Выбрать главу

Przeczytał artykuł bez większego zainteresowania, tylko z grzeczności, i spojrzał na Augustine'a.

— W Waszyngtonie robi się gorąco — powiedział dyrektor. — Poprosili mnie o zorganizowanie zespołu specjalnego.

— Pokierujesz nim?

Augustine przytaknął.

— To dobra wiadomość — powiedział Dicken ostrożnie, czując nadciągającą burzę.

Augustine popatrzył nań surowo.

— Wykorzystaliśmy zebrane przez ciebie statystyki, napędziły prezydentowi stracha jak diabli. Naczelna lekarz pokazała mu jeden z poronionych płodów. Oczywiście na zdjęciu. Mówi, że nigdy nie widziała go równie przejętego sprawą służby zdrowia. Chce, abyśmy ogłosili wszystko z pełnymi szczegółami. „Umierają dzieci” powiedział. „Jeśli można coś poradzić, poradźcie, i to zaraz”.

Dicken czekał cierpliwie.

— Doktor Kirby uważa, że może to być operacja na całego.

— Może przynieść dodatkowe fundusze, a jeszcze większe sumy na współpracę międzynarodową.

Dicken przygotowywał się do okazania współczucia.

— Nie chcą mnie rozpraszać, dlatego nie ja mam wystąpić w jej imieniu. — Oczy Augustine'a stały się świdrujące, twarde.

— Shawbeck?

— Dostał, co chciał. Prezydent wtrącił jednak swoje trzy grosze. Jutro będzie konferencja prasowa o grypie Heroda. „Wojna na wszystkich frontach z międzynarodowym zabójcą”. Lepsza niż choroba Heinego-Medina, a politycznie to strzał w dziesiątkę, inaczej niż AIDS.

— Całowanie i uszczęśliwianie dzieci?

Augustine nie uznał tego za zabawne.

— Cynizm do ciebie nie pasuje, Christopherze. Jesteś idealistą, pamiętasz?

— Wszystko przez naładowaną atmosferę — powiedział Dicken.

— No. Mam najpóźniej jutro w południe przedstawić do zatwierdzenia przez Kirby skład zespołu i jako pierwszego wybieram oczywiście ciebie. Pogadam wieczorem z ludźmi z NIH i z kilkoma łowcami głów naukowców z Nowego Jorku. Dyrektor każdej agencji będzie chciał wziąć w tym udział. Moja praca to po części rzucanie im ochłapów, którymi będą się mogli zajmować, zanim spróbują się zmierzyć z całym problemem. Czy możesz złapać Kaye Lang i powiedzieć jej, że będzie na liście?

— Tak — odparł Dicken. Serce biło mu mocno. Ledwo mógł oddychać. — Sam chciałbym wskazać parę osób.

— Mam nadzieję, że nie całą armię.

— No skądże.

— Potrzebuję zespołu — powiedział Augustine — a nie warcholskiej bandy wasali. Żadnych primadonn.

Dicken się uśmiechnął.

— A kilka diw?

— Jeśli będą śpiewały w chórze. Pora na hymn narodowy. Potrzebuję dyskretnego sprawdzenia, czy nie będzie czegoś śmierdzącego. Martha i Karen z kadr zajmą się tym dla nas. Żadnych wywrotowców i zapaleńców. Żadnych kotów chodzących swoimi drogami.

— Jasne — powiedział Dicken. — Ale to wyłącza mnie.

— Mały geniusz. — Augustine poślinił palec i odhaczył nim coś w powietrzu. — Dopuszczam tylko jednego. Sprawa rządowa. Bądź O szóstej w moim biurze. Przynieś kilka papierowych kubków pepsi kubełek lodu z laboratorium, czystego lodu, dobrze?

24

Long Island, stan Nowy Jork

Gdy Kaye parkowała swój samochód, przed głównym wejściem do EcoBacter stały trzy wozy do przeprowadzek. Minęła dwóch mężczyzn, wiozących obok recepcji lodówkę laboratoryjną z nierdzewnej stali. Inny oceniał wagę licznika mikropłytek, a za nim czwarty niósł komputer osobisty. EcoBacter był śmiertelnie podgryzany przez mrówki.

To właściwie bez znaczenia. I tak nie została mu już ani jedna kropla krwi.

Poszła do swego gabinetu, jeszcze nietkniętego, i zamknęła za sobą drzwi na cztery spusty. Siedząc na niebieskim fotelu biurowym — wartym z dwieście dolców, bardzo wygodnym — włączyła komputer na biurku i zalogowała się na stronie pośrednictwa pracy Międzynarodowego Stowarzyszenia Firm Biotechnologicznych.

Przedstawiciel w Bostonie powiedział jej prawdę. Co najmniej czternaście uniwersytetów i siedem spółek było nią zainteresowanych. Przejrzała oferty. Stały etat, zorganizowanie od początku i kierowanie małym laboratorium badań wirusowych w New Hampshire… Profesor nauk biologicznych na prywatnej uczelni w Kalifornii, szkoła chrześcijańska, Południowych Baptystów…

Uśmiechnęła się. Z UCLA School of Medicine była oferta pracy z uznanym profesorem genetyki — brak nazwiska — w zespole badawczym zajmującym się chorobami dziedzicznymi i ich związkami z aktywacją prowirusów. Zaznaczyła ją.

Po piętnastu minutach odchyliła się do tyłu i dramatycznie potarła czoło. Nigdy nie lubiła szukać pracy. Nie mogła jednak pozwolić, aby przeminęło jej pięć minut; nie zdobyła jeszcze żadnej nagrody, może czekać na nią całe lata. Teraz była właściwa pora, aby zajęła się swoim życiem i wyszła z cienia.

Zaznaczyła trzy z dwudziestu jeden ofert jako warte przyjrzenia się im bliżej i już miała dosyć, spociła się pod pachami.

Mając złe przeczucie, sprawdziła e-maile. Wśród nich znalazła lakoniczny list od Christophera Dickena z NCID. Nazwisko zabrzmiało jej znajomo; potem sobie przypomniała i zaczęła kląć monitor, widniejącą na nim wiadomość, życie, jakie ma teraz, paskudną całość.

Debra Kim zapukała w przejrzyste szkło drzwi gabinetu. Kaye zaklęła znowu, bardzo głośno, i Kim zajrzała z uniesionymi brwiami.

— Wrzeszczysz na mnie? — Spytała niewinnie.

— Mam dołączyć do zespołu specjalnego w CDC — odparła Kaye i walnęła dłonią w biurko.

— Praca rządowa. Wielki projekt zdrowotny. Swoboda prowadzenia badań wedle własnych planów.

— Saul nienawidził pracy w laboratorium rządowym.

— Saul był cholernym indywidualistą — powiedziała Kim i usiadła na skraju biurka Kaye. — Czyszczą teraz mój sprzęt. Domyślam się, że nie zostało mi tutaj nic do roboty. Zabrałam swoje zdjęcia, dyskietki i… Chryste, Kaye.

Kaye wstała i objęła Kim, gdy ta wybuchła płaczem.

— Nie wiem, co mam zrobić z myszami. Myszami wartymi dziesięć tysięcy dolarów!

— Znajdziemy laboratorium, w którym przetrzymają je dla ciebie.

— Jak je przewieziemy? Są pełne Vibrio! Muszę złożyć je tutaj w ofierze, zanim zabiorą sprzęt do sterylizacji i piec do spalania.

— Co mówią ludzie z AKS?

— Zamierzają je zostawić w odizolowanej przechowalni. Nic nie zrobią.

— To niewiarygodne.

— Mówią, że to moje patenty i moje zmartwienie.

Kaye siadła, potem przerzucała kartotekę kołową, licząc na natchnienie, ale nadaremnie. Kim nie wątpiła, że znajdzie pracę za miesiąc czy dwa, a nawet będzie mogła prowadzić dalej prace z użyciem myszy SCID. Będą to jednak nowe myszy i straci pewnie z pół roku, a może nawet cały.

— Nie wiem, co ci powiedzieć — przyznała Kaye łamiącym się głosem. Poddała się, bezradnie podnosząc ręce.

Kim podziękowała Kaye — choć ta nie bardzo wiedziała za co. Znowu się uściskały i Kim wyszła.

Dla Debry Kim i innych byłych pracowników EcoBacter Kaye nie mogła zrobić nic, a w najlepszym razie mogła niewiele. Wiedziała, że jest winna tej katastrofie w równej mierze co Saul, odpowiadała za nią własną ignorancją. Nienawidziła zwiększania funduszy, nienawidziła księgowości, nienawidziła szukania pracy. Czy na tym świecie było coś praktycznego, co lubiła robić?

Przeczytała ponownie wiadomość od Dickena. Musiała w jakiś sposób znaleźć się znowu na fali, dołączyć do wyścigu. Krótkotrwała praca rządowa mogła być właśnie tym. Nie domyślała się, do czego potrzebował jej Christopher Dicken; ledwo przypominała sobie niskiego, tyjącego mężczyznę spotkanego w Gruzji.