Zielono-biały dom stał na szczycie niskiego wzgórza — średniej wielkości, lecz okazały, w stylu kolonialnym z lat czterdziestych XX wieku, otoczony starymi dębami i topolami oraz rododendronami, które zasadziła trzy lata temu.
Kaye zadzwoniła z lotniska i odebrała wiadomość od Saula. Był w podległym laboratorium w Filadelfii i miał wrócić wieczorem. Była już siódma i zmierzch nad Long Island cudownie zabarwiał niebo. Kłębiaste chmury odcinały się od niknącej złowieszczej masy szarości. Przez szpaki w dębach było hałaśliwie jak w przedszkolu.
Otworzyła kluczem drzwi, wepchnęła bagaże do środka i wbiła swój kod, aby wyłączyć alarm. W domu czuć było stęchliznę. Stawiała torby, gdy jeden z dwóch jej kotów, pomarańczowy pręgowany imieniem Crickson, wbiegł z salonu do przedpokoju, stukając lekko pazurkami po podłodze z ciepłego drewna tekowego. Kaye podniosła go, podrapała pod brodą, aż zamruczał i miauknął niby chore cielę. Drugiego kota, Temina, nigdzie nie widziała. Pewnie polował na dworze.
Salon ją przygnębił. Wszędzie walały się brudne ubrania. Tekturowe talerze do kuchenki mikrofalowej leżały porozrzucane na stoliku do kawy i orientalnym dywaniku przed kanapą. Książki, gazety i żółte kartki wyrwane ze starej książki telefonicznej zalegały stół. Zapach stęchlizny pochodził z kuchni: zgniłe warzywa, zwietrzałe filtry do kawy, plastikowe opakowania żywności.
Saulowi dostanie się za to. Jak zwykle po powrocie czeka ją sprzątanie.
Otworzyła drzwi wyjściowe i wszystkie okna. Usmażyła sobie mały stek i przyrządziła zieloną sałatę polaną sosem z butelki. Otwierając butelkę pinot noir, spostrzegła kopertę leżącą obok ekspresu do kawy na białych płytkach półeczki. Zostawiła wino, aby odetchnęło, i rozerwała kopertę. W środku była pocztówka z kwiatami i wiadomością nabazgraną przez Saula.
Kaye!
Najsłodsza Kaye, kochana kochana kochana, tak mi przykro.
Tęskniłem za tobą i to widać w całym domu. Nie sprzątaj. Ściągnę jutro Caddy i zapłacę jej dodatkowo. Odpocznij. Sypialnia jest nieskazitelna. Zadbałem o to.
Kaye złożyła kartkę, prychnęła nieudobruchana i popatrzyła na półeczkę i szafki. Jej wzrok padł na równy stosik starych czasopism i gazet, nie na miejscu na mocnym stole do rąbania mięsa.
Podniosła magazyny. Pod nimi znalazła z tuzin wydruków i kolejną wiadomość. Wyłączyła kuchenkę i przykryła patelnię, aby stek nie ostygł, a potem sięgnęła do stosu i przeczytała pierwszą kartkę.
Kaye, rzuć okiem! Przyjmij to jako przeprosiny. Bardzo ciekawe. Dostałem to z Virionu i zapytałem Ferrisa i Farrakhana Mkebe z UCI, co wiedzą. Nie wszystko mi powiedzieli, ale myślę że to TO, zupełnie jak przewidywaliśmy. Nazwali to SHERVA — Scattered Human Endogenous Retrovirus Activation{Uaktywnienie rozproszonego ludzkiego retrowirusa endogennego}. Jest o nim bardzo mało w Internecie, ale zaczęła się dyskusja.
Kaye nie wiedziała do końca dlaczego, ale zaczęła płakać. Przez zasłonę łez przejrzała kartki, potem odłożyła je na tacę obok steku i sałaty. Była zmęczona i wyczerpana. Zabrała tacę do pokoju, aby jeść i oglądać telewizję.
Saul zbił niezły majątek, gdy sześć lat temu opatentował specjalną odmianę myszy transgenicznej; rok później poznał Kaye i się z nią ożenił; zaraz potem większość pieniędzy wsadził w EcoBacter. Sporo dali również rodzice Kaye, tuż przed swą śmiercią w wypadku samochodowym. Trzydziestu pracowników i pięcioro naukowców zajęło prostokątny, szaroniebieski budynek w parku technologicznym na Long Island, ściana w ścianę z połową tuzina innych spółek biotechnicznych. Park leżał cztery mile od ich domu.
W EcoBacter Kaye miała się zjawić dopiero jutro w południe. Liczyła, że coś zatrzyma Saula, a ona zyska więcej czasu dla siebie, na przemyślenia i przygotowania, ale od samej tej chęci znowu się wkurzyła. Pokręciła głową, zła na buzujące w niej uczucia i kapiącymi, słonymi ustami wypiła wino.
Chciała jedynie, aby Saul był zdrowy, czuł się lepiej. Chciała powrotu męża, człowieka, który zmienił jej zapatrywania na życie — partnera, natchnienia i oparcia w szybko wirującym świecie.
Żując małe kęsy steku, czytała wpisy z grupy dyskusyjnej Virion. Było ich ponad sto, kilka od naukowców, większość od dyletantów i studentów, powtarzających wieści z sieci i snujących domysły.
Kapnęła sosem A-I na resztkę mięsa i zaczerpnęła głęboki wdech.
Sprawa mogła być ważna. Saul miał rację, tak się podniecając.
Było jednak bardzo mało szczegółów i ani słowa o tym, gdzie wykonano pracę, gdzie zostanie opisana i kto puścił o niej parę.
Odnosiła tacę do kuchni, gdy zadzwonił telefon. Robiąc mały piruet na bosej nodze w pończosze, utrzymała tacę w jednej ręce i odebrała połączenie.
— Witaj w domu! — Powiedział Saul. Jego głęboki głos nadal budził dreszczyk. — Droga podróżniczko Kaye! — Teraz był skruszony. — Chciałbym przeprosić za bałagan. Caddy nie mogła przyjść wczoraj.
Caddy była ich gosposią.
— Miło jest wrócić — odparła Kaye. — Pracujesz?
— Utknąłem tutaj. Nie mogę się wyrwać.
— Brak mi ciebie.
— Nie sprzątaj.
— Nie będę. Najwyżej trochę.
— Przeczytałaś wydruki?
— Tak. Były ukryte na półce.
— Chciałem, abyś przeczytała je rano przy kawie, kiedy jesteś najbystrzejsza. Miałbym chyba do tego czasu dokładniejsze wiadomości. Wrócę jutro o jedenastej. Nie jedź wcześniej do laboratorium.
— Zaczekam na ciebie — powiedziała.
— Wyczuwam zmęczenie w twym głosie. Długi lot?
— Paskudne powietrze — odparła. — Dostałam krwotoku z nosa.
— Biedna Mädchen — rzucił. — Nie martw się. Cieszę się, że już jesteś. Czy Lado…? — Nie dokończył zdania.
— Nie mam pojęcia — skłamała Kaye. — Robiłam, co tylko mogłam.
— Wiem. Wyśpij się dobrze, a ja zajmę się wszystkim. Zanosi się na rewelację.
— Słyszałeś coś więcej. Powiedz mi — poprosiła Kaye.
— Jeszcze za wcześnie. Oczekiwanie ma swoje uroki.
— Kaye nie znosiła takich zabaw.
— Saul…
— Jestem nieugięty. Ponadto nie uzyskałem w pełni koniecznego potwierdzenia. Kocham cię. Tęsknię. — Cmoknął na dobranoc i po licznych pożegnaniach jednocześnie, starym nawykiem, przerwali połączenie. Saul lubił rozłączać się ostatni.
Kaye rozejrzała się po kuchni, złapała ścierkę i zaczęła sprzątać. Nie chciała czekać na Caddy. Uzyskawszy zadowalający ją porządek, wzięła prysznic, umyła włosy i owinięta ręcznikiem włożyła ulubioną piżamę ze sztucznego jedwabiu, a potem rozpaliła ogień w kominku w sypialni na piętrze. Wreszcie usiadła w pozycji lotosu na skraju łóżka, pozwalając się koić jasnym płomieniom i miękkiej gładkości tkaniny. Na dworze zerwał się wiatr i za koronkowymi firankami dostrzegła pojedynczą błyskawicę. Pogoda się psuła.
Weszła do łóżka i naciągnęła kołdrę pod brodę.
— Przynajmniej już się nad sobą nie użalam — powiedziała pewnym głosem. Crickson dołączył do niej, ciągnąc po łóżku puszysty, pomarańczowy ogon. Wskoczył też Temin, bardziej dumny, choć trochę mokry. Pozwolił się łaskawie wytrzeć ręcznikiem.