Выбрать главу

Ruszyła pierwsza.

W połowie filaru, wcisnąwszy w lód kolce na czubkach raków, Mitch minął próg. Wyczerpanie jakby ściekało strużkami z jego nóg, aż przez chwilę czuł mdłości. Potem ciało się oczyściło, jakby przemyte świeżą wodą, i oddychał już swobodnie. Szedł za Tilde, wbijając raki w lód i mocno się w niego wtulając, łapał wszystkie dostępne uchwyty. Oszczędnie korzystał z czekana. Powietrze tuż przy lodzie było rzeczywiście cieplejsze.

Po minięciu punktu środkowego wspinaczka po kremowym lodzie zajęła im piętnaście minut. Słońce wyszło zza niskich szarych chmur i pod ostrym kątem oświetliło zamarznięty wodospad, przygważdżając go do ściany z przejrzystego złota.

Czekał, aż Tilde powie im, że jest bezpieczna na górze. Franco rzucał lakoniczne odpowiedzi. Mitch zaklinował się między dwiema kolumnami. Lód był tu rzeczywiście zaskakujący. Mitch wyżłobił bok szczeliny, zrzucając na Franca chmurę odłamków. Włoch zaklął, ale Mitch ani razu nie odpadł i nie zawisł, całe szczęście.

Podciągnął się i przelazł przez nierówną, obłą krawędź zamarzniętego potoku. Jego rękawice poślizgnęły się alarmująco na strużkach lodu. Rozpaczliwie przebierając butami, prawym natrafił na skalny występ, zaczepił się o niego, znalazł oparcie na kolejnym, odczekał chwilę, aż odzyskał dech, i niby mors opadł obok Tilde.

Ciemnoszare głazy wyznaczały z obu stron łożysko zamarzniętego potoku. Mitch popatrzył w górę wąskiej, skalnej doliny, w połowie skrytej w cieniu; kiedyś spływał nią ze wschodu mały lodowiec, żłobiąc wąwóz o charakterystycznym przekroju w kształcie litery U. Przez ostatnie kilka lat nie padało wiele śniegu i lody spłynęły, znikły z wąwozu, leżącego teraz kilkadziesiąt jardów od głównego masywu lodowca.

Mitch położył się na brzuchu i pomógł Francowi wejść na wierzch. Tilde stała z boku, oparta o wylot wąwozu, jakby nie znała strachu — zachowująca bez trudu równowagę, smukła, prześliczna.

Skrzywiła się, patrząc na Mitcha.

— Spóźniamy się — oznajmiła. — Czego się dowiesz w pół godziny?

Mitch wzruszył ramionami.

— Musimy wyruszyć z powrotem najpóźniej o zmierzchu — powiedział Franco do Tilde, a potem uśmiechnął się do Mitcha. — Nie taki straszny ten lodowy diabeł, co?

— Niezły — rzucił Mitch.

— Nauczy się — powiedział Franco do Tilde, która uniosła brwi.

— Wspinałeś się już po lodzie?

— Nie po takim — odparł Mitch.

Przeszli kilkadziesiąt jardów po zamarzniętym potoku.

— Jeszcze dwie wspinaczki — zapowiedziała Tilde. — Franco, prowadzisz.

Mitch podniósł wzrok w krystalicznym powietrzu nad krawędź wąwozu, patrząc na zęby piły wyższych gór. Nadal nie wiedział, gdzie jest. Franco i Tilde nie chcieli mu powiedzieć. Pokonali co najmniej dwadzieścia kilometrów od przystanku z herbatą w dużej, kamiennej Gaststube.

Gdy się obejrzał, jakieś cztery kilometry z tyłu i setki metrów niżej zobaczył pomarańczowy obóz. Był tuż za siodłem, teraz w cieniu.

Pokrywa śniegu wyglądała na bardzo cienką. Góry przeżyły dopiero co najcieplejsze lato w nowożytnej historii Alp, z nasilającym się topnieniem lodowców, krótkotrwałymi powodziami w dolinach wywołanymi ulewnymi deszczami i zaledwie odrobiną śniegu z poprzednich lat. Globalne ocieplenie stało się już oklepanym tematem w mediach, ale z miejsca, w którym siedział Mitch, dla jego niewprawnego oka wyglądało na aż za bardzo rzeczywiste. Za kilka dziesięcioleci Alpy mogą zostać nagie.

Względne ciepło i suchość powietrza otworzyły drogę do starej jaskini, pozwalając Francowi i Tilde odkryć tajemniczą tragedię.

Franco oznajmił, że jest bezpieczny, i Mitch ruszył ślamazarnie w górę ostatniej ściany skalnej, czując przy tym, jak gnejs odpryskuje i spada spod jego butów. Skała była tutaj łupkowata, niekiedy miękka jak pył; śnieg zalegał w tym miejscu długi czas, może nawet tysiące lat.

Franco podał mu rękę i razem trzymali linę, gdy Tilde gramoliła się pod nimi. Stanęła na krawędzi, osłoniła oczy przed słońcem, znajdującym się teraz zaledwie piędź ponad poszarpanym horyzontem.

— Czy wiesz, gdzie jesteś teraz? — Spytała Mitcha.

Ten pokręcił głową.

— Nigdy nie byłem tak wysoko.

— Chłopak z dolin — powiedział Franco z uśmiechem.

Mitch zmrużył oczy.

Patrzyli nad zaokrąglone i gładkie pole lodu, wąski jęzor lodowca, który spływał kiedyś przez siedem mil kilkoma spektakularnymi kaskadami. Teraz, wzdłuż tego odgałęzienia, spływ ustał. Niewiele nowego śniegu zasilało od góry czoło lodowca. Zalana słońcem ściana skalna powyżej zagłębienia szczeliny brzeżnej wznosiła się stromo przez kilka tysięcy stóp do szczytu znajdującego się wyżej, niż Mitch miał odwagę spojrzeć.

— Tam — powiedziała Tilde, wskazując skały naprzeciwko, poniżej grani. Mitch z pewnym wysiłkiem wypatrzył czerwoną kropeczkę na tkwiącym w cieniu czarnoszarym tle: kawałek tkaniny pozostawiony przez Franca podczas ostatniej wycieczki. Ruszyli po lodzie.

Jaskinia, naturalne pęknięcie, miała mały otwór, średnicy trzech stóp, ukryty sztucznie za niską ścianką z kamieni wielkości głowy. Tilde wyjęła aparat cyfrowy i zrobiła zdjęcie wylotu z kilku stron, cofając się i chodząc wkoło, podczas gdy Franco rozbierał murek, a Mitch wpatrywał się w otwór.

— Jak jest głęboka? — Spytał Mitch, kiedy Tilde do nich dołączyła.

— Dziesięć metrów — odparł Franco. — W głębi jest bardzo zimno, gorzej niż w chłodni.

— Ale już niedługo — powiedziała Tilde. — Myślę, że dopiero w tym roku to miejsce tak się odsłoniło. W następne lato może się znaleźć ponad wieczną zmarzliną. Dotrze tam ciepły wiatr. — Skrzywiła się i zasłoniła nos.

Mitch rozsznurował plecak i wygrzebał z niego latarki elektryczne, pudełko noży modelarskich, winylowe rękawice, wszystko, co mógł znaleźć w sklepach miasteczka. Włożył je do plastikowej torebki, zamknął ją, schował do kieszeni kurtki i popatrzył między Franca i Tilde.

— No, jak? — Spytał.

— Idź — powiedziała Tilde, popychając go ręką. Uśmiechała się łaskawie.

Stanął, opadł na czworaki i wszedł pierwszy do jaskini. Franco dołączył po kilku chwilach, a Tilde zaraz potem.

Mitch trzymał w zębach pasek małej latarki, przeciskając się i posuwając po sześć, osiem cali w jednym ruchu. Lód i drobny pył śnieżny tworzyły cienką powłokę na dnie jaskini. Gładkie ściany wznosiły się do wąskiego klina pod powałą. Nie można było nawet usiąść w kucki. Franco zawołał z tyłu:

— Zaraz będzie szerzej!

— Przytulny kącik — powiedziała Tilde głuchym głosem.

Powietrze pachniało obojętnie, nijak. Było zimno, sporo poniżej zera. Skała wysysała z Mitcha ciepło nawet przez izolującą kurtkę i nieprzepuszczalne spodnie. Przesunął się nad żyłą lodu, mleczną na tle czarnej skały, i podrapał ją palcami. Twarda. Śnieg i lód musiały być wpychane aż tutaj, kiedy jaskinia była zasłonięta. Zaraz za lodową żyłą zaczynała się odchylać w górę i czuć było słabe tchnienie powietrza z kolejnej kieszeni skalnej, niedawno uwolnionej od lodu.

Mitch poczuł lekkie mdłości na myśl nie o tym, co ma zobaczyć, ale o niezwykłym, a nawet przestępczym charakterze jego badań. Najmniejszy błędny ruch, wszelka pogłoska, która się rozniesie, wiadomość o nim, która trafi nie tam, gdzie powinna, podważając sąd, że wszystko jest w porządku…