Выбрать главу

Kaye wzięła rękę Caddy i uciszała ją jak dziecko. Caddy wytarła przegubem oczy i pokiwała głową, dwukrotnie przełykając ślinę. Dołączył do nich policjant, wysoki i brzuchaty, o bardzo czarnej skórze, włosach gładko zaczesanych nad wysokim czołem i twarzy patrycjusza; miał mądre, zmęczone oczy o złotej twardówce. Pomyślała, że jest naprawdę wstrząśnięty, znacznie bardziej przejęty niż inni na podwórku.

— Pani… — Zaczął policjant.

— Lang — podsunął nazwisko ratownik.

— Pani Lang, pani dom jest jakby w stanie…

Kaye weszła po schodkach ganku. Zostawiała im rutynę i procedury. Musiała zobaczyć, co Saul zrobił, zanim pomyśli, gdzie może być, co mógł czynić po… Może czynić nawet teraz.

Policjant poszedł za nią.

— Czy mężowi zdarzały się już samookaleczenia, pani Lang?

— Nie — odparła Kaye przez zaciśnięte zęby. — Ogryzał paznokcie.

Dom były cichy, rozbrzmiewały tylko kroki innego policjanta, schodzącego po schodach. Ktoś otworzył okna salonu. Białe zasłony leżały na przeładowanej kanapie. Drugi policjant, po pięćdziesiątce, szczupły i blady, przygarbiony, z twarzą wiecznie wykrzywioną zmartwieniem, przypominał bardziej przedsiębiorcę pogrzebowego aniżeli koronera prowadzącego dochodzenie. Zaczął coś mówić, dalekimi i płynnymi słowami, ale Kaye minęła go, wspinając się schodami. Brzuchacz szedł za nią.

Saul bardzo szalał w sypialni. Szuflady były powyciągane, a ubrania porozrzucane wszędzie. Bez większego zastanowienia wiedziała, że szukał odpowiedniej bielizny, odpowiednich skarpetek, nadających się na jakąś specjalną okazję.

Popielniczkę na parapecie wypełniały niedopałki. Camele, bez filtra. Mocne. Kaye nie znosiła smrodu tytoniu.

Łazienka była lekko spryskana krwią. Wannę wypełniała do połowy różowa woda, czerwone ślady stóp wiodły od żółtej maty łazienkowej przez czarno-białą szachownicę kafelków do podłogi ze starego drewna tekowego i stamtąd do sypialni, gdzie urywały się resztki krwi.

— Teatralne — szepnęła, patrząc na lustro, na cienką mgiełkę krwi na szkle i zlewie. — Boże. Nie teraz, Saulu.

— Czy domyśla się pani, dokąd mógł się udać? — Zapytał brzuchaty policjant. — Czy zrobił to sobie sam, czy też to sprawka kogoś innego?

Niewątpliwie nie widziała niczego straszniejszego. Musiał ukrywać najgorszy ze swoich nastrojów, albo załamanie pogłębiało się w przerażającym tempie, blokując każdą odrobinę rozumu i odpowiedzialności. Nadejście silnej depresji opisał kiedyś jako długie, ciemne koce cienia zaciągane przez diabły o pociągłych twarzach i w pomiętych ubraniach.

— On, tylko on — powiedziała i zakasłała w kułak. Zadziwiające, ale nie czuła mdłości. Zobaczyła łóżko, porządnie zasłane, z białą kapą podciągniętą i równo złożoną pod poduszkami, Saul próbował znaleźć ład i sens w pociemniałym świecie. Stanęła przy kółku rozbryzganych kropelek krwi na drewnie obok nocnego stolika. — Tylko on.

— Pan Madsen czuje się czasami bardzo źle — powiedziała Caddy z drzwi sypialni; dłoń z długimi palcami leżała płaska i biała na ościeżnicy z ciemnego klonu.

— Czy pani mąż miewał próby samobójcze? — Spytał ratownik.

— Tak — odparła. — Nigdy tak paskudne.

— Wydaje się, że podciął sobie żyły w wannie — powiedział smętny i szczupły policjant. Kiwał z rozwagą głową. Kaye postanowiła nazywać go panem Zgonem, a drugiego panem Bykiem.

Panowie Byk i Zgon mogli tyle powiedzieć o domu, co i ona, a może więcej.

— Wyszedł z wanny — dodał pan Byk — i…

— Obwiązał sobie nadgarstki, jak Rzymianin próbujący przedłużyć pobyt na tym padole — ciągnął pan Zgon. Uśmiechnął się przepraszająco do Kaye. — Bardzo mi przykro.

— A potem musiał się ubrać i wyjść z domu.

Właśnie tak, pomyślała Kaye. Mają świętą rację.

Usiadła na łóżku, żałując, że nie jest z tych, co mdleją, odcinają się od wszystkiego, pozwalając działać innym.

— Pani Lang, może zdołamy odnaleźć pani męża…

— Nie zabił się — powiedziała. Szerokim gestem wskazała krew, korytarz i łazienkę. Szukała drobnej szczypty nadziei, myślała przez chwilę, że ją znalazła. — Zrobił źle, ale… Jak pan powiedział, sam to przerwał.

— Pani Lang… — Zaczął pan Byk.

— Trzeba go znaleźć i zabrać do szpitala — ciągnęła, a nagła możliwość, że uda się uratować Saula, załamała jej głos. Zaczęła cicho łkać.

— Nie ma łodzi — powiedziała Caddy.

Kaye wstała szybko i podeszła do okna. Uklękła na niskim parapecie i wyjrzała na małą przystań, wychodzącą ze skalistej ściany brzegu na szarozielone wody zatoki. Brakowało cumującej tam żaglówki.

Kaye wzdrygnęła się, jakby zmarzła. Mogła powoli zacząć się godzić z tym, co będzie. Dzielność i zaprzeczanie nie były już w stanie przeciwstawiać się krwi i rzeczom nie na miejscu, Saul odszedł pokręcony, opanowany przez Smutne/Złe, wypalony Saul.

— Nie widzę jej — powiedziała Kaye ostro, wpatrując się w lekko sfalowane wody. — Ma czerwony żagiel. Nie ma go tutaj.

Poprosili o opis żaglówki, zdjęcia, dostarczyła jedno i drugie. Pan Byk zszedł na dół, przez drzwi frontowe do samochodu.

Kaye towarzyszyła mu przez część drogi, po czym skręciła do salonu. Nie chciała zostawać w sypialni. Pan Zgon i ratownik zadawali następne pytania, ale udzieliła bardzo niewielu odpowiedzi.

Fotograf policyjny i pomocnik koronera ze swym sprzętem weszli po schodach na górę.

Caddy przyglądała się temu wszystkiemu najpierw czujna jak żuraw, potem zafascynowana niby kotek. Wreszcie objęła Kaye, coś jej mówiła, otrzymała automatyczną odpowiedź, że wszystko będzie dobrze. Caddy chciała odejść, ale nie mogła się do tego zmusić.

W tej chwili do pokoju wszedł pomarańczowy kot Crickson. Kaye podniosła go i głaskała, zastanowiła się nagle, czy coś widział, potem przestała nad tym myśleć i postawiła go łagodnie na podłogę.

Minuty zdawały się wlec jak godziny. Światło przygasło za oknami salonu, rozbijały się o nie krople deszczu. Wreszcie wrócił pan Byk, a wyszedł z kolei pan Zgon.

Caddy patrzyła, czując wyrzuty za swe przerażenie i zafascynowanie.

— Nie możemy posprzątać za panią — powiedział jej pan Byk. Wręczył wizytówkę. — To mała spółka. Zajmuje się sprzątaniem takich rzeczy. Nie jest tania, ale bardzo sprawna. Mąż i żona. Chrześcijanie. Mili ludzie.

Kaye kiwnęła głową i wzięła wizytówkę. Miała teraz dość tego domu; chciałaby zamknąć drzwi i wyjść z niego.

Caddy została jako ostatnia.

— Gdzie chcesz nocować, Kaye? — Spytała.

— Nie wiem — odparła.

— Możesz pojechać do nas, moja droga.

— Dziękuję ci — powiedziała Kaye. — Mam leżankę w laboratorium. Chyba tam się prześpię. Czy możesz zająć się kotami? Nie mogę… Myśleć o nich teraz.

— Oczywiście. Złapię je. Czy mam tu wrócić? — Zapytała Caddy. — Posprzątać… No wiesz? Po tamtych?

— Zadzwonię — odparła Kaye, znowu bliska załamania. Caddy objęła ją silnie, aż zabolało, a potem poszła po koty. Dziesięć minut później odjechała i Kaye została sama w domu.

Żadnej kartki, wiadomości, niczego.

Zadzwonił telefon. Jakiś czas nie podnosiła słuchawki, ale telefon nie milknął, a automatyczna sekretarka była wyłączona, może przez Saula. Może to Saul, pomyślała nagle, przeklęła siebie za przelotną, ostatnią nadzieję i natychmiast chwyciła za słuchawkę.