Выбрать главу

Gwoździe klątwy

Zabawa w tatusia i mamusię urwała się nagle z tamtym nowym rokiem. Nie mogłem już całych nocy spędzać poza domem. Ponieważ sam zostałem ojcem. Przez zagapienie. Co prawda nie moje i tylko mewim. Pracowałem właśnie w atelier, rękawy miałem zawinięte i ręce upaprane po łokcie, gdy wtem usłyszałem zgrzyt hamulców. Wyszedłem na dwór i zobaczyłem przed drzwiami mikrobus. Kierowca stał obok, a u jego stóp leżała mewa. Powiedział, że nie rozumie, co się stało. Nawet nie było muśnięcia. Stała na jezdni dziobiąc rozjechaną kanapkę i zahamował, bo za wolno uciekała. Przetrzepotała mu tuż przed przednią szybą i nagle spadła. Poruszył biały kształt butem i powiedział, że wydaje mu się, że ptak nie żyje. Że prawdopodobnie zmarł ze strachu. Powiedziałem, że zabiorę go do domu, żeby się dokładnie przyjrzeć, odszedłem szybko, żeby opłukać sobie ręce, i wróciłem z pudełkiem, do którego włożyłem mewę, i zabrałem do środka. Była to mewa śmieszka. Dziób i łapki były ostro czerwone, a koło oka miała parę plamek w czekoladowym kolorze. Na razie nie miałem czasu, żeby się nią zajmować, bo zasechłby mi cały pojemnik bryi, którą właśnie paćkałem na drewno. Gdy to robiłem, poczułem naraz na sobie czyjś wzrok. Kiedy uniosłem głowę, mewa stała patrząc na mnie zza krawędzi pudełka. Z zaciekawieniem, no bo pierwszy raz była świadkiem powstawania obrazu. Kiedy skończyłem, podszedłem do pudełka. Przysiadła i skurczyła się. Ostrożnie obmacałem skrzydła, ale nie wyczułem żadnego złamania. Więc rzuciłem ją lekko w powietrze. Ale upadła z trzepotem na podłogę i leżała u moich stóp na boku rozpostarłszy skrzydła. Podniosłem ją i zaraz dostałem pierwsze chlapnięcie na podłogę. Wstawiłem pudełko do samochodu i pojechałem do weterynarza, tego samego, który kiedyś operował w środku nocy naszą rodzącą kotkę. Jeszcze to pamięta – mówił, obmacując mewę. Nie mógł stwierdzić przyczyny uniemożliwiającej ptakowi latanie. Była wtedy burza, to też pamiętał. Pytał, czy udało nam się utrzymać kocięta przy życiu. Odpowiedziałem, że doglądaliśmy ich oboje z wielką miłością. Że dostawały ciepłe mleko do ssania z buteleczki po przyprawie do zup. Uważał, że mewa za parę dni znów zacznie fruwać, że widocznie chwilowo straciła orientację. Gdy wychodziłem z pudełkiem, powiedział, żebym koniecznie pozdrowił żonę. Skinąłem głową i pomyślałem sobie, że to pewnie z powodu tamtego namiętnego pocałunku, jakim z wdzięcznością obdarzyła go Olga. Bo czegoś takiego się nie zapomina. W domu zostawiłem mewę w pokoju frontowym. l tak nic w nim nie stało, a nie przypuszczałem, żeby jej przeszkadzało powiedzonko pozostawione przez tamte amerykańskie siksy: ONE WHO PUTS SALT IN THE SUGAR BOWL IS A MISANTHROPE – które wciąż jeszcze tkwiło na ścianie, ledwie czytelne na pożółkłym papierze. Mogłem co najwyżej zmienić to na: „One who puts a seagull in the sugar bowl is a misanthrope", ale i tak nikt do mnie nie przychodził, a sobie samemu wystarczyło pomyśleć. Postawiłem na środku miednicę do zmywania naczyń napełnioną wodą i parę razy na dzień przychodziłem karmić mewę siekaną rybą. Na początku nie chciała jeść mi z ręki, ale kiedy wygłodniała, rwała mi jedzenie z wyciągniętych daleko palców. Potem zawsze ruszałem w jej stronę licząc, że może w ucieczce przede mną zerwie się do lotu. Ale nie, szybciutko maszerowała przede mną z cykaniem łapek o linoleum, które wkrótce zamieniło się w śmierdzącą biało-brązową polepę. (Kładłem nawet kawałki sklejki na podłogę, żeby stworzyć nowy typ obrazów: wzór ze śladów ptasich łapek w naturalnych nieczystościach, ale nie chciał tego kupić pies z kulawą nogą. Miłośnicy zwierzyny rzadko są miłośnikami sztuki. l Bogiem a prawdą, trzeba było mieć upośledzony zmysł węchu, żeby nie kojarzyć sobie tych dzieł z kurnikiem, ustawionym w rybnym sklepie). Kiedy wieczorem wracałem do domu i wchodząc do pokoju włączyłem nagle światło, stała na jednej czerwonej nodze w miednicy z wodą. l zdawałem sobie sprawę, że wiele trudu będzie mnie kosztowało wypuszczenie jej na wolność, jeśli kiedykolwiek zacznie na nowo latać. Na początku owego roku – mewiego roku, mógłbym powiedzieć, bo gościłem tego miłego ptaka przez osiem miesięcy, bardzo się do niego przywiązałem, a nawet kot się z czasem przyzwyczaił – dotarło do mnie trochę wyrywkowych wiadomości o Oldze. Że w kilka miesięcy po rozwodzie na łeb na szyję chciała wychodzić za maż w Szkocji. Ale że w ostatniej chwili zrezygnowała i postanowiła spokojnie odczekać ustawowe dziewięć miesięcy. Natomiast jej matka jeszcze na obchodne zapragnęła powiedzieć ostatnie słowo. Z całą jadowitością. Przysłała mi rachunek. Przez swojego adwokata. Chciała cholera, żebym jej zapłacił za linoleum, które przed dwoma laty podarowała Oldze na urodziny. Dziewczyna przestąpiła ze sraczkowego koloru kuchennej podłogi na promienny błękit śródziemnomorski. Ale prędko wydeptała swoimi szpilkami mnóstwo dziurek i w niektórych miejscach było wręcz perforowane, l za to miałem jeszcze płacić. Zaraz poszedłem do adwokata. Nie do tego skorumpowanego spuchlaka od rozwodu. Tym razem trafiłem na porządnego gościa, który wystosował uprzejmy, ale druzgocący list do jej adwokata: