22
Siedząc w fotelu z ciemnobrązowej skóry w gabinecie z kosztowną okładziną, Kaye zastanawiała się, dlaczego wysoko opłacani prawnicy ze Wschodniego Wybrzeża wybrali tak eleganckie i ponure otoczenie. Palcami przyciskała na poręczy mosiężne główki gwoździ tapicerskich.
Prawnik reprezentujący AKS Industries, Daniel Munsey, stał przy biurku J. Roberta Orbisona, od trzydziestu lat prawnika rodziny Lang.
Ojciec i matka Kaye zmarli przed pięciu laty i ta nie płaciła odtąd Orbisonowi za gotowość. Po zniknięciu Saula oraz oszałamiających wieściach z AKS i od radcy prawnego EcoBacter, wchłanianego teraz przez AKS, w szoku zwróciła się do Orbisona. Przekonała się, że jest przyzwoity i opiekuńczy, powiedział też, że nie weźmie od niej więcej, niż przez trzydzieści lat brał od pana i pani Lang.
Orbison był chudy jak szczapa, miał haczykowaty nos, łysą czaszkę, plamy od starości na całej głowie i policzkach, wąsy przykrywające pieprzyki, drżące, wilgotne usta, wodniste, niebieskie oczy, ale nosił piękny, modny garnitur w prążki z szerokimi klapami i krawat niemal całkowicie wypełniający wycięcie kamizelki.
Munsey miał trochę ponad trzydzieści lat, był przystojny w mroczny sposób, mówił łagodnie. Nosił gładki tabaczkowy garnitur z wełny i znał się na biotechnologii prawie tak jak ona; pod pewnymi względami lepiej.
— AKS może nie być odpowiedzialne za niepowodzenia pana Madsena — powiedział Orbison mocnym, łagodnym głosem — ale w tych okolicznościach sądzimy, że pańska spółka powinna mieć wzgląd na panią Lang.
— Wzgląd pieniężny? — Munsey uniósł ręce w zdumieniu.
— Saul Madsen nie zdołał namówić swoich inwestorów do dalszego finansowania spółki. Najwyraźniej skupił się na umowie z grupą badawczą z Gruzji. — Pokręcił ze smutkiem głową. — Moi klienci wykupili inwestorów. Ich cena jest bardziej niż przyzwoita, zważywszy na to, co stało się później.
— Kaye włożyła mnóstwo pracy w przedsiębiorstwo. Rekompensata za własność intelektualną…
— Wniosła wielki wkład w naukę, ale nie w żaden produkt, z którym potencjalny nabywca mógłby wejść na rynek.
— Na pewno należy się jej jednak rekompensata za wkład w renomę nazwy EcoBacter.
— Pani Lang nie była prawnym współwłaścicielem. Saul Madsen wyraźnie uważał żonę jedynie za pracownika na szczeblu kierowniczym.
— To godny pożałowania błąd, że pani Lang o to nie zadbała — przyznał Orbison. — Ufała mężowi.
— Uważamy, że ma prawo do tego, co pozostanie ze wspólnego majątku. EcoBacter po prostu nie wchodzi już w jego skład.
Kaye odwróciła wzrok.
Orbison spuścił oczy na pokryty szkłem blat biurka.
— Pani Lang jest sławnym biologiem, panie Munsey.
— Panie Orbison, pani Lang, AKS Industries kupuje i sprzedaje przynoszące zyski firmy. Po śmierci Saula Madsena EcoBacter przestał przynosić zyski. Nie ma cennych patentów ani powiązań z innymi spółkami czy instytucjami, które można by renegocjować poza naszą kontrolą. Jedyny produkt, który może trafić na rynek, lek na cholerę, jest w istocie własnością tak zwanego pracownika. Pan Madsen był zdumiewająco szczodry w umowach.
— Będziemy szczęśliwi, jeśli majątek trwały pokryje dziesięć procent naszych kosztów. Pani Lang, nie możemy nawet wypłacić pensji za ten miesiąc. Nie ma niczego do kupienia.
— Sądzimy, że w ciągu pięciu miesięcy, wykorzystując swą sławę, pani Lang zdoła zebrać grupę solidnych sponsorów i wznowić pracę EcoBacter. Lojalność pracowników jest bardzo wysoka. Wielu podpisało zobowiązania dalszej pracy dla Kaye i pomocy w odbudowie spółki.
Munsey ponownie podniósł ręce: akurat.
— Moi klienci postępują zgodnie ze swym wyczuciem. Być może pan Madsen powinien był sprzedać swą spółkę firmie innego rodzaju. Przy całym szacunku dla pani Lang, a nikt nie ceni jej bardziej niż ja, nie prowadziła ona żadnej pracy, która przynosiłaby natychmiastowe korzyści handlowe. Biotechnologia to dziedzina bardzo konkurencyjna, jak pani wie, pani Lang.
— Przyszłość jest taka, jaką zdołamy ją stworzyć, panie Munsey — odparła Kaye.
Munsey ze smutkiem pokręcił głową.
— Ma pani moje poparcie, pani Lang, ale jestem tylko małym żuczkiem. Pozostali w firmie… — Urwał.
— Dziękuję, panie Munsey — powiedział Orbison i zrobił z dłoni daszek, pod którym schował swój długi nos.
Munsey wyglądał na zamurowanego tą odprawą.
— Bardzo mi przykro, pani Lang. Mamy nadal kłopoty z zamknięciem gwarancji i zakończeniem negocjacji z towarzystwem ubezpieczeniowym, wynikające ze sposobu zniknięcia pana Madsena.
— Nie wróci, jeśli o to się pan martwi — powiedziała Kaye łamiącym się głosem. — Znaleźli go, panie Munsey. Nie wróci, nie pośmieje się z nas i nie powie mi, jak mam sobie radzić w życiu.
Munsey patrzył na nią uważnie.
Nie mogła przestać. Tryskała słowami.
— Znaleźli go na skałach w Long Island Sound. Był w strasznym stanie. Zdołałam go rozpoznać jedynie po obrączce.
— Ogromnie mi przykro, nie wiedziałem — powiedział Munsey.
— Ostateczna identyfikacja nastąpiła dziś rano — powiadomił go spokojnie Orbison.
— Tak bardzo mi przykro, pani Lang.
Munsey wycofał się i zamknął za sobą drzwi.
Orbison patrzył na nią w milczeniu.
Kaye wytarła oczy wierzchem dłoni.
— Nie miałam pojęcia, ile dla mnie znaczy, jak bardzo staliśmy się jednym mózgiem, pracując razem. Myślałam, że mam swój umysł i swoje życie… A teraz jest zupełnie inaczej. Czuję się mniej niż połową człowieka. Saul nie żyje.
Orbison kiwał głową.
— Po południu wracam do EcoBacter i odprawię małą żałobę ze wszystkimi ludźmi. Powiem im, że mogą szukać pracy i że będę tu, aby ich wspierać.
— Jesteś mądra i młoda. Uda ci się, Kaye.
— Wiem, że się uda! — Powiedziała z zapałem. Uderzyła pięścią w kolano. — Do licha z nim… Drań. Gnojek! Nie miał prawa, do diabła!
— Żadnego prawa, do diabła — przytaknął Orbison. — To podła i tania sztuczka zwalać wszystko na kogoś takiego jak ty. — Jego oczy lśniły ogniem gniewu i współczucia, który mógł się przenieść na salę sądową; płonął emocjami jak zardzewiała lampa biwakowa firmy Coleman.
— Jasne. — Rozglądała się dziko po pokoju. — O Boże, będzie tak ciężko. A wiesz, co jest w tym najgorsze?
— Co, moja droga? — Spytał Orbison.
— Cząstka mnie jest zadowolona — odparła Kaye i zaczęła łkać.
— No, no — powiedział Orbison, znowu stary i zmęczony.
23
— Mumie neandertalskie — powiedział Augustine. Przeszedł szybko mały gabinet Dickena i rzucił na jego biurko zwiniętą gazetę. Czas biegnie. Nie tylko „Time”, ale i „Newsweek”.
Dicken odsunął plik kopii wyników sekcji zwłok niemowląt i płodów, przeprowadzonych w ostatnich dwóch miesiącach w Northside Hospital w Atlancie, i wziął gazetę. To „Atlanta Journal-Constitution”, a nagłówek brzmiał: „Para z lodu potwierdzona jako prehistoryczna”.