niej, był kaleką. Coś w rodzaju mongolizmu i gesty wyuczone w ośrodku rehabilitacyjnym. Czułem, jaki się ze mnie robi nędznik. Nie byłem w stanie czekać na tramwaj. Zatrzymałem taksówkę, i kazałem się zawieźć na stację i najprędzej, jak tylko mogłem, dałem nura do pociągu, bo miałem takie wrażenie, jakby cała ta smutna scena przesuwała się razem ze mną. Jakiś czas potem, między jednym moim ekscesem erotycznym a drugim (już sam nie wiem, co robię z tego żalu) – Bellą siaką, która zanim się oddała, musiała mieć pizdeczkę wylizaną z łasuchowatym mlaskaniem, a Ireną owaką, która chciała najpierw ugryźć mnie w jaja, zanim mogłem ją przyszpilić – zadzwoniłem z walącym sercem do Olgi. Odebrała jej matka, która powiedziała, że nie pojmuje, skąd ja czerpię tyle bezwstydu, żeby telefonować po wszystkim, co wyrządziłem jej córce. Powiedziałem, że jej córka jest wciąż moją żoną i jeśli ma to się skończyć, to wciąż jeszcze to i owo trzeba załatwić przed ewentualnym rozwodem. Wtenczas dała mi Olgę. Jej głos brzmiał głucho. Spytałem ostrożnie, jak się miewa. Powiedziała, że wciąż jeszcze prawie nie może patrzeć na to oko. Powiedziałem, że sobie na to zasłużyła. Długo nic nie odpowiadała i bałem się, że rzuci słuchawkę. Ale zapytała, po co właściwie dzwonię. Że przecież wszystko między nami skończone. Powiedziałem, że to przecież byłoby niepoważne po tylu latach. Że tak przecież nie można. Że w każdym razie chciałbym z nią jeszcze porozmawiać. Że mam do tego prawo, że nie może mi tego odmówić. Po mnóstwie bezsensownej gadaniny raz po tej, raz po tamtej stronie i wzajemnych wyrzutach, zgodziła się na to. l tak w tamten spaskudzony deszczowy dzień w maju znalazłem się w pociągu do Alkmaaru przez to całe mokre zielone draństwo. Obmyśliłem, że najlepiej byłoby ją stamtąd zabrać albo udusić. l rzeczywiście wyglądałem jak dusiciel, kiedy pokazałem się na ich ulicy. Złachmaniony od deszczu i z włosami w strąkach przez całe czoło aż do brwi. Zanim skręciłem za róg, wypaliłem jeszcze w jednej bramie papierosa, żeby mojej głowie zdążył wrócić uroczy łobuzerski wygląd. Bo współczucie to najgorszy wróg miłości. Stały w oknie. Olga i jej matka. Już ona dała swojej córce szkołę przed ta rozmową, suka jedna. Widziałem to po niej. l naraz też zauważyłem, że patrzą na mnie w identyczny sposób. Jakbym był łupem. Po podbiciu oka nie było już śladu. Gdy tak spojrzałem w górę, próbując wykroić jakiś uśmiech wokół mojego mokrego, zapalanego papierosa, pomyślałem sobie: „Centrala czarownic" (To pochodziło od ojca Olgi. Kiedy, po raz pierwszy pokazywał jej Amsterdam i przechodzili koło wieżowca, nad którym wisiał gęsty ciemny dym, unoszący się z komina centralnego ogrzewania, powiedział, że to właśnie jest centrala czarownic. Tak jak on też powiedział, że sparaliżowanego człowieka ze sklepu z cygarami żona więzi w pudle pod ladą). Kiedy siedziałem już naprzeciw niej w pokoju – jej matka nie pokazała się, ale czułem, że gdzieś się zaczaiła i nastawiła swoje wężowe uszy słuchając, żeby móc przy najmniejszym podejrzeniu wpaść do środka – nie bardzo wiedzieliśmy, co powiedzieć. Miała na sobie rzeczy, które można było kupić byle gdzie w sklepie i w których jej nie było dobrze. Wisiały na niej jak na wieszaku. Byłem ciekaw, gdzie się podziała jej sukienka w prążki. Może ją ze wstydu cisnęła do śmieci. Ponieważ nie czuła się w niej tak jak lśniące jabłko. Zresztą pewnie też już źle na niej leżała. Schudła i to jej powiedziałem. Prawie tak niezręcznie jak pierwszy komplement. Powiedziała: „Krokodyl mięso zje, a nad kościami płacze" i na tym na razie poprzestaliśmy. Wstałem, podszedłem do okna i popatrzyłem na kwitnące anturia na parapecie, które jej ojciec zawsze nazywał: „Kutas na półmisku", l popatrzyłem na bramę naprzeciwko, w której stałem przed laty, żeby na mgnienie ją zobaczyć. l pomyślałem o tym, że teraz po tylu latach tak samo szaleję na jej punkcie i że zawsze tak już zostanie. Że nigdy mi to nie przejdzie. Zacisnąłem pięści, bo wszystko było popsute i zmarnowane. l tak odwrócony do niej plecami, drżącym głosem zacząłem swoje wyrzuty. Czasem wtrącała coś krzykiem. Twardym i zjadliwym głosem, jakiego nigdy u niej nie słyszałem. l zrobiła się z tego regularna kłótnia, której w końcu miałem dosyć, bo niszczyła ostatnią szansę na to, że miedzy nami znów będzie dobrze. Odwróciłem się i podszedłem do niej. Cofnęła się ze strachem i widziałem po jej twarzy, że chciała zawołać: „Mamo" albo „Mamusiu". W parę kroków byłem przy niej i złapałem ją za barki, l już bała się zawołać, tylko patrzyła przestraszona na drzwi. Poczułem się strasznie podle i łzy nabiegły mi do oczu, bo jedno jej oko miało jeszcze żółtą obwódkę, a ona była taka zalękniona. Jak przerażone zwierzę, które pojmuje, że już nie może uciec. Odchyliła się do tyłu tak daleko, że uderzyła głową o drzwi szafy. Kiedy chciałem ją pocałować, zaczęła nagle histerycznie szeptać: „Żebyś wiedział, że te usta już innego całowały. Te usta całował już ktoś inny". Kiedy wziąłem jej wargi w swoje, były wiotkie i miękkie, i także jej ciało było bezwładne. Jakby mogła osunąć się na podłogę, gdybym ją puścił. Ale zęby trzymała mocno zaciśnięte. Nie mogłem dobrać się do jej języka. Wtem za drzwiami zachrząkała parę razy jej matka. „Nie trzeba herbaty?" zapytała swoim fałszywym tonem. Trzeba. l tak siedzieliśmy znowu rozmawiając godzina po godzinie. O tym wszystkim, o czym się nie rozmawia. Bo jeśli się o tym rozmawia, to już jest nieodwołalnie źle. To już jest za późno. To i rozmowa już nie ma wtedy sensu. l po godzinach, kiedy już od tego pieprzenia gęba mi zesztywniała i czułem, jak język tkwi tam suchy i nierzeczywisty, jej matka wtoczyła barek z kanapkami, sama się nie pokazując. l pożuwałem tak półgębkiem, bo się brzydziłem tych kanapek, zrobionych przez tamtą ropuchę. Potem rozmawialiśmy dalej. A właściwie ja wciąż mówiłem. A kiedy doszedłem do matki, że to ona jest wszystkiemu winna, że to ona namieszała jej w głowie, bo widziała korzyść dla przedsiębiorstwa w jej małżeństwie z tamtym, wtedy szeptałem i wskazywałem jak zaklinacz na drzwi, jakby tam znajdowało się całe zagrażające nam zło. Czasem oponowała, blada i zawzięta. Ale przeważnie słuchała i potrząsała głową, jeśli z czymś się nie zgadzała. l parę razy uderzyłem poniżej pasa, mówiąc o jej ojcu. Że tak bardzo mnie lubił i że ta cała kwestia pieniężna ani krzty go nie obchodziła, bo widział, że jest szczęśliwa. l że by się w grobie obrócił. Powiedziało mi się to, zanim sobie uzmysłowiłem, że leży spopielony w urnie. Ale musiałem tak zrobić. Musiałem ją zmiękczyć. Musiałem przebić się przez tę skorupę, którą swoim fałszywym jęzorem ulepiła jej matka. Więc popatrzyłem w okno i trochę pomilczałem, a potem powiedziałem, że jeszcze widzę jej ojca, jak stoi w oknie i spogląda na zachmurzone niebo, mówiąc: „Niechby się to słońce wreszcie przebiło. Tylko żeby nie wszystko z niego uszło". l przypomniałem, jak raz podczas ulewy wrócił z Den Helder drogą nad Kanałem Północnoholenderskim: „Padało tak strasznie, że ryby nawet nie zauważały, jak przestawały być w wodzie". Na to naraz popłynęły jej łzy po policzkach. A jej matka jakby zwietrzyła niebezpieczeństwo grożące córce, bo przy kolejnym takim momencie, kiedy Olga z czerwonymi od płaczu oczami prawie padała na kolana i na ustach miała wypisane, że wraca ze mną, ta zgreda zapukała do drzwi wołając, że na mnie już pora. Że to już dość długo trwało i że muszą iść spać. Kiedy spojrzałem na zegar, było już za późno, żeby wracać do domu pociągiem. Ta baba chciała mnie tak, jak stałem, wyrzucić na ulicę, ale po długiej szeptance z Olgą w korytarzu, z której nawet po przyłożeniu ucha do drzwi nic nie mogłem zrozumieć, wolno mi było zostać na noc. Na górze w pokoju gościnnym. Niegdysiejszym pokoju Olgi. Był jeszcze dokładnie taki, jak go zostawiła. Wyglądało na to, jakby tamta zawsze liczyła się z tym, że córka jeszcze kiedyś znajdzie się z powrotem Pod skrzydłami mamusi. (Stało to wciąż na jej półce). Położyłem swoje ubranie na krzesełku o śmiesznych nóżkach, które nazywała kiedyś Spłoszonym Jelonkiem i w którym z wypiekami na twarzy czytała w napięciu o Uparciuszce, jak sobie ścinała warkocze w internacie. l wziąłem się do szukania miejsca, gdzie rozcięła nożyczkami firankę, kiedy pewnego razu z jedną koleżaneczką przytrzymały na łóżku grubą dziewczynkę sąsiadów i zdjęły jej spodnie, a wtem weszła matka z miseczką czekoladek. Z rozdrażnienia i zawstydzenia z powodu tego półnagiego grubego dziecka wzięła wtedy nożyczki i ciachnęła nimi raz firankę. Otwarcie, że zobaczyła to matka. Dostała za to straszne lanie. Nie mogłem znaleźć tej dziury. Firanki musiały być nowe albo to się zdarzyło w poprzednim mieszkaniu nad kanałem, o czym opowiadała, że woda odbijała słońce na sufit i że to było takie uspokajające. Że mogła leżeć na łóżku jak przymurowana i się godzinami na to patrzeć. W środku nocy poszedłem sprawdzić drzwi sypialni Olgi, ale były zamknięte, jak się spodziewałem. Zastukałem najpierw leciutko, ale kiedy zacząłem stukać mocniej, usłyszałem, jak matka zapala u siebie światło. Szybko wszedłem do ubikacji, gdzie wciąż jeszcze do drzwi była przyklejona kartka, na której jej ojciec niekształtnymi kapitalikami napisał: CHCESZ COŚ PRZEŻYĆ NIESPODZIANIE, TO SPUŚĆ WODĘ, ZANIM WSTANIESZ! Na pewno nie mogli tego oderwać, bo inaczej już by znikło razem z jego zasmarkanym fotelikiem. A ponieważ dałbym sobie głowę uciąć, że jeszcze nikt nie skorzystał z jego szelmowskiej propozycji, pozostałem na sedesie pociągając za łańcuszek Zwróciłem do łóżka z zimnym i mokrym tyłkiem. Ale jednak nie mogłem spać. Owionęła mnie cała jej młodość w tym pokoiku ze wszystkimi śmiotkami z dawna, książkami na półce i nade mną na pulpicie tapczanu-półki. Jej wszystkie pluszowe misie i wazoniki, garnuszki i inne pierdółki. Ale ani jednej lalki. Biedna wiewióreczka. Stanęła mi przed oczami jako dziewczynka, tak jak ją znałem ze zdjęć. Z wyłamanymi siekaczami, których nie mogła ukryć, bo zawsze się śmiała do aparatu. Znowu usłyszałem chłopaków z jej klasy, jak ją przezywają: „Lampka z Abażurem"! A Pietje Golhof napalony mówi, próbując wcisnąć palce między jej zaciśnięte uda: „Jedenasty paluszek Jasia w drugą buzię Marysi". Zobaczyłem ją, jak na tym samym łóżku czochrały się z koleżankami jedna o drugą w trakcie zabawy w Złamanego Kutasa i trzeba było co rusz którejś z dziewczyn przylepiać z plasteliny nowego. Tutaj z nimi śpiewała: „Raz, dwa, trzy, cztery, Dzwoni dzwonek na koniec przerwy, Teraz na sali gimnastycznej Będą jebnięcia praktyczno-techniczne. Pan profesor pokazuje, Jak się pizdę jebie chujem. Młode jebury z długimi chujami Już też się pierdolą z koleżankami. Proszę pana, proszę pana, Ja byłam tylko raz ruchana. Raz, dwa, trzy, Jebiesz ty". Usłyszałem, jak Nancy, która w ferie wielkanocne mieszkała u ciotki w dzielnicy czerwonych świateł, szepcze je znowu do ucha: „Wychodzą ci stamtąd tacy czerwoni na twarzy. A na podeście jeszcze jakoś tak niepewnie idą. Żeby tam nie wiem co, muszę się dowiedzieć, co to jest", l ojca, jak zdyszany po przebyciu schodów i rozradowany po spacerze jak dziecko, wtacza się do jej pokoju i bez tchu woła: „Czarny łabędź jadł mi z ręki". Zapamiętała to na zawsze, bo tamtego dnia miała pierwszy raz w życiu miesiączkę i w strachu siedziała u siebie, bo matki nie było w domu, a sama nie wiedziała, co z tym zrobić. Co jakiś czas zapadałem w jakiś półsen, z którego budziło mnie wściekłe podniecenie. Zdawało mi się, że jak pies czuję na odległość wielu metrów zapach jej cipy. Ale już nie miałem odwagi ruszyć jej drzwiami. Bo wiedziałem, że tamten cerber w skórze matki waruje tam z uszami w szpic. To znowu moją rozespaną głowę nawiedzały napawające strachem widzenia: słyszałem spuszczanie wody, prześlizgiwałem się na dół i w chwili, gdy czubki moich palców wyczuły miękki materiał jej nocnej koszuli, atakowałem, l dopiero jak po szamotaninie podarłem to na strzępy i w niej siedziałem, zorientowałem się, że to była ta wstrętna suka. Zresztą ją pierwszą zobaczyłem, kiedy tamtego rana, chory po nie przespanej nocy, wyjrzałem na dwór. Szła pasem zieleni z głową w papilotach jak Meduza, prowadząc za sobą spasione suczysko, które opędzała kijem od szczotki, bo tamta klucha miała cieczkę. Prędko zbiegłem na dół i sprawdziłem drzwi do sypialni Olgi. Były otwarte. Spała znów tak samo jak kiedyś z kciukiem w ustach, z wypuczoną dupą na cała szerokość łóżka. Błyskawicznie-ściągnąłem z siebie bieliznę i wsunąłem się koło niej. Ostrożnie przepchnąłem ją tak, żeby mieć ją w wygodnej pozycji. Koszula nocna była już przez obracanie się z boku na bok podkasana. Była okręcona wokół jej korpusu jak draperia bogini z Panteonu. Wtedy na nią wszedłem, delikatnie rozchyliłem kolanami jej uda i wbiłem się w nią. Najpierw leżała bezwładnie i ciężko, tylko jej lepkie wargi, spomiędzy których wysunął się kciuk, wydęły się wyuzdanie. Ale nagle zesztywniała, zanim jeszcze otworzyła oczy. Natychmiast schwyciłem ją w objęcia i przycisnąłem usta do jej warg. Nie tylko dlatego, żeby ją pocałować, ale głównie po to, aby nie mogła krzyczeć l podczas tych zmagań owego zwierzęcia o dwóch grzbietach, które zdawało się nie wiedzieć, do czego zmierza, dziko i zapalczywie ją ujeżdżałem. Kiedy wyrwała się spod moich ust, myślałem, że zacznie krzyczeć. A ona powiedziała, że, jeżeli natychmiast jej nie puszczę i sobie nie pójdę, to zawoła matkę. Zabrzmiało to tak idiotycznie, że nie mogłem powstrzymać śmiechu i mało się z niej nie wyśliznąłem. Kiedy powiedziałem, że nic by to nie dało, bo tamta wyszła z psem, naraz się rozluźniła i dała mi wolną rękę. Ale jednak tak samo histerycznie jak poprzedniego wieczora zaczęła głośno szeptać, że miał ją już ktoś inny. l ja sam zacząłem prawie becząc odkrzykiwać jej, że nic mnie to nie obchodzi. Że tak nieprzytomnie i do szaleństwa ją kocham, że byłbym w stanie wylizywać jej z pizdy nasienie kochanków, l prawie od samych moich słów się spuściła, tak się mimo woli rozbujała. A ja się powstrzymywałem, bo chciałem jej tak dogodzić, żeby nieprędko zapomniała. To wtedy znowu zaczęła krzyczeć, żebym uważał. Zwłaszcza teraz. Nawet by nie wiedziała, z kim zaszła w ciążę. Ale ja pchałem się dalej, wtedy się rozluźniła i poszła na całość. Kiedyśmy się oboje prawie zwalali, nagle ode drzwi dobiegło głośne bębnienie. Całe ciało Olgi nagle stwardniało jak kamień. Wszystko się ścisnęło i mój kutas uwiązł w środku. Wtedy wpadła z krzykiem matka. Zaczęła w niepoważny sposób bić po kocu, co wyglądało na przesadny wschodni rytuał żałobny, a przy tym wymyślała, mi od łobuzów, gwałcicieli i groziła policją, jeżeli natychmiast się nie wyniosę. Wreszcie zdarła z nas koc. W tej samej chwili poczułem, jak moja zakleszczona część wraz z buchaniem mojej krwi tryska w jej zesztywniałe ciało, l usłyszałem tuż koło ucha, jak mimo całego strachu i skurczu Olga stęknęła „aaa". Zdaje się, że jej matka poznała po moich kurczących się pośladkach, że się zwaliłem w jej córę, bo zaczęła mnie szarpać i ciągnąć za kostki. l od razu Olga od nowa zaczęła mi się wyrywać i bębnić o pierś pięściami. Wyszarpnąłem się z szamotaniny, wygarnąłem spod łóżka swoją bieliznę i z kutasem ociekającym jeszcze spermą wyszedłem z pokoju. Zanim zamknąłem za sobą drzwi, zobaczyłem jeszcze, jak Olga siedzi na łóżku z podciągniętymi kolanami i osłaniając ramionami głowę, jakby się bała, że zostanie oćwiczona. Nawet w łazience przy szumie wody z dużego kranu słyszałem jeszcze przeraźliwy wrzask tej przekupy. Ale ja czułem się wspaniale, jak po tryumfie. Bo mała zakrzyczała z rozkoszy