Выбрать главу
piegi na łokciach. Kiedy powiedziałem, że chciałbym jeszcze każdy z nich z osobna pocałować, odparła, że wciąż widzę ją taką, jaka była wtedy. Że ją idealizuję, ale że już dawno nie jest idealną kobietą. Że ten człowiek, z którym wkrótce ma się pobrać, kocha ją taką, jaka jest teraz. Nawet jeśli się upije i źle licytuje przy brydżu, bo jej się wtenczas zdaje, że jest genialna w te klocki, albo kiedy zupełnie inaczej zacznie się czesać. Kiedy ją zapytałem, co to za mężczyzna, powiedziała, że uważałbym jego twarz za strasznie interesującą. Że jest strasznie brzydki. Nie ze względu na rysy, ale że ma ospowatą twarz. Indiańską. Podobny do Humphreya Bogarta, powiedziała, l nosi ją na rękach, jakby napisała Courts Mahlerowa. Kiedy powiedziałem, że ja też to robiłem, odparła, że dobrze pamięta, ale zaraz popłynęła rzeka zarzutów. Że czuła się uwięziona i że przez te wszystkie lata ani razu nie była sama na mieście. Że o wiele za często szedłem z nią do łóżka. Że już się zaczynało, kiedy rano w kuchni nastawiała kawę. Wtedy myślała: Oho, już jest. Obliczyła to, czasem siedem razy jednego dnia. To już nie było normalne. Miałem po prostu satyriasis. Kiedy zapytała, czy ciągle u mnie z tym tak samo, powiedziałem, że gdyby przy mnie została, toby tak było. Kiedy zapytałem, czy nie potrafi się śmiać z tamtych starych historii, powiedziała: „Nie, ja już się nie śmieję. Kiedy zaczynałam, myślałam: życie to bajka. Wyjdę za mąż, będę szczęśliwa. Ale jestem dużo mniej szczęśliwa, niż się spodziewałam". Milcząc patrzyła dłuższy czas na zdjęcie z kaczątkiem przytulonym do policzka, które trzymała w ręku. Wyglądała na nim tak uroczo i szczęśliwie. Jak róża z wydmowej doliny. Zobaczyłem, że przełknęła ślinę, i powiedziałem, żeby odłożyła na bok wszystkie zdjęcia, które chciałaby mieć. To zamówię dla niej odbitki. Ale pokręciła głową i odłożyła to zdjęcie do pudełka odwrotną stroną do góry. Potem odsunęła je od siebie na środek stołu i wstając powiedziała, że przyjdzie kiedyś coś wyszukać, ale teraz musi iść, bo ma jeszcze kupić butelkę koniaku na wieczór do kart. A za pół godziny zamykali sklepy. Obiecała, że przed wyjazdem do Ameryki jeszcze do mnie wpadnie. U drzwi naraz ją uścisnąłem i pocałowałem w oba policzki. Bo myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę. Łzy mało mi nie pociekły po gębie. Ale jednak przyszła tydzień później. Z mężem, z którym się pobrali dwa dni przedtem. Rzeczywiście był podobny do Humphreya Bogarta i przekonałem się, że to, co o nim opowiadała, było prawdą. Że nosił ją na rękach. Patrzył tak na nią, jak ja patrzyłem przez te wszystkie lata. Znowu była czyimś skarbem i mnie samego prawie to uszczęśliwiało. Ale on też się bał, że ją może stracić, tak jak ja kiedyś. Bo kiedy wstawała z niskiej kanapy, gdzie siedziała obok niego, bo chciała iść do ubikacji, on nagle objął ją za nogi. Zrobił to odruchowo i roześmiał się trochę zakłopotany. Kiedy wróciła, zapytałem, czy jest teraz szczęśliwa, po tym trzecim zamążpójściu. Powiedziała, że oczywiście zwariowała na jego punkcie, ale w inny sposób, niżby może tego chciała. Że nie umie jeszcze sobie odpowiedzieć na tyle pytań. Jedynie wtedy, gdy szła na udry, wtenczas znała odpowiedź na każde pytanie. Ale to kochany człowiek. Patrzyła na niego rozczulona, jak tam stał przed regałem oglądając uważnie murzyńskie rzeźby, i powiedziała: „Mój ojciec zawsze powtarzał, że Amerykanie to niecywilizowany naród. Ale oni wszystko wiedzą o historii Ameryki, wszystko". Poczuł, że na niego patrzy i że o nim rozmawiamy. Odwrócił się i uśmiechnął do niej. Potem wskazał na rzeźby murzyńskie i powiedział: „Nice dolls". Zauważyłem, że Olga się trochę zawstydziła, bo to niestety nie była najwłaściwsza nazwa dla tych rzeczy. Ale kiedy zacząłem z nim o nich mówić i też je nazwałem „dolls", spojrzała na mnie z sympatią. Opowiadała, jak to jest trudno z językiem. Bo wprawdzie mówi zwyczajnie dobrze po angielsku, ale kiedy chciała powiedzieć co trudnego, albo coś od siebie wytłumaczyć, często myślała: A, niech tam. To po prostu za dużo by ją kosztowało trudu. Jakiś czas temu, kiedy ktoś przy kartach niemądrze zagrał, powiedziała: „We are going to sew shoes for you". Wszyscy wybuchnęli śmiechem. A ona do tej pory nie wiedziała, czy to dlatego, że takiego zwrotu nie ma w angielskim, czy z powodu tamtej sytuacji. Jego to na powrót rozśmieszyło i otoczył ją ramieniem, kiedy usiadł koło niej. Powiedziała, że bardzo jej się spodobało to, że z nim nigdzie nie zamieszka na stałe. Że stale będzie się przenosiła z miejsca na miejsce. Że zawsze będzie mieszkać w wynajętym umeblowanym domu. Przy sobie nic więcej oprócz paru walizek z ubraniami. Zawsze żyć wśród mebli, które były niczyje albo każdego. l ożywiona opowiedziała, że zanim przeniosą się nad Zatokę Perską, on pokaże jej całą Amerykę. Od Nebraski po Teksas. l że na wiosnę pojadą w podróż poślubną do Teksasu. Przesunięty miesiąc miodowy. Kiedy znowu przyniosłem pudełko ze zdjęciami, szybko wstała i po prostu mnie z nim wypchnęła. On chciał je bardzo zobaczyć, ale mu zabroniła. Powiedziała, że nie mają na to czasu, że muszą już iść, bo jeszcze czeka ich taki szaleńczy natłok spraw przed wyjazdem. l obiecała, że jeśli się tylko uda, to zajrzą jeszcze raz. Ale byłem pewien, że z powodu tych zdjęć już nie przyjdą. Że on nie zobaczy jej takiej, jaka była dawniej. Że wolno mu było kochać ją tylko taką, jaka jest teraz. l tak też wyszło, bo przez parę miesięcy nie dawała znaku życia. Potem przyszła widokówka z Ameryki ze zdjęciem domu w Nowym Orleanie z tymi znanymi żeliwnymi balustradami na balkonach. Napisała na odwrocie takim samym trudnym do odczytania pismem, jak w jej niegdysiejszych listach miłosnych: This is a very big country. Ameryka to niebywale wielki kraj. Na Florydzie zaskoczyła nas w środku czegoś w rodzaju puszczy ulewa. Na drodze leżało pełno gałęzi, które się ułamały, bo rosnący na nich mech zrobił się za ciężki od deszczu. (Gdy to czytałem, przypomniał mi się pierwszy raz, jak ją spotkałem i jechałem w jej samochodzie drogą, która też była usiana gałęziami, ułamanymi pod ciężarem lodu). Musieliśmy czasem się zatrzymać, żeby odsunąć je na bok. A jeszcze przechodził na drugą stronę jezdni żółw. Tak zwyczajnie dziko żyjący! Best regards! Olga. l tamtej wiosny dostałem jeszcze jedno kolorowe zdjęcie z krajobrazem jakby wziętym z The Troubles With Harry. AUTUMN IN THE FEATHER RIVER COUNTRY OF CALIFORNIA. Bez żadnego tekstu, tylko pozdrowienia. Ale z Meksyku przysłała mi list. Dwa tygodnie po Wielkiejnocy. Napisała, że przypomniałem jej się wśród wysokich na dom kaktusów i mułów. Zobaczyła na czymś w rodzaju ostu trzmiela i motyla koło siebie i od razu stanął jej przed oczami album Verkadego Kwiaty i ich przyjaciele, który miałem. Pisała też, że jest tam obrzydliwy zwyczaj. W Wielką Sobotę palą wszystkie kukły Judasza, które przygotowują na długo przedtem. Przechodzili przez wieś, gdzie sterczały takie naturalnej wielkości i się paliły, a jej mąż powiedział, że to zupełnie, jakby to był Ku-Klux-Klan. l że czasem w środku upałów tęskniła do Alkmaaru. Do zielonych łąk i kanałów. Potem kapnęła od czasu do czasu widokówka. Z Manzanillo. (Barwny targ rybny z olbrzymimi żółwiami wodnymi). Vera Cruz, Yucatan. (Świątynia jakiegoś ludojada, jak na niej napisała). l za każdym razem, kiedy znajdowałem w skrzynce taką jej kartkę, przez resztę dnia nie mogłem pracować z melancholii i poczucia bezradności. Może byłoby lepiej, gdyby wtenczas nie była mnie odwiedziła i gdybym więcej o niej nie usłyszał. Bo tak to się zaczęło strasznie upodabniać do tej trzeciorzędnej mądrości, którą tamte amerykańskie cipki przypięły do ściany frontowego pokoju: THERE IS NOTHING SADDER THAN ASSOCIATIONS HELD TOGETHER BY NOTHING BUT THE GLUE OF POST AGĘ STAMPS. Wyglądało na to, że i moja daleka ukochana to wyczuła, bo naraz zamilkła na pół roku. Do Bożego Narodzenia tamtego roku. Wtedy znowu dostałem kartkę. Ale prawie z Antypodów. Z planem Zatoki Perskiej. Ponad bardzo niebieskim morzem wisiała wstążka, na której było napisane: GREETINGS FROM TRUCIAL STATES. Z lewej strony u dołu był Arab, przedstawiony na wielbłądzie, a z prawej oaza bogata w palmy. Pośrodku wzdłuż wybrzeża czerwone punkty, gdzie kraj był wysysany przez wieże wiertnicze jak komary. Na odwrocie zrobiła strzałkę w stronę purpurowego znaczka, na którym w zielonym owalu pysznił się ten czy ów szejk, i napisała: No a tu ten prawdziwy „Sheik of Araby", o którym słuchałam u ciebie na płycie Benny Goodmana, jak się tylko poznaliśmy. Dalej pisała jeszcze, że na początku bała się zakwefionych kobiet. Że wielbłądy z rana i wieczora chodzą koło domu jak szczury i że byli na obszarze, który dopiero co opuściła szarańcza. Było łyso i beznadziejnie i wszystko było lepkie i miało gorzką woń. A mężczyźni tak na nią patrzą, że aż mąż jest zazdrosny. Na koniec skrobnęła, że niebawem, jak tylko jej się te nowości trochę opatrzą, napisze list. l faktycznie go dostałem. Zaraz po Nowym Roku. Na trzy stroniczki: Zima oznacza tu burze piaskowe i przeziębionych ludzi. Wczoraj opadło mniej więcej dziesięć kropel deszczu. Mieszkamy w centrum miasta naprzeciw meczetu w nowym bloku wśród samych arabskich slumsów. W tej chwili jest ramadan, okres postu dla muzułmanów. Od wschodu do zachodu słońca nie jedzą ani nie piję i zabronione jest palenie. Nawet nam nie wolno jest jeść ani pić na ulicy lub w samochodzie. Jak to zauważą, to człowiek dostaje karę więzienia. O wpół do szóstej, kiedy zachodzi słońce, strzelają dwa razy z armaty na aperitif i każdy wyczarowuje wtenczas jedzenie, a w meczecie zaczynają się śpiewy, dla mnie to jest zawodzenie. Te modlitwy ciągną się godzinami i brzmią strasznie nieśpiewnie. Na początku trudno mi było to odróżnić od marcujących kotów, które się kręcą koło domu. O trzeciej w nocy siedzę na łóżku zdrętwiała ze strachu. Wtenczas sygnalizują wszystkim, że się jeszcze po raz ostatni mogą napchać do pełna. Odbywa się to w ten sposób, że bębnią w dwa bębny, ale to tak, że Hitler by się nastraszył. Chodzą po wszystkich ulicach i człowiek w każdej chwili spodziewa się swojego zabójcy. Ten post trwa cztery tygodnie. Napisała jeszcze, że tam polują na synogarlice. Dokładnie takie same jak te, któreśmy kiedyś mieli. Na początku bardzo to ją gniewało. Ale potem je jadła, z dużą ilością czosnku i cytryną. Zdaje się, że chciała mi tym dokuczyć, bo napisała, że jadła też barani mózg, a nawet, nie wiedząc o tym, oczy owcy. Sprawiło jej pewną trudność przyznanie, że smak jest doskonały, l na tym zakończyła list. Największy przysmak zostawiła na koniec. Bo już nie dostałem żadnego listu ani kartki z GREETINGS FROM TRUCIAL STATES!