Выбрать главу
k o, tamten chłop okręcony szalikiem. Kiedy blade słońce przeświecało troszeczkę przez chmury, drzewa lśniły, jakby stały w stopionym szkle. A czasem wydawało się, że dajemy tam nura. Na ostrych zakrętach. Co rusz zerkałem w bok na jej twarz. Krągłe policzki z piegami. Te niesłychane rude włosy, o które już zapytałem, czy są prawdziwe, a gdy przytaknęła, powiedziałem tylko coś w rodzaju, że to jest wenecki blond. Ze śmiechem popatrzyłem na nią, kiedy trochę wtórowałem Cliffowi Richardowi: „Look at her hair, it's real". Tymczasem myślałem o tym, czy włosy pod pachami i łonowe też ma takie rude. l troszeczkę się od niej odsunąłem na siedzeniu, żeby przynajmniej zobaczyć jej oczy, gdy spojrzy w bok, i nie dać się od razu zaczarować. Wspaniałe oczy. Najpiękniejsze, jakie widziałem w życiu. Piwne były. Prawie złote. Mimo woli przypomniało mi się, co powiedział mi kiedyś przyjaciel studiujący biologię, trzymając na dłoni pulchną żabę: „Jeśli kiedyś spotkam babkę o takich oczach, z miejsca poproszę ją o rękę". Ale zaraz dodał „kurwa mać" i odstawił krostowate stworzenie do terrarium, bo mu naszczało na rękę. Mnie coś takiego by nie odstraszyło. Przecie to jakby aniołek siknął ci na język, l kiedy tak spoglądałem na jej twarz w tych piegach, wyobrażałem sobie, że z tym petem niedbale tkwiącym między wargami mógłbym mieć bombowy łobuzerski portrecik. A ponieważ nie rzuciło jej to jakoś na kolana, że jestem artystą, opowiedziałem jej trochę historyjek wziętych prosto z życia amsterdamskiej bohemy. Tych przyzwoitszych. No bo nie chciałem obrzucać jej najgorszymi brudami realnego życia artysty, bębniąc pięściami w pierś i z rykiem rozochoconego samca ruszającego do ataku. Jak to kiedyś w akademii wrzuciłem do pojemnika z gliną jasnowłosą modelkę i jak ją calutką tym tłustym burym błotem wysmarowałem. Darła się i gryzła, i chyba z godzinę stała przy umywalce w wyuzdanych pozach i wycierała się w stare fartuchy. Nie dodałem już, że się zemściła. Całkiem smakowicie. Bo kiedy wszyscy wyszli, przycisnęła mnie nagle do ściany i tak jak stała, zaczęła mnie brandzlować. A kiedy wystrzeliłem jej na dłoń, wzięła ręką duży powolny zamach i chlapnęła to na ziemię mówiąc: „O!" l majtając torebką wyszła z pracowni. Albo jakeśmy w pracowni anatomicznej sparzyli ze sobą dwa szkielety. Kiedy wszedł wykładowca – nazywaliśmy go Mistrzem Kościejem, bo traktował szkielety z taką troskliwością, jakby to były dziewczyny – można było pomyśleć, że to on sam ułożył to chroboczące jebanko. Bez zmrużenia oka zaczął od razu omawiać wszystkie mięśnie, które przy podobnej scenie muszą czynić swoją powinność. Dziewczyny siedziały jak piwonie i koniec końców wszystkich rozbolały głowy. Bo zeszło mu na tym bite trzy godziny. A kiedy rozłączył szkielety i podniósł je z podłogi, dymem z fajeczki, którą stale palił, dmuchnął dość bezczelnie na wskroś klatki piersiowej i powiedział: „Jeśli państwa jeszcze by interesowało, jak to jest, kiedy kobieta jest na wierzchu, proszę na przyszły.tydzień ułożyć je w tej ciekawej pozycji". Śmiała się od ucha do ucha trzęsąc brzuchem. A kiedy wyprzedzaliśmy ciężarówkę i przy tej gołoledzi musiała obie ręce trzymać na kierownicy, położyłem jej naraz dłoń na kolanach, które akurat wyglądały spod spódnicy. A nie była to skóra i kości, z tą sterczącą okropnie rzepką, ani też jakieś bezkształtne blade buły. Były to wspaniałe, imponujące kawały rzeźb, jak mawiał nasz profesor historii sztuki, kiedy nawijał o greckich mistrzach, l ostatecznie ja sam nie na próżno całe lata studiowałem anatomię. Nie odepchnęła mojej dłoni, kiedyśmy mieli ciężarówkę za sobą, ani nie ścisnęła kolan, kiedy przesunąłem rękę trochę wyżej na wewnętrzną stronę. Dlatego zaproponowałem jej, żebyśmy zjechali na bok i się pokochali. Widziałem, że oczy zaszły jej mgłą. Dlatego drugą dłonią dotknąłem jej szyi i podrapałem ją króciutko w miejscu, gdzie kończyły się włosy, i ująłem lekko za koniuszek ucha, jak złapaną kawkę. Skręciła na boczny pas i zanim samochód stał na dobre, leżeliśmy już w swoich ramionach. Zsunęła się w dół z rozchylonymi udami tak, że mogłem odsunąć jej majteczki i palce miały swobodę ruchów w jej wilgotnej szparze. Od szyi wsunąłem się pod bluzkę i gładziłem ją po plecach, które – jak się okazało, gdy z rozkoszy pochyliła się do przodu, aż mogłem zajrzeć w półmrok przełęczy między jej łopatkami – pokryte były ciemnymi cętkami jak plecy foteli w Royalu na Nieuwendijk. A ona lewą ręką – na szczęście noszę w lewej nogawce – głaskała najpierw przypadkiem, a potem celowo ten kawałek sprężyny w moich jeszcze wilgotnych dżinsach. Drapała paznokciami po materiale i dosłownie chciała go poharatać na strzępy. Wyciągnęła mi z tyłu koszulę ze spodni i wsunęła dłoń do środka. Trzeba było teraz ją wydostać zza tej kierownicy na moje siedzenie. A jeszcze czy zechce, żeby ją przyszpilić między udami. Z lekka zacząłem ją popychać i o nic nie proszona, nie przerywając pieszczot, podsunęła się miękko pode mnie. Majteczki tylko odsunąłem na bok, żeby skomplikowaną czynnością nie dać jej ochłonąć. Bo całkiem się rozpływała odurzona podnieceniem. Kiedy już byłem, gdzie trzeba, powiedziała jak w transie: „Tylko nie zrób mi dziecka, nie zrób mi dziecka", l powtarzała to za każdym razem, kiedy finiszowała i po moim zziajaniu poznawała, że już. Ale ja stale się powstrzymywałem, beznamiętnie patrząc na pudełko stojące na tylnym siedzeniu, na którym niesamowicie wielkimi czerwonymi literami było napisane HERMES S. A. – HURTOWNIA ARTYKUŁÓW GOSPODARSTWA DOMOWEGO. Kiedy już nie dałem rady, targnąłem się do tyłu, aż uderzyłem boleśnie plecami o tę całą błyszczącą guziczkami rozdzielnię – zapalniczka, światełko w te, światełko we w te, radio, wycieraczki. Ona, tak gładko jak przyszła, wysunęła się na swoje miejsce. Coś sobie poprawiła między nogami i pogodnie naciągnęła spódnicę aż na kolana. I tylko rozciągając sztywno wargi przed lusterkiem wstecznym i wycierając poślinionym palcem rozmazania szminki, zapytała: „Nic się nie dostało, najdroższy?" O rany, najdroższy, pomyślałem sobie. Powiedziała to jakoś tak prawdziwie. Czyli nie uważała mnie za ogiera kryjącego, któremu mogła się okazyjnie podłożyć. A zresztą może i tak. Też dobrze. Ale jednak najdroższy. Pokazałem jej, co ściekało po siedzeniu. l na to też popatrzyła zza jakiejś takiej mgiełki. A ja trochę jak Mackie Majcher powiedziałem: „Ani kropli, najdroższa", l wtedy oboje się roześmialiśmy. Kiedy wycierałem plamę swoją chusteczką, zapytałem, czy mnie troszeczkę lubi. A ona na to: „Jakie troszeczkę. Myślisz, że bym się dla ciebie zatrzymała? Nigdy nikogo nie zabieram. Ciebie jednego". l tak się nią zachwyciłem, że normalnie zapomniałem zasuwając zamek w rozporku, że kutas nie jest jeszcze schowany pod slipkami. Wyrwał mi się okrzyk bólu i straciłem swobodę ruchów. Skóra mojego chuja dostała się do miedzianego suwaka. Najpierw śmialiśmy się z tego, bo myślałem, że jakoś się z tym uporam, jak wtenczas, kiedy zamkiem u koszuli zaciąłem się w szyję. Powiedziałem, że teraz byłby jak znalazł ten wynalazca zamka błyskawicznego z opowiadania Tucholsky'ego. Ale nic o tym nie słyszała. A ja wychodziłem ze skóry, ale to kurestwo nie chciało puścić. Wyglądało to dosłownie, jak kiedy człowiekowi przytnie coś tramwajowa szyna na rozjeździe. Do tego jeszcze z powodu bólu mój kutas sterczał komicznie tym swoim czerwonym czubkiem do góry, podczas gdy wcięta w suwak skóra zrobiła się purpurowa. l przy najmniejszym ruchu musiałem wyć z bólu. Nie pozostawało nic innego, jak ostrożnie obcążkami rozłączyć ząbki zamka. Tylko że, cholerny świat, jak samochód długi i szeroki nie było ani śladu małych obcążek. Powiedziałem do Olgi, że musi gdzieś jechać, bo trzeba skądś pożyczyć narzędzie. Najpierw myślała o jakimś warsztacie. Ale tam trudno by nam było powiedzieć mechanikowi otwierającemu maskę, że to chodzi o pewien przewód w środku. Wytarła zamglone szyby i ruszyła ostrożnie, bo przy najmniejszym wstrząsie jęczałem jak położnica. Skręciła w najbliższą boczną drogę i zatrzymała się przy wiejskim domku. Patrzyłem na nią, jak wchodzi na podest, z tą piękną dupą. Dzwonek. Otworzyła gruba kobieta z fartuchem na brzuchu. Zaczęła do niej mówić. Za długo. Co ona jej tam za głupoty wciska. l kiedy się, do kurwy nędzy, pokażą te obcążki. Wyglądałem przez okno, robiło mi się niedobrze z bólu. Kobieta podreptała do środka. Po niej stanął w drzwiach skurczony człowieczek w wyblakłej niebieskawej marynarce roboczej. Zupełnie jak jakieś cholerne laleczki w higroskopie o kształcie domku. Znowu za długa gadka. Nie dziwota, że Marks nie miał wiele zaufania do proletariatu wiejskiego. Są poczciwi, bo są, ale zapłon mają wybitnie spóźniony. No a kiedy wreszcie pokazała się z obcążkami, to oczywiście chciał z nią iść. Napracowała się, żeby go zawrócić w pół schodków. No i nareszcie mogłem ząbek po ząbku rozbrajać zamek, gdy tymczasem z chałupki zza fuksji czy jakiejś innej zieleniny nie spuszczali z nas oka. W końcu mogłem zacząć wydłubywać z mojego umęczonego członka jeden po drugim miedziane odłamki, które jak wędkarskie haczyki powczepiały się w moją skórę. Robótka w sam raz dla rybaka, a taka przynęta nie co dzień się trafia. Olga spoglądała nastraszona, ale przeważnie nie patrzyła w to miejsce. Za to położyła mi ostrożnie dłoń na udzie, a ja powiedziałem coś w tym guście, że Pan Bóg raz okazał się rychliwy. Kiedy już było po wszystkim i ulokowałem mojego kutasa jak rannego Galijczyka ostrożnie w slipkach, Olga odniosła obcążki. Nim wróciła, wysiadłem uważając na ranną część ciała i wydostałem z bagażnika futerko. Bo uznałem, że o ile ja czuję się na wpół obrany ze skóry, to ona zasłużyła na futerko. Powiedziała, że to niebieski lis. Bardzo kosztowne futro. Kiedy spytała, skąd to mam, powiedziałem, że zamieniłem się z kimś na bardzo rzadką skamielinę, na którą się przy pracy w grotach natknąłem w głowie Jezusa. Więcej o to nie pytała, zawróciła samochód i ruszyła ku szosie. Trochę milczeliśmy, bo niby co miała powiedzieć. Przecież nie, że głęboko współczuje mojemu kutasowi. Albo: jak tam twój chuj. Znaliśmy się zaledwie parę godzin. Ale naraz zaczęliśmy się śmiać. Jednocześnie. Coraz głośniej. l tak się walnąłem po udach, że aż się zwinąłem z bólu. l myślę, że przez ten śmiech stał się tamten wypadek. Bo nagle auto znalazło się na lewym pasie, a z naprzeciwka coś jechało. Musiała tak ostro szarpnąć kierownicę, żeby zrobić unik, że wpadła w poślizg. Wydała z siebie taki okrzyk, jakby się zaczęła unosić. Samochód obrócił się wokół osi. Zobaczyłem, jak drzewa wzdłuż drogi zahuśtały się, jakby wisiały luzem w powietrzu. Wtedy przejechał na drugą stronę jezdni i kropnął zderzakiem o drzewo. Poleciałem do przodu. Było to tak, jakby mnie coś z niesamowitym pędem wstrzeliło do lodowatego tunelu. Perkusja głośnych stuknięć. W ustach zrobiło mi się pełno ostrych, twardych odłamków. Wszystko wyplułem. Zęby, przeleciało mi przez głowę. Na twarzy poczułem letnie ciepło. Kiedy przeciągnąłem po niej ręką, była czerwona i lepka. Bałem się pomacać głowę, bo zdawało mi się, że ręką bym pogrzebał w mózgu. Potem spojrzałem na Olgę. Zamarłem ze strachu. Wyglądała jak nieżywa. Leżała przerzucona do przodu z kierownicą w żebrach i z wystawionym językiem. Oczy miała po prostu otwarte. Miałem uczucie, jakbym z godzinę tak leżał w nią wpatrzony, zanim otworzyłem drzwiczki. Wyciągnąłem ją na zewnątrz. Futrzana kurteczka opinała ją podarta. Tak ciasno, że bałem się, czy nie powstrzymuje jej oddechu. Ściągnąłem to z niej i wyrzuciłem. Potem dźwignąłem ją na ręce i chwiejnym krokiem przeszedłem na szosę. Krew skapywała mi z głowy na jej twarz, ściekała po szyi pod ubranie. l tak z nią stałem. l beczałem, bo byłem przekonany, że się zabiła. Przejechały trzy samochody. Nie mogłem zrobić żadnego gestu. Trzymałem ją w górze i krzyczałem. W dwóch kierowcy patrzyli prosto w moją zakrwawioną gębę. Ale pruli twardo przed siebie. Po co sobie paskudzić samochód. Potem nadjechał stary angielski samochodzik. Morris jeszcze z wojny. Ten się zatrzymał. Wysiadł szczupły Anglik, który nadbiegł z wyciągniętymi ramionami, mówiąc całkiem spokojnie: „Can l help you, sir?" Kiedy przełożyłem Olgę na jego ręce, nogi mu się zgięły w kolanach i oboje padli na ziemię u moich stóp. Jej zakrwawiona głowa uderzyła o jego jasny płaszcz. Jakim sposobem zabierając nas do szpitala dał radę umieścić ją i mnie na tylnym siedzeniu swojego malutkiego samochodziku, nigdy nie zdołam pojąć. Myślałem, że Olga sama wstała, ale nie mogła sobie tego później przypomnieć. Ani tego, że wołała: „Samochód, o, taki piękny nowy samochód". Pamiętam tylko, że kiedy siedziałem na zielonej skórze tylnego siedzenia otaczając ręką jej drżące ciało, obmacywałem językiem zęby od tyłu. l wtedy wyjrzałem przez okienko na jej samochód. Wrak, który naraz stał się naszym samochodem. Przednia szyba była biała jak śnieg, a w miejscu, gdzie uderzyłem głową, było wybrzuszenie z małą dziurką na środku. Domyślałem się, że okruchy szkła stamtąd dostały mi się do ust. Wrak i wszystko dookoła niego było usiane sopelkami lodu, które oberwały się z drzewa od uderzenia samochodu. A wśród tego błyszczącego pobojowisko leżała jak rozjechane zwierzę zeszmacona futrzana kurteczka.