Выбрать главу

— Czy mam przyjemność z Kaye?

— Tak. — Ochryple. Odchrząknęła.

— Pani Lang, tu Randy Foster z AKS Industries. Muszę porozmawiać z Saulem. O umowie. Czy jest w domu?

— Nie, panie Foster.

Pauza. Niezręczna. Co powiedzieć? Co teraz mówić? I kim jest Randy Foster, o jaką umowę chodzi?

— Przepraszam. Proszę mu powiedzieć, że nasi prawnicy właśnie skończyli i tekst jest gotowy. Umowy zostaną przysłane jutro. Wyznaczyliśmy zebranie na czwartą. Czekam na panią, pani Lang.

Wymamrotała coś i odłożyła słuchawkę. Przez chwilę myślała, że teraz się załamie, naprawdę załamie. Zamiast tego powoli, z ogromną uwagą, weszła po schodach i do wielkiej walizki zapakowała ubrania, które powinny wystarczyć na cały tydzień.

Potem wyszła z domu i pojechała do EcoBacter. Budynek był prawie pusty w porze kolacji, a nie chciała nic jeść. Swoim kluczem otworzyła mały gabinet na uboczu, gdzie Saul wstawił leżankę z kocami, potem zawahała się chwilę przed pchnięciem drzwi. Wreszcie zrobiła to powoli.

Mały pokój bez okien był ciemny, pusty i chłodny. Pachniał porządkiem. Wszystko jak należy.

Kaye rozebrała się, weszła pod beżowy wełniany koc i sztywne białe prześcieradło.

Rankiem, wczesnym, przed świtem, obudziła się spocona, drżąca, nie chora, ale przerażona widmem swej nowej roli, roli wdowy.

20

Londyn

Reporterzy znaleźli wreszcie Mitcha na Heathrow. Jego ojciec, Sam, siedział naprzeciw syna przy stoliku w ogródku położonym wokół otwartego baru z owocami morza, a piątka dziennikarzy, dwie kobiety i trzej mężczyźni, stłoczyła się tuż za niską zaporą z plastikowych roślin, otaczającą miejsce dla jedzących, i zasypała Mitcha pytaniami. Zaciekawieni i zdenerwowani podróżni patrzyli na nich od innych stolików albo pchali obok wózki z bagażami.

— Czy to pan jako pierwszy stwierdził, że są prehistoryczni? — zapytała starsza kobieta, trzymająca w jednej ręce kamerę. Świadomie odsuwała czarne kosmyki pokrytych henną włosów, zerkała na lewo i prawo, wreszcie skupiła wzrok na Mitchu w oczekiwaniu na odpowiedź.

Mitch sięgnął po sałatkę z krewetkami.

— Czy sądzi pan, że mają jakiś związek z człowiekiem z Pasco w USA? — Spytał jeden z mężczyzn, licząc wyraźnie, że go sprowokuje.

Mitch nie potrafił odróżnić od siebie trójki mężczyzn. Wszyscy byli po trzydziestce, ubrani w pomięte czarne garnitury, trzymali notatniki do stenografowania i magnetofony cyfrowe.

— Był pańskim ostatnim niepowodzeniem, prawda?

— Czy deportowano pana z Austrii? — Rzucił inny mężczyzna.

— Ile zapłacili panu zmarli wspinacze, aby nie wydał pan ich tajemnicy? Ile chcieli dostać za mumie?

Mitch odchylił się i przeciągnął ostentacyjnie, a potem się uśmiechnął. Farbowana kobieta wiernie to zarejestrowała. Sam pokręcił głową i skulił się, jakby nadciągnęła burzowa chmura.

— Zapytajcie mnie o dziecko — powiedział Mitch.

— Jakie dziecko?

— Zapytajcie mnie o niemowlę. Zwykłe niemowlę.

— Ile miejsc pan splądrował? — Zapytała z uciechą farbowana.

— W jaskini, obok rodziców znaleźliśmy niemowlę — powiedział Mitch i wstał, z nieprzyjemnym zgrzytem odsuwając żeliwne krzesło. — Idziemy, tato.

— Świetnie — odparł Sam.

— Jakiej jaskini? Jaskini jaskiniowca? — Spytał mężczyzna w środku.

— Jaskiniowców — poprawiła go młodsza kobieta.

— Czy sądzi pan, że je porwali? — Zapytała farbowana, przesuwając językiem po ustach.

— Porwali niemowlę, zabili, zabrali do zjedzenia gdzieś w Alpy…

— Złapała ich burza, umarli! — Zapalał się mężczyzna z lewej strony.

— Co by to była za historia! — Rzucił trzeci mężczyzna od lewej.

— Pytajcie uczonych — powiedział Mitch i na kulach przepchał się do lady, aby zapłacić.

— Dawkują informacje, jakby chodziło o święte rozgrzeszenie! — Krzyknęła za nimi młodsza kobieta.

21

Waszyngton, Dystrykt Kolumbia

Dicken siedział obok Marka Augustine’a w gabinecie naczelnej lekarz kraju, doktor Maxine Kirby. Kirby była średniego wzrostu, krępa, o pięknych migdałowych oczach otoczonych czekoladową skórą mającą tylko kilka zmarszczek, choć dochodziła do sześćdziesiątki; zmarszczki te pogłębiły się jednak w ciągu ostatniej godziny.

Była jedenasta wieczór, dwukrotnie już omówili szczegóły. Laptop po raz trzeci wyświetlał automatyczny pokaz wykresów i opisów, ale tylko Dicken się temu przyglądał.

Frank Shawbeck, zastępca dyrektora National Institutes of Health, otworzył ciężkie, szare drzwi i wrócił do pokoju po wizycie w toalecie na korytarzu. Wszyscy wiedzieli, że Kirby nie lubi, jak inni korzystają z jej prywatnej łazienki.

Naczelna lekarz wpatrywała się w sufit, a Augustine rzucił Dickenowi szybkie, skryte spojrzenie pełne niezadowolenia. Bał się, że prezentacja nie była przekonująca.

Kirby uniosła rękę.

— Proszę, wyłącz to, Christopherze. Mózg mi się lasuje. — Dicken wcisnął w laptopie klawisz escape i wyłączył projektor. Shawbeck zapalił światła w gabinecie i wsadził ręce do kieszeni. Przyjął postawę lojalnego wsparcia, stając przy narożniku szerokiego biurka Kirby z drewna klonowego.

— Te statystyki miejscowe — powiedziała Kirby — wszystkie z sąsiednich szpitali, to silny punkt, dzieje się to w jednym miejscu… A jeszcze ciągle otrzymujemy sprawozdania z innych miast i stanów.

— Bez przerwy — potwierdził Augustine. — Staramy się zachowywać spokój, ale…

— Pojawiają się podejrzenia. — Kirby ujęła swój palec wskazujący, wpatrując się w spiłowany, pomalowany paznokieć. Paznokieć był niebieskozielony. Naczelna lekarz miała sześćdziesiąt jeden lat, ale na paznokcie kładła młodzieżowy lakier. — W każdej chwili mogą trafić do wiadomości. SHEVA to więcej niż ciekawostka.

— Jest tożsama z grypą Heroda. Herod wywołuje mutacje i poronienia. Nawiasem mówiąc, ta nazwa…

— Jest być może strzałem w dziesiątkę — uzupełnił Shawbeck.

— Kto ją ukuł?

— Ja — powiedział Augustine.

Shawbeck grał rolę psa łańcuchowego. Dicken widywał go już jako przeciwnika Augustine'a i nigdy nie wiedział, na ile był szczery.

— No, Franku, Marku, to ma być moją amunicją? — Zapytała Kirby. Zanim zdołali odpowiedzieć, zrobiła zadowoloną, mądrą minę, wydęła usta i powiedziała: — Jest cholernie groźna.

— Właśnie — przytaknął Augustine.

— Ale to nie ma sensu — ciągnęła Kirby. — Coś wyskakuje z naszych genów i wywołuje u dzieci potworność… Mają tylko jeden, ogromny jajnik? Mark, co to u licha jest?

— Nie znamy etiologii, pani doktor — odparł Augustine. — Mamy opóźnienia, jedynie minimalny zespół może pracować przy każdym pojedynczym projekcie takim jak ten.

— Prosimy o więcej pieniędzy, Mark. Wiesz o tym. Nie sprzyja nam jednak nastrój w Kongresie. Nie chcę być przyłapana na fałszywym alarmie.

— Biologicznie sprawa jest z najwyższej półki. Biologicznie to tykająca bomba — powiedział Augustine. — Jeśli wkrótce tego nie ogłosimy…

— Do cholery, Mark — rzucił Shawbeck — nie mamy bezpośredniego powiązania! Łapiący tę grypę mają pełno SHEVY we wszystkich tkankach, i to przez tygodnie! A jeśli wirusy są stare, słabe i zupełnie bez werwy? Pojawiają się — machnął ręką — bo jest mniej ozonu i wszyscy jesteśmy bardziej napromieniowani ultrafioletem, albo z innego powodu, tak jak na spierzchniętych wargach występuje opryszczka? Może są nieszkodliwe, może nie mają nic wspólnego z poronieniami?