w Banku Ubezpieczeń Społecznych i dużo więcej zarabiać, pod koniec tygodnia zawsze przynosiła do domu jakieś rośliny. Przeważnie kaktusy. Zrobiła dla nich na parapecie całe stanowisko. Jakby taką małą trybunę. Jakby te wodniste grubasy przede wszystkim musiały widzieć, co się dzieje na ulicy. Sterczące kłujące korniszony, leżące soczyste ogórasy, pokryte srebrnoszarymi włoskami. A przede wszystkim „żywy kamyk". Zwyczajny kawałek czegoś (dość obrzydliwego) z korzonkami. Zwariowała na jego punkcie i mogła mu się godzinami przyglądać, jakby jej tam jakiś balet przedstawiali. Ale dla mnie to było jak nadgniłe cycki albo pizda starej suki. (Kiedy ode mnie odeszła i po paru tygodniach chciałem podlać całą tę kaktusiarnię, na którą przez cały ten czas nawet nie spojrzałem, było już za późno. Wysuszone i pokurczone, wyglądały jak krokiety, co przez miesiąc leżały na Saharze). W tamtym banku strasznie byli nią na początku zachwyceni, ale na dłuższą metę nie mogła się tam utrzymać. Swoją ofiarną pracą biurową nie mogła powetować strat wydajności, jakie powodowała swoim wyglądem. Naczelnik wydziału wciąż ją wysyłał z piętra na piętro do naczelników innych wydziałów, niby to z teczkami dokumentacji. A kiedy pewnego razu na korytarzu zajrzała do środka, dossier zawierało jeden arkusik papieru, na którym długopisem było napisane: