Nice dolls & kukły Judasza
Po całych dniach na klęczkach zeskrobywałem z podłogi w tamtym pokoiku klepisko ptasiego łajna. Wreszcie zaczęło to przyzwoicie wyglądać, ale mieszkać tam się nie dało. Smród, gryzącą mieszankę odoru kurzego gówna i wyschniętej flądry, można było krajać. Zdawało się, że mury tym parują, ale to była gnojówka, jaka się zrobiła z rozmoczenia nawozu wodą do szorowania i wciekła pod listwę przy ścianie. Próbowałem różnie temu zaradzić. Rozsypywałem sproszkowane mydło, spryskiwałem wodą kolońską, postawiłem słoik terpentyny. Nie pomagało. Przez parę dni czuć było ten inny zapaszek, a potem stopniowo wykłębiał się z kątów i spojeń tamten przenikliwy smród. Nie mogłem już tego pokoiku wynająć. Mógł już tylko jak za czasów Olgi służyć za rupieciarnię. l tak moja samotność znowu stała się zupełna. Zostałem sam jak palec, ale nie bez żony i dzieci, tylko bez mewy i mewek. Z nikim się nie zadawałem. Pracowałem i spałem. Po tamtym ostatnim spotkaniu z Olgą coś we mnie jakby pękło. Wszystkie złudzenia i nadzieje, którymi się miesiącami przy całej udręce jednak wciąż karmiłem, prysły. l jak inni zaczynają pić albo się narkotyzować, zagłuszałem się pracą. Od świtu do nocy. Tak minął rok, wtedy znowu o niej usłyszałem. Od naszej niegdysiejszej przyjaciółki, którą regularnie odwiedzała. Miesiąc po naszym spotkaniu w Bijenkorfie odwiedziła ją, bo był jej potrzebny adres lekarza, który mógłby jej pomóc. Zaszła w ciążę i wtenczas jej drugie małżeństwo rozpadło się w oczach. Nie mogła odtąd znieść obecności swojego męża. Na noc zamykała drzwi od sypialni, a on szedł topić smutek małżeńskiego fiaska za bufetem. Co noc wracał pijany i nie docierając do sypialni padał jak kłoda na sofę. Ale kiedy zaczął się robić agresywny i którejś nocy roztrzaskał na kawałki wszystkie meble, wybił drzwi do sypialni i chuchając jej smrodliwym piwnym oddechem w twarz próbował zgwałcić, znowu uciekła z walizeczką ubrań do matki. Ale ponieważ tamten doktor z powodu skrobanek miał już styczność z wymiarem sprawiedliwości, dała sobie zepsuć ciążę mydlinami jakiejś babce. Została jej po tym para jajników w stanie zapalnym i jeden trzeba było po jakimś czasie wyjąć, bo aż jej śmierdział z pizdy. No a teraz zbierała się znowu do zamążpójścia za amerykańskiego inżyniera, zatrudnionego w towarzystwie naftowym. Ponieważ ta przyjaciółka powiedziała mi, że zaraz po ślubie mają zamiar wyjechać do Ameryki i mogę już jej nigdy nie zobaczyć, napisałem do niej liścik. Po paru dniach zadzwoniła z Beverwijk, gdzie razem z przyszłym mężem i paroma amerykańskimi małżeństwami, które pracowały w tym samym przedsiębiorstwie, miała wynajęty dom. Umówiliśmy się na drugi dzień i na wiele godzin przed jej przyjazdem miotałem się tam i z powrotem po atelier jak tygrys w klatce przed porą karmienia. Próbowałem zobaczyć wszystko jej oczami. Czy to albo tamto jest tak samo jak wtenczas, kiedy jeszcze była ze mną. l nagle się zjawiła. l zaraz zaczęła się tak samo rozglądać jak przedtem. Zastanawiałem się, co czuje i myśli. Czy odczuła brak kaktusów i wszystkich gipsowych portretów, do których tyle godzin pozowała, słuchając płyt Sonny Rollinsa albo Milesa Davisa. Przy rzeźbie z kotem długo stała. Potem zapytała, gdzie jest kot. Spał sobie po prostu na krześle. Nie zareagował na jej głos. To było zbyt dawno. Nawet do niego nie podeszła, spojrzała tylko trochę nieśmiało w jego stronę. Może się nawet ucieszyła, że się nie obudził. Byłby to rzeczywiście dziwaczny widok, gdyby go wzięła na ręce. Usiadła i postawiłem butelkę koniaku i kieliszki na stole. Kiedy weszła, przeraziłem się. Tak schudła i tak źle i niespokojnie wyglądała. Włosy miała znowu rude i takie krótkie jak Jean Seberg. Powiedziała, że musiała tak ściąć, żeby pozbyć się tego blondu. Na początku wyglądała jak tleniony pudel. Ale nie było innej rady. Zrobiła to wtenczas dla poprzedniego męża. Razem z nim chciała to wyciąć ze swojego życia. Nalała sobie kieliszek i powiedziała, że wszystko tu jest jak dawniej. Z wyjątkiem tych obrazów. Nie odczuła braku kaktusów. Ani swoich portretów. Może nawet już o wszystkim zapomniała. Siedząc trochę jej się tylko przyglądałem. Zrobiła się przez to nerwowa i niepewna, zapytała, czy uważam, że się postarzała. Zaśmiałem się serdecznie i powiedziałem, że jest starsza, ale nie stara. Ale naprawdę chciało mi się płakać po tamtej mojej pięknej najmilszej. Wtedy przyszła zapijana koniakiem historia jej drugiego małżeństwa. Że przez wszystkie tamte miesiące żyła w śmiertelnym strachu przed zajściem w ciążę, bo on nigdy nie chciał uważać. Że był grubiański i głupi i że nic w tym wszystkim nie było cennego. Że przy nim zdawało jej się, że mieszka w wielkim kojcu dla królików z własnymi boberkami. Że już nawet nie pamięta, jak wyglądał na twarzy. Że go doszczętnie zapomniała. Zapytałem, czy o mnie tak samo myśli, ale powiedziała, że gdyby tak było, nie siedziałaby teraz tutaj. Potem wstała i podeszła do pnia drzewa, który wciąż stał na środku atelier, i zapytała, czy pamiętam jeszcze, że on pochodzi z ich ogrodu. Powiedziałem, że jej matka kazała drzewo ściąć już w miesiąc po śmierci ojca, bo dom był przez nie taki ponury. Że jej ojciec nigdy na to nie chciał przystać. Jeszcze i to pamiętała, że ledwieśmy je do nas wstawili, z pnia powychodziły tu i ówdzie małe gałęzie z delikatnymi zielonymi listkami. Jakby chciał wycisnąć z siebie ostatnią resztkę życia, jaka w nim tkwiła. Ale uschły w ciągu paru tygodni, bo już nie mógł ciągnąć pokarmu i wody z ziemi. l pamiętała jeszcze, że tuż po ustawieniu pnia wyszła z niego niesamowita kolumna czerwonych mrówek, która przeszła na wskroś atelier do szpary w podłodze, w której zniknęła. Trwało to cały dzień, zanim się wszystkie wyniosły, a ona nie mogła posypywać ich trucizną, bo zakazałem. Powiedziałem, że mrówki mają kolor jej włosów i że dlatego nie wolno. Ale wtedy miałem takie uczucie, jakby one przez ziemię poszły do jej ojca. Do ogrodu, gdzie było ich miejsce i gdzie zawsze żyły. Usiadła z powrotem i kiedy zapytała o zdjęcia z dawnych czasów, bo była ciekawa, jak wtedy wyglądała, postawiłem przez nią na stole całe pudełko. Najpierw patrzyła na nie chwilę nieporuszona z kieliszkiem w ręku. Potem zaczęła wyciągać jedno po drugim, można by powiedzieć, że ze wstrętem, i oglądała je długo i uważnie. Zdjęcia z początków, kiedy wyglądała bardzo nieskromnie. W różowym kapelusiku i z tymi wspaniałymi pełnymi wargami, nagimi ramionami pod bluzką w czarno-białe paski, którą później spaliłem. Jak Cyganicha w długiej nocnej koszuli w kwiaty, oparta o cętkowane szare płótno namiotu za wydmami, z tą dynamiką w biodrach i buźką nabrzmiałą od snu. l zastanawiałem się, czy myślała o tym, że tam pod tamtym brudnym płótnem spała z tą malutką kaczuszką między swoimi ślicznymi cycuchami i jak bardzo byliśmy szczęśliwi w tamtym wywapnowanym drewnianym łóżku. W stroju roboczym z chustką na głowie i upstrzona białymi plamkami, kiedy mi pomagała przy odlewaniu gipsu. Tańcząca w morzu w całej okazałości swoich pulchnych kształtów, kiedy za rozpryskującą się wodą widać było łódź rybacką. Z kotem na ręku, od maleńkości do kocicy. Na balkonie przy obieraniu dymki, l później dumna przed półką z pełnymi słoikami, kiedy cebulki były już zalane octem z ziarenkami czerwonego pieprzu tureckiego i liśćmi laurowymi, które wyraźnie się odznaczały wśród jasnych kuleczek. Wpatrywałem się w nią z natężeniem, kiedy tak z lotu ptaka przemykała nad rozsypaną łamigłówką naszego życia. Widziałem, że jej twarz próbuje pohamować emocje. Czasem powiedziała do siebie: „Wtedy miałam na sobie tę purpurową sukienkę". „O, to przed krzakiem tarniny. Na rogu. Zbieraliśmy ciarki z latarką elektryczną. Też już tego nie pamiętałam". Przy swoich aktach po prostu robiła się zawstydzona. A przecież nie wiedziała jeszcze i tego, jak często przy nich waliłem konia, próbując jak szalony wygarnąć jej białe ciało z tego szarego obrazka. Powiedziałem, że tamto jedno było zrobione przed lustrem po tym, jak stojąc przede mną wymacała się paluszkiem. Że to jeszcze poznać po jej wydętych wargach. Udała, że nie słyszy, i oglądała dalej. Ale naraz powiedziała, że dostała kompleksu niższości z powodu figury. Że jej piersi nie są już te same co kiedyś, kiedy każdy mówił: „Olga ma najpiękniejsze". Że na plaży nakłada na uda kremowe maseczki, żeby ukryć małe żylaki. Nigdy teraz się nie rozbiera przy świetle dziennym i nosi zawsze długie rękawy, bo przestały jej się podoba