17
Kaye zrobiła Saulowi śniadanie tuż po wschodzie słońca. Wyglądał na przybitego, siedząc przy stole kuchennym z sękatej sosny i powoli sącząc z kubka czarną kawę. Wypił już trzy, niedobry znak. W dobrym nastroju — „dobry Saul” — nigdy nie przekraczał jednego kubka dziennie. Jeśli zacznie znowu palić…
Kaye wzięła jajecznicę i tost i usiadła przy mężu. Saul pochylał się, nie zważając na nią, i jadł powoli, starannie, między każdym kęsem pociągając kawę. Gdy skończył, skrzywił się i odsunął talerz.
— Niedobre jajka? — Zapytała spokojnie Kaye.
Rzucił jej długie spojrzenie i pokręcił głową. Poruszał się wolniej, kolejny nie najlepszy znak.
— Zadzwoniłem wczoraj do Bristol-Myers Squibb — powiedział. — Nie dobili targu z Lado i Eliawą, i najwyraźniej tego nie oczekują. W Gruzji dzieje się coś związanego z polityką.
— Może to dobre wieści?
Saul znowu pokręcił głową i przestawił krzesło w stronę drzwi na werandę i szarego poranka za nimi.
— Zadzwoniłem też do znajomego w Merck. Powiedział, że w Eliawie coś się szykuje, ale nie wie co. Lado Dżakeli przyleciał do Stanów i spotkał się z nimi.
Kaye urwała w połowie westchnienia i powoli, niesłyszalnie wypuściła powietrze. Znowu stąpa po cienkim lodzie… Ciało wie, jej ciało wiedziało. Saul znowu cierpi, bardziej, niż okazuje. Przechodziła to co najmniej pięć razy. W każdej chwili mógł znaleźć paczkę papierosów, zaciągnąć się mocną, gorzką nikotyną, aby uładzić jakoś chemię mózgu, choć nie znosił palenia, nie znosił tytoniu.
— No to… Zostaliśmy na lodzie — powiedziała.
— Jeszcze nie wiem — odparł Saul. Mrużył oczy w przelotnym promieniu słonecznym. — Nie wspomniałaś mi o grobie.
Kaye zapłoniła się jak dziewczę.
— Tak — przyznała zesztywniałym językiem — nie wspomniałam.
— Nie trafiło to też do gazet.
— Prawda.
Saul odsunął krzesło i chwycił krawędź stołu, wstał do połowy i wykonał serię pochylonych pompek z oczyma wbitymi w blat.
Kiedy skończył, po trzydziestu, usiadł znowu i wytarł twarz złożonym ręcznikiem papierowym, którego używał zamiast serwetki.
— Chryste, przepraszam, Kaye — powiedział ochrypłym głosem. — Czy wiesz, jak się przez to czuję?
— Przez co?
— Przez to, że moja żona przeszła takie rzeczy.
— Wiesz, że na SUNY studiowałam medycynę sądową.
— Mimo to czuję się dziwnie — powiedział Saul.
— Chcesz mnie chronić. — Kaye położyła swe dłonie na jego dłoniach, roztarła mu palce. Saul powoli cofnął rękę.
— Jesteś przeciwko wszystkiemu. — Saul zatoczył nad stołem szeroki, obejmujący cały świat gest. — Przeciwko okrucieństwu i porażce. Głupocie. — Mówił coraz szybciej. — To jest polityczne. Jesteśmy podejrzani. Wiążą nas z Organizacją Narodów Zjednoczonych. Lado nie może nas wybrać.
— Chyba nie taka jest polityka tam, w Gruzji — odparła Kaye.
— Co, pojechałaś z zespołem ONZ i nie pomyślałaś, że może to nam zaszkodzić?
— Jasne, że pomyślałam!
— Racja. — Saul przytaknął, teraz kiwał krzesłem w przód i w tył, jakby pozbywając się napięcia w karku. — Podzwonię jeszcze. Spróbuję się dowiedzieć, gdzie Lado ma spotkania. Najwyraźniej nie zamierza złożyć nam wizyty.
— No to zwiążmy się z ludźmi z Evergreen — powiedziała Kaye. — Mają duże doświadczenie, a niektóre z ich prac laboratoryjnych są…
— Za mało. Będziemy rywalizować z Eliawą i ich partnerem, ktokolwiek nim zostanie. Uzyskają patenty i pierwsi wyjdą z nimi na rynek. Zdobędą kapitał. — Saul potarł podbródek. — Mamy dwa banki, kilku wspólników i… Wielu ludzi oczekujących, że przypadnie to nam, Kaye.
Kaye wstała, ręce jej drżały.
— Przepraszam, ale tamten grób… To byli ludzie, Saulu. Ktoś musiał pomóc ustalić, jak umarli. — Wiedziała, że została zepchnięta do obrony, czuła przez to zmieszanie. — Byłam tam. Okazałam się przydatna.
— Pojechałabyś, gdyby ci nie kazali? — Spytał Saul.
— Nie kazali mi — odparła. — Nie musieli długo namawiać.
— Pojechałabyś, gdyby to nie było oficjalne?
— Jasne, że nie.
Saul wyciągnął rękę i znowu ją ujęła. Złapał jej palce w niemal bolesnym uścisku, potem jego powieki stały się ciężkie. Puścił palce, wstał, dolał sobie kawy.
— Kawa nie pomoże, Saulu — stwierdziła. — Powiedz, co z tobą. Jak się czujesz.
— Czuję się doskonale — zapewnił obronnie. — Lekarstwem, którego najbardziej potrzebuję, jest sukces.
— To nie ma nic wspólnego z interesami. Jest jak przypływ. Masz swoje przypływy do pokonania. Saul, sam mi tak mówiłeś.
Saul kiwał potakująco głową, ale nie patrzył na nią.
— Jedziesz dziś do laboratorium?
— Tak.
— Zadzwonię stąd, gdy się czegoś dowiem. Zwołaj na wieczór męskie zebranie z kierownikami zespołów w laboratorium. Zamów pizzę. Baryłkę piwa. — Mężnie starał się uśmiechać. — Potrzebujemy wyjść awaryjnych, i to szybko.
— Zobaczę, jak idzie nowa praca — powiedziała Kaye. Oboje wiedzieli, że obecne projekty, w tym także związane z bakteriocyną, przyniosą dochody najwcześniej za rok. — Jak szybko zostaniemy…
— Zostaw to zmartwienie mnie — odparł Saul.
Wyślizgnął się bokiem jak krab, kręcąc barkami w jedynym wyrazie samoironii, na jaki było go stać; objął ją jedną ręką, położył głowę na jej ramieniu. Gładziła go po włosach.
— Nie znoszę tego — powiedział Saul. — Naprawdę, naprawdę nie znoszę być taki.
— Jesteś bardzo silny, Saulu — szepnęła mu do ucha.
— Ty jesteś moją siłą — odparł i odsunął się, trąc policzek jak chłopczyk, którego pocałowano. — Kocham cię nad życie, Kaye. Wiesz o tym. Nie martw się o mnie.
Na chwilę w jego zmrużonych oczach pojawiło się zagubienie, zdziczenie, niemożliwe do ukrycia. Potem to minęło, opuścił ręce i wzruszył ramionami.
— Poradzę sobie, Kaye. Zwyciężymy. Muszę tylko zadzwonić tu i tam.
Debra Kim była szczupła, miała szeroką twarz i gładki czepiec cienkich, czarnych włosów. Mieszanej krwi europejskiej i azjatyckiej, była w spokojny sposób stanowcza. Doskonale porozumiewała się z Kaye, choć boczyła się na Saula i większość mężczyzn.
Odizolowanym laboratorium cholery w EcoBacter Kim kierowała stalową ręką w aksamitnej rękawiczce. Było to drugie pod względem wielkości w EcoBacter laboratorium i znajdowało się na poziomie 3, bardziej niż pracowników chroniąc superczułe myszy Kim, chociaż z cholerą nie ma żartów. Korzystało w swych badaniach z pozbawionych genetycznie systemu odpornościowego myszy odmiany SCID, co jest skrótem od severe combined immunodeficient, czyli ciężki złożony niedobór immunologiczny.
Kim zabrała Kaye do zewnętrznego gabinetu laboratorium i poczęstowała ją kawą. Kilka minut gawędziły sobie, patrząc przez szybę z czystego akrylu na ustawione wzdłuż jednej ściany specjalne sterylne pojemniki z tworzywa sztucznego i stali, mieszczące ruchliwe myszy.
Kim pracowała nad otrzymaniem skutecznej i opartej na fagach terapii zwalczającej cholerę. Myszom SCID przeszczepiono ludzkie tkanki jelitowe, których nie mogły odrzucić; stały się w ten sposób maleńkimi ludzkimi modelami zarażenia cholerą.