Выбрать главу

Możliwe.

Wszechświat składał się wyłącznie z bólu. Kaye tkwiła na jego szczycie niby maleńka, odurzona muszka na ogromnej piłce. Niewyraźnie słyszała krzątającego się przy niej anestezjologa. Słyszała Mitcha rozmawiającego z lekarzem. Mary Hand była w pokoju.

Chambers powiedział coś zupełnie bez znaczenia, coś o przechowywaniu krwi pępowinowej albo dla potrzeb przyszłych transfuzji, jeśli niemowlę będzie ich wymagać, albo dla potrzeb nauki: krwi z pępowiny, bogatej w komórki macierzyste.

— Zrób to — powiedziała Kaye.

— Co? — Rzucił Mitch. Chambers zapytał ją, czy chce znieczulenia zewnątrzoponowego.

— Boże, tak — odparła Kaye, bez najmniejszego poczucia winy, że już teraz nie wytrzymuje.

Przewrócili ją na bok.

— Proszę się nie ruszać — powiedział anestezjolog, jakże on się nazywał. Nie mogła sobie przypomnieć. Pojawiała się przed nią twarz Sue.

— Jack mówi, że ją sprowadzają.

— Kogo? — Zapytała Kaye.

— Doktor Galbreath.

— Dobrze. — Kaye pomyślała, że Galbreath się nią zajmie.

— Nie chcieli jej przepuścić przez posterunki kontrolne.

— Dranie — powiedział Mitch.

— Dranie — powtórzyła Kaye.

Poczuła ukłucie w plecy. Kolejny skurcz. Zaczęła drżeć. Anestezjolog zaklął i przeprosił.

— Pudło. Nie wolno się pani ruszać. — Bolały ją plecy. Nic w tym nowego. Mitch położył jej na czoło zimną szmatkę. Nowoczesna medycyna. Miała dość nowoczesnej medycyny.

— O rany.

Gdzieś poza sferą świadomości słyszała głosy, jakby śpiewy odległych aniołów.

— Felicity jest tutaj — powiedział Mitch, a jego twarz, pochyloną tuż nad nią, rozjaśniła ulga. Doktorzy Galbreath i Chambers wiedli jakiś spór, do którego wtrącał się też anestezjolog.

— Bez znieczulenia zewnątrzoponowego — powiedziała Galbreath. — Zabierzcie jej pitocynę, już. Jak długo ją podajecie? Ile?

Kiedy Chambers patrzył na ekran i odczytywał liczby, Mary Hand robiła coś z rurkami. Urządzenie świszczało. Kaye spojrzała na zegar. Siódma trzydzieści. Co to znaczy? Czas. A tak.

— Uczyni to własnymi siłami — oznajmiła Galbreath. Chambers odpowiadał jej z irytacją; ostre, choć spokojne słowa padały spoza jego okropnej maseczki, ale Kaye ich nie słuchała.

Odebrali jej lekarstwa.

Felicity pochyliła się nad Kaye i weszła w zasięg wzroku. Nie nosiła maseczki. Włączono wielkie lampy chirurgiczne, a ona ewidentnie nie nosiła maseczki, niech będzie błogosławiona.

— Dziękuję ci — powiedziała Kaye.

— Może zaraz przestaniesz mi dziękować, kochana — odparła Felicity. — Jeśli chcesz tego dziecka, nie możesz brać już żadnych lekarstw. Żadnej pitocyny, żadnych środków przeciwbólowych. Cieszę się, że zdążyłam. Zabijają je, Kaye. Rozumiesz?

Kaye się skrzywiła.

— Jedna cholerna zniewaga po drugiej, co, kochana? Te nowe dzieci są takie delikatne.

Chambers skarżył się, że się tak wtrąca, ale Kaye usłyszała głosy sprzeciwu Jacka i Mitcha — cichnące, najwyraźniej wyprowadzili go z pokoju. Mary Hand czekała na polecenia Galbreath.

— CDC czasami się przydaje, kochana — powiedziała Felicity. — Przysyłają mi specjalne biuletyny opisujące żywe narodziny. Bez lekarstw, a zwłaszcza bez znieczulenia. Wykluczona jest nawet aspiryna. Te dzieci jej nie przetrzymują. — Krzątała się przez chwilę między nogami Kaye. — Nacięcie krocza — powiedziała do Mary. — Nie takie małe. Trzymaj się, moja droga. Zaboli, jakbyś znowu traciła dziewictwo. Mitch, wiesz, co to znaczy.

Parcie do dziesięciu. Wydech. Odpuszczanie, wdech, parcie do dziesięciu. Ciało Kaye było jak te konie, które wiedzą, dokąd iść, ale lubią być lekko prowadzone. Mitch masował mocno, stojąc przy niej. Ściskała jego dłoń, potem rękę, aż się skrzywił. Odpuściła, parcie do dziesięciu. Wydech.

— W porządku. Widać główkę. Oto ona. Boże, tyle to trwało, droga była taka długa i dziwaczna, co? Mary, jest pępowina. Mamy kłopot. Trochę ciemna. Jeszcze trochę, Kaye. Zrób to, kochana. Zrób teraz.

Zrobiła i coś wyzwoliła, potężne pchnięcie, pestka dyni między zaciśniętymi palcami, wybuch bólu, ulga, znowu ból, cierpienie. Drżały jej nogi. Miała zakwasy w łydkach, ale ledwo je zauważała. Poczuła nagły napływ szczęścia, upragnioną pustkę, potem pchnięcie jakby nożem w kość ogonową.

— Jest tutaj, Kaye. Żyje.

Kaye usłyszała ciche łkanie, odgłos ssania, coś przypominającego melodyjne gwizdanie.

Felicity podniosła dziecko, różowe i zakrwawione, pępowina dyndała między nogami Kaye, która spojrzała na córkę i przez chwilę nie czuła nic, a potem coś wielkiego i pierzastego, olbrzymiego, musnęło jej duszę.

Mary Hand położyła niemowlę na niebieskim kocyku przykrywającym brzuch matki i wycierała je szybkimi ruchami.

Mitch patrzył na krew, na noworodka.

Wrócił Chambers, nadal nosił maseczkę, ale Mitch nie zwracał na niego uwagi. Skupiał się wyłącznie na Kaye i dziecku, tak maleńkim, przebierającym nóżkami i rączkami. Po policzkach Mitcha spływały łzy wyczerpania i ulgi. Gardło miał tak zaciśnięte i pełne, że aż go bolało. Waliło mu serce. Objął Kaye i ta ze zdumiewającą siłą odpowiedziała tym samym.

— Nie wkraplaj jej niczego do oczu — pouczyła Mary Felicity.

— To zupełnie nowa sytuacja.

Mary kiwała z zapałem osłoniętą maseczką głową.

— Łożysko — powiedziała Felicity. Mary podstawiła stalową miseczkę.

Kaye nigdy nie miała pewności, czy będzie dobrą matką. Teraz zupełnie się tym nie martwiła. Patrząc, jak kładą noworodka na wadze, pomyślała: „Nie przypatrzyłam się dobrze jej twarzy. Cała jest pomarszczona”.

Trzymająca piekący tampon przesycony alkoholem i wielką chirurgiczną igłę do szycia Felicity pochyliła się między nogami Kaye, której bardzo się to nie podobało, ale jedynie zamknęła oczy.

Mary Hand dokonała różnych drobnych badań, zakończyła mycie noworodka, zaś Chambers pobrał krew pępowinową. Felicity pokazała Mitchowi, gdzie ma przeciąć pępowinę, a potem przyniosła dziecko do Kaye. Mary pomogła jej podciągnąć koszulę powyżej nabrzmiałych piersi i uniosła niemowlę.

— Czy mogę karmić piersią? — Zapytała Kaye; jej głos był właściwie jedynie ochrypłym szeptem.

— Gdybyś nie mogła, wielki eksperyment zakończyłby się klapą — odparła Felicity z uśmiechem. — No spróbuj, kochaniutka.

— Masz coś, czego ona potrzebuje.

Pokazała Kaye, jak pogładzić policzek dziecka. Maleńka różowa buzia otworzyła się i przypięła do wielkiego, brązowego sutka. Mitch rozdziawił usta. Kaye chciało się śmiać na widok jego miny, ale skupiła się znowu na twarzyczce, nie mogła się doczekać ujrzenia córeczki. Sue stanęła obok, obdarzając matkę i dziecko cichymi, kojącymi dźwiękami.

Mitch patrzył na dziewczynkę ssącą pierś Kaye. Czuł niezmiernie błogi spokój. Już po wszystkim; to dopiero początek. W każdym razie to naprawdę coś, na czym mógł się teraz skupiać, miał punkt odniesienia.

Twarzyczka dziecka była czerwona i pomarszczona, za to włosy gęste, delikatne i jedwabiste, brązowe z rudawym odcieniem. Oczka miało zamknięte, powieki zaciśnięte w trosce i skupieniu.