Выбрать главу

— Czy mogę go zabrać? — Zapytał, podnosząc zimną zlewkę.

— Co, obrabować naszych studentów medycyny? — Skrzywił się Voight. — Proszę wypisać zapotrzebowanie, nazwać je pożyczką dla CDC, nie powinno być problemów. — Spojrzał znowu na słoik. — Coś szczególnego?

— Może — odparł Dicken. Czuł lekki smutek i podniecenie.

Voight podał mu lepiej zabezpieczony słoik oraz małe kartonowe pudełko, watę, kawałek lodu i zamykaną torebkę plastikową, pozwalającą trzymać okaz w chłodzie. Obaj przenieśli szybko płód parą drewnianych szpatułek i Dicken zakleił pudełko taśmą do pakowania.

— Jeśli będziecie mieli dalsze takie same, proszę mnie natychmiast zawiadomić, dobrze? — Poprosił.

— Jasne.

Potem Voight rzekł do niego w windzie:

— Wygląda pan trochę zabawnie. Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć z góry, jakieś drobne wskazówki, które pozwolą mi lepiej służyć ogółowi?

Dicken wiedział, że musi zachować pokerową twarz, uśmiechnął się więc do Voighta i pokręcił głową.

— Proszę śledzić poronienia — odpowiedział. — Zwłaszcza tego rodzaju. Wszelkie powiązania z grypą Heroda będą mile widziane.

Rozczarowany Voight wykrzywił usta.

— Na razie nic oficjalnego?

— Na razie — potwierdził Dicken. — Pracuję nad naprawdę śliską sprawą.

15

Boston

Złożona ze spaghetti i pizzy kolacja ze starymi kolegami Saula z MIT udała się doskonale. Saul poleciał po południu do Bostonu i spotkali się w Pagliacci. Prowadzona wczesnym wieczorem w mrocznej, starej restauracji włoskiej rozmowa sięgała od analizy matematycznej ludzkiego genomu po sposoby przewidywania skurczu i rozkurczu przepływu danych w Internecie.

Kaye zapchała się paluszkami chlebowymi i zieloną papryką, zanim jeszcze podano lasagne. Saul sięgnął po kromkę chleba z masłem.

Jedna ze sław MIT, doktor Drew Miller, pojawił się o dziewiątej, jak zawsze nieprzewidywalny, słuchając i wypowiadając zaledwie kilka uwag o najnowszym, prosto z pieca, wyczynie społeczności bakteryjnej. Saul chłonął uważnie słowa legendarnego badacza, specjalisty od sztucznej inteligencji i samoorganizujących się systemów. Miller przesiadał się kilka razy i w końcu klepnął po ramieniu starego kolegę z pokoju Saula, Derry'ego Jacobsa. Jacobs uśmiechnął się, wstał, aby znaleźć inne miejsce, a Miller opadł obok Kaye. Wziął paluszek chlebowy z talerza Jacobsa, popatrzył na nią szeroko otwartymi jak u dziecka oczami, wydął usta i powiedział:

— Naprawdę wkurzyłaś starych gradualistów.

— Ja? — Spytała Kaye ze śmiechem. — Dlaczego?

— Dzieciaki Ernsta Mayra obleje zimny pot, jeśli coś pojmą. Dawkins będzie następny. Mówię im od miesięcy, że potrzeba jedynie następnego ogniwa łańcucha, a dostaniemy pętlę sprzężenia zwrotnego.

Gradualizm to pogląd, że ewolucja postępuje małymi kroczkami, a mutacje kumulują się przez dziesiątki tysięcy, a nawet miliony lat, i są zwykle szkodliwe dla osobnika. Mutacje korzystne to te dające przewagę i zwiększające szanse na wykorzystywanie zasobów i rozmnażanie się. Ernest Mayr był błyskotliwym rzecznikiem tego poglądu. Richard Dawkins błyskotliwie opowiadał się za współczesną syntezą darwinizmu, a także opisał tak zwany gen samolubny.

Saul pochwycił te słowa i stanął za Kaye, nachylając się nad stołem, aby słuchać, co Miller ma do powiedzenia.

— Uważasz, że SHEVA daje nam pętlę? — Zapytał.

— Tak. Ciągły krąg związków między osobnikami w populacji, z wyłączeniem seksu. Nasz odpowiednik plazmidów w bakterii, ale oczywiście bardziej przypominający fagi.

— Drew, SHEVA ma tylko osiemdziesiąt kbp i trzydzieści genów — powiedział Saul. — Nie przenosi wiele informacji.

Kaye próbowała już z Saulem zmierzyć się z tą zagwozdką, zanim ogłosiła swój artykuł w „Virology”. Z nikim nie rozmawiali o szczegółach swych teorii. Teraz niezbyt się zdziwiła, że Miller zwrócił na to uwagę. Nie był uważany za postępowca.

— Nie muszą przenosić całej informacji — odparł Miller. — Wystarczy kod upoważnienia. Klucz. Nie znamy jeszcze wszystkich możliwości SHEVY.

Kaye zerknęła na Saula, po czym rzekła:

— Proszę nam powiedzieć, co ma pan na myśli, doktorze Miller.

— Proszę, mów mi Drew. To naprawdę nie jest moja dziedzina badań, Kaye.

— Taka ostrożność u ciebie to coś nowego, Drew — stwierdził Saul. — Wiemy też, że nie jesteś skromny.

Miller uśmiechnął się od ucha do ucha.

— No, pewno coś już podejrzewacie. Niewątpliwie twoja żona.

— Czytałem twoje prace o przemieszczających się elementach.

Kaye pociągnęła wodę z niemal pustej szklanki.

— Nigdy nie mamy pewności, co komu można mówić — szepnęła. — Możemy albo kogoś urazić, albo się z czymś wygadać.

— Nie martw się o pierwszeństwo myślenia — powiedział Miller. — Zawsze jest ktoś przed nami, ale zwykle nie kończy pracy. Tylko ktoś pracujący nieustannie dokonuje odkrycia. Dobrze pracujesz i piszesz dobre artykuły, a to już jest wielki skok.

— Nie jesteśmy pewni, że chodzi o ten wielki skok — odparła Kaye. — Może to tylko anomalia.

— Nie chcę nikogo zapędzać do nagrody Nobla — zapewnił Miller — ale SHEVA naprawdę nie jest organizmem chorobotwórczym. Tak długie ukrywanie się w ludzkim genomie, a potem uaktywnianie się jedynie dla wywołania łagodnej grypy nie ma sensu ewolucyjnego. Nie sądzisz, że SHEVA to tak naprawdę rodzaj ruchomego elementu genetycznego? Inicjator?

Kaye przypomniała sobie rozmowę z Judith o objawach, jakie może wywoływać SHEVA.

Miller chętnie ciągnął dalej, nie zważając na jej milczenie.

— Wszyscy uważają, że wirusy, a zwłaszcza retrowirusy, mogą być posłańcami ewolucji albo czynnikami ją uruchamiającymi, bądź też jedynie przypadkowymi bodźcami. Nawet po odkryciu, że niektóre wirusy mogą przenosić od żywiciela do żywiciela strzępy materiału genetycznego. Sądzę tylko, że powinnaś zadać siebie parę pytań, jeśli dotąd tego nie zrobiłaś. Co uruchamia SHEVĘ? Powiedzmy, że gradualizm umarł. Gdy tylko pojawia się nisza — nowy kontynent, meteor wyniszczający stare gatunki, następuje wybuch specjacji adaptacyjnej. Dzieje się to szybko, w niecałe dziesięć tysięcy lat; potem powraca stara, dobra równowaga, naruszana co jakiś czas. Gdzie tkwi ta cała możliwa zmiana ewolucyjna?

— Doskonałe pytanie — wtrąciła Kaye.

Oczy Millera zalśniły.

— Myślałaś o tym?

— Jak wszyscy — odparła. — Myślałam o wirusie i retrowirusie jako czynnikach nowości genomu. Wychodzi jednak na to samo.

— Może więc każdy gatunek ma panujący nad nim komputer biologiczny, swego rodzaju procesor, który sumuje wszystkie możliwe korzystne mutacje. Podejmuje decyzje, co, gdzie i kiedy ulegnie zmianie… Zgaduje, jeśli chcesz, w oparciu o stopień skuteczności wcześniejszych decyzji ewolucyjnych.

— Co uruchamia zmianę?

— Wiemy, że związane ze stresem hormony mogą wpływać na ekspresję genów. Owa biblioteka ewolucyjna możliwych nowych form…

Miller uśmiechnął się szeroko.

— Mów dalej — zachęcił.

— Reaguje na hormony wywoływane stresem — ciągnęła Kaye.

— Jeśli stres obejmuje dostateczną liczbę organizmów, wymieniają one sygnały, które osiągają rodzaj kworum, a wtedy uruchamiają algorytm genetyczny, który porównuje źródła stresu z listą adaptacji, przystosowań ewolucyjnych.