Jabłko zemsty
Kiedy te amerykańskie cipki ze swoimi papugami, albumami (ten smutas Dürer z trefionymi włosami), obijającymi się koleżkami – nie mogę odeprzeć wspomnienia, że ich kalesonki były z jakiegoś elastyku, który ściskał do kupy cały interes – dostały ode mnie krzyżyk na drogę, moje upojne życie zaczęło się na nowo. Albo zacząłem nowe upojne życie. Uszlachetnione samotnością i cierpieniem, można by powiedzieć, l tęsknotą do tej rudej. W każdym razie nie latałem już tak zawzięcie z kutasem na baczność, żeby go jak harpun wbić w pierwszy lepszy połeć słoniny, jaki wychynie z odmętów wieczornego miejskiego życia. Nie, szukałem, jak to mówią, wewnętrznego kontaktu. Brałem do domu dziewczyny, po których było widać, że są w kłopocie. Dziewczyny, z którymi można było rozmawiać godzinami, zanim została dobyta biała broń. O śmierci, nieszczęściach, chorobach, sutkach wewnętrznych, na co i tak nie ma rady, można było przykładać się do ssania z całą namiętnością, aż wschodziły jak ogniste pąki, ślina w ustach robiła się letniochłodna, a te siup, znowu przepadały w porowatej tkaninie tych mleczarni – o domu, rodzicach, młodszych siostrach, starszym bracie, kazirodztwie, jebaniu w dupcię i o trądziku młodzieńczym. Ale często wypadki toczyły się niespodziewanym trybem, bo słusznie powiadają, że kto z dziećmi spać się kładzie, zasrany wstaje. A tak samo ze stukniętymi. Elly na przykład, którą jak kreta wydłubałem z budki telefonicznej i za późno przy tym się spostrzegłem, że urwała się z zakładu. Jak mi wieczorem opowiedziała, że wycięła w dziecinnym krzesełku płótno, bo nasrała tam jej siostrzyczka, i że w domu na obrazach wszystkim ludziom ponakłuwała oczka, myślałem tylko, że jest grubą i głupią patologiczną kłamczuchą, fantastką. Ale kiedy obudziłem się rano, siedziała wyprostowana koło mnie na łóżku z takim dziwnym błyskiem w oczach i rozdrapaną do żywego mięsa skórą na rękach. Kiedy ją zapytałem, cóż na litość boską robiła, ona powiedziała: „A, naszła mnie chętka na kawałek skórki". A do tego wszystkiego jeszcze mnie zdrowo podeszczała. Kalwinka Ewelina, czarne, zabiedzone chucherko z piersiątkami obwisłymi jak woreczek na datki na tacę i z piździajką wąską jak sardelka. Całą bożą noc rypałem ją w pocie czoła, żeby pomóc jej przeboleć fatalny rozłam w łonie synodu biskupów protestanckich z 1886 roku. A ta cipa mi rano cedzi przez zaciśnięte usteczka: „Brakowało mi Boga między nami". Pewnie, że małe trio pomaga na różne rzeczy. Ale w żadnym razie nie wolno było wtedy żartować i mówić, że się jest w tych rzeczach lepszym od Pana Boga, albo złościć jej pytaniem, dlaczego Bóg, jeśli jest wszechmogący, to nigdy nie znajdzie pierwszego jajka czajki, tylko zawsze ktoś inny wręcza je królowej. Bo wtedy się dopiero zrywała burza. Operując sprawniej niż śmierć kosą cytatami z artykułów wiary podcinała skutecznie poranną pełnopęcherzową erekcję. Katoliczka Truus, tłusta od zażerania się rybim mięsem w piątki, a przy głębokich pocałunkach zasobna w ślinę jak kropielnica. Kiedy już wysłuchawszy wszystkiego, co jej leżało na sercu, chciałem ją przelecieć, okazało się, że ma okres. Faktem jest, że mówiła idąc do toalety, że jest boleśnie niedysponowana, ale kto mógł wiedzieć. Myślałem, że ma sraczkę. No i za późno się zorientowałem, że stosowała antykoncepcję systemu Niezauważalne Zabezpieczenie, tak że kutas utknął nagle na mieliźnie. Kiedy chciałem wsadzić jej od góry, powiedziała: „Nie po to Pan Bóg dał człowiekowi usta". Próżno było zachęcać, że właśnie ma się zamiar udzielić świętej hostii. Bo wtedy była zdolna zawiązać ci chuja na kokardkę. Ale to wszystko i tak była kaszka z mlekiem w porównaniu z takimi, co zwracały się do ciebie per Stary Jaszczurze, Kociu albo Kudlu-Pudlu lub coś podobnego, co usłyszały w dukaniach rodziców po dwudziestu pięciu latach małżeńskiej rutyny i stęchlizny. Albo z historyczkami, co miały kompleks ognistego chłopaka znad Morza Śródziemnego, jak ta podła tleniona blondynka Bertie, która gdy się na chwilę wynurzyłem od niej, żeby iść do ubikacji, patrzyła za mną żarłocznie, mówiąc przy tym: „Chodzisz zupełnie jak włoski rybak". W takich razach trzeba było mieć się na baczności. O mamma mia. Za parę dni dostałem list od jej prawnego opiekuna, którego zdołała przerobić na swata: „Z powodu kontaktu, jaki pan utrzymuje z Bertie, nad którą sprawuję kuratelę, byłbym wielce zobowiązany, gdyby zechciał pan mnie odwiedzić". Zupełny dziewiętnasty wiek, jak w historyjkach