— Co przysłały nam Allergy and Infectious Diseases? — Zapytał. Pani Leighton otworzyła aktówkę, którą nosiła cały dzień, i wręczyła mu świeży faks.
— Czekałam na okazję — powiedziała. — Wcześniej zadzwonił prezydent, złożył najlepsze życzenia, zaprasza cię wieczorem do Białego Domu, najszybciej, jak tylko zdołasz.
Augustine przeczytał faks.
— Kaye Lang urodziła — powiadomił ją z podniesionymi brwiami.
— Tak słyszałam — odparła pani Leighton. Jej mina była profesjonalna, wyczekująca; niczego nie zdradzała.
— Powinniśmy wysłać jej gratulacje — powiedział Augustine.
Dopilnuję tego.
Augustine pokręcił głową.
— Nie, nie musisz. Nadal mamy obowiązki do spełnienia.
— Tak jest, dyrektorze.
— Powiedz prezydentowi, że będę o ósmej.
— Co z Alyson? — Spytała pani Leighton.
— Czyż nie wyszła za mnie? — Odparł Augustine. — Wiedziała, w co się pakuje.
89
Mitch trzymał Kaye pod rękę, gdy ta chodziła od ściany do ściany pokoju.
— Jak zamierzasz na nią wołać? — Zapytała Felicity. Siedziała na jedynym krześle z błękitnego winylu, kołysząc łagodnie w ramionach śpiące dziecko.
Kaye spojrzała wyczekująco na Mitcha. Wybór imienia dziecka czynił ją bezbronną i onieśmieloną, jakby to prawo nie było przynależne nawet matkom.
— Wykonałaś większość roboty — powiedział Mitch z uśmiechem. — Masz pierwszeństwo.
— Musimy być zgodni — zauważyła Kaye.
— Spróbuj.
— Jest nowym rodzajem gwiazdy — powiedziała Kaye. Nogi miała nadal jak z waty. Brzuch wydawał się jej oklapły i rozciągnięty, ból między nogami sprawiał czasami, że czuła się nie najlepiej, ale szybko dochodziła do siebie. Usiadła na skraju łóżka.
— Babcia miała na imię Stella. Oznacza to gwiazdę. Pomyślałam, że nazwiemy ją Stella Nova.
Mitch wziął niemowlę od Felicity.
— Stella Nova — powtórzył.
— Brzmi śmiało — powiedziała Felicity. — Podoba mi się.
— To jej imię — oświadczył Mitch, podnosząc dziecko do twarzy. Powąchał czubek główki, wilgotne, mocne ciepło włosów. Pachniało matką i czymś jeszcze. Wyczuwał kaskady uczuć padające wewnątrz niby staczające się głazy, tworzące mocną podwalinę.
— Przyciąga twą uwagę nawet, gdy śpi — zauważyła Kaye. Na wpół świadomie sięgnęła do swej twarzy i zdjęła dyndający kawałek maski, odsłaniając świeżą skórę, różową i miękką, z jaśniejącymi plamkami melanoforów.
Felicity podeszła i pochyliła się, aby dokładniej obejrzeć Kaye.
— Nie wierzę, że to widzę — powiedziała. — Powinnam się czuć zaszczycona.
Stella otworzyła oczka i zadrżała, jakby przestraszona. Zwróciła na ojca długie i zdumione spojrzenie, po czym zaczęła płakać.
Jej płacz był głośny i niepokojący. Mitch szybko przekazał Stellę Kaye, która odchyliła szlafrok. Niemowlę przyssało się i przestało płakać. Kaye znowu napawała się cudem spływającego z niej mleka, zmysłowym urokiem dziecka przy piersi. Oczy niemowlęcia przyglądały się matce, a potem Stella odwróciła główkę, ciągnąc za sobą sutek, i rozejrzała się po pokoju, patrząc na Felicity i Mitcha. Na widok płowych, nakrapianych złotem oczek Mitch rozpływał się w środku.
— Jakże rozwinięta — stwierdziła Felicity. — Oczaruje każdego.
— A czego się spodziewałaś? — Spytała Kaye cicho. Jej głos lekko świergotał. Trochę wstrząśnięty Mitch rozpoznał u matki niektóre z dźwięków wydawanych przez córkę.
Stella Nova cichutko szczebiotała przy ssaniu jak śliczny ptaszek. Śpiewała przy karmieniu, okazując swe zadowolenie, radość.
Język Mitcha wysunął się z ust w wyrazie niegasnącej sympatii.
— Jak to robi? — Zapytał.
— Nie wiem — odparła Kaye. I było jasne, że w tej chwili zupełnie się tym nie przejmowała.
— Pod pewnymi względami jest jak niemowlę sześciomiesięczne powiedziała Felicity Mitchowi, kiedy przenosił torby z toyoty do przyczepy mieszkalnej. Wydaje się zdolna do skupiania wzroku, rozpoznawania twarzy… Głosów… — Mruczała do siebie, jakby pomijając jedyną rzecz, która naprawdę odróżniała Stellę od innych noworodków.
— Więcej się nie odezwała — stwierdził Mitch.
Felicity przytrzymała dla niego drzwi z siatki.
— Może się przesłyszeliśmy — powiedziała.
Kaye położyła śpiące dziecko w łóżeczku stojącym w narożniku salonu. Przykryła Stellę lekkim kocykiem i wyprostowała się z cichym jękiem.
— Słyszeliśmy dobrze — zapewniła. Podeszła do Mitcha i oderwała z jego twarzy skrawek maski.
— Au — stwierdził. — Jeszcze za wcześnie.
— Słuchaj — powiedziała Kaye, nagle stając się znowu naukowcem. — Mamy melanofory. Ona ma melanofory. Większość nowych rodziców, jeśli nie wszyscy, je dostaje. A nasze języki… Łączą się z czymś nowym w naszych głowach. — Klepnęła się po skroni. — Zostaliśmy wyposażeni, aby jej dorównywać, czy prawie dorównywać.
Felicity wydawała się oszołomiona tym rzeczowym tonem nowej matki. Przyglądała się Kaye Lang, która z uśmiechem odwzajemniała to spojrzenie.
— Nie spędziłam ciąży jak krowa — powiedziała Kaye. — Sądząc po tych nowych narzędziach, nasza córeczka będzie pewnie bardzo trudnym dzieckiem.
— Jak to? — Zapytała Felicity.
— Pod pewnymi względami zostawi nas daleko w tyle.
— Może pod wszystkimi — zauważył Mitch.
— Chyba nie do końca — powiedziała Felicity. — Przynajmniej na razie jeszcze nie biega. Barwa skóry — melanofory, jak je nazywasz — może być… — Machnęła ręką, niezdolna dokończyć swą myśl.
— To nie tylko barwa — stwierdził Mitch. — Wyczuwam je.
— Ja też — potwierdziła Kaye. — Zmieniają się. Przypomina mi się ta biedna dziewczyna. — Spojrzała na Mitcha. Ten kiwnął głową, a potem opowiedział Felicity o spotkaniu z nastolatkami w Wirginii Zachodniej.
— Gdybym była w Zespole Specjalnym, zakładałabym poradnie psychiatryczne dla rodziców, którym urodziły się nowe dzieci — powiedziała Kaye. — Mogą się pojawiać nowe rodzaje rozpaczy.
— Wszyscy wystrojeni, a nie ma z kim pogadać — rzucił Mitch.
Felicity zaczerpnęła głęboki oddech i przyłożyła dłonie do czoła.
— Jestem pediatrą od dwudziestu dwóch lat — powiedziała.
— Teraz mam wrażenie, że powinnam zrezygnować i zaszyć się gdzieś głęboko w lesie.
— Daj biedaczce szklankę wody — poleciła Kaye. — A może wolisz wino? Mam ochotę na lampkę wina, Mitch. Nie piłam od ponad roku. — Zwróciła się do Felicity. — Czy biuletyn zakazuje alkoholu?
— Ani słowem. Poproszę wino i dla mnie — odparła Felicity.
Kaye w kuchence zbliżyła twarz do Mitcha. Patrzyła nań z napięciem; jej wzrok na chwilę stracił ostrość. Policzki pulsowały bladą żółcią i złotem.
— Jezu — powiedział Mitch.
— Zdejmij tę maskę — nakazała Kaye — i będziemy naprawdę gotowi coś sobie nawzajem pokazać.
90