Выбрать главу

26

Seattle
Grudzień

Niepotrafiący długo usiedzieć na jednym miejscu Mitch spędził dzień z rodzicami na ich małej farmie w Oregonie, a potem pojechał Amtrakiem do Seattle. Wynajął mieszkanie na Capitol Hill, sięgnąwszy do dawnego funduszu emerytalnego, i za dwa tysiące dolarów pożyczone od przyjaciela z Kirkland kupił starego buicka skylarka.

Na szczęście tak daleko od Innsbrucku mumie neandertalskie nie wzbudziły większego zainteresowania prasy. Udzielił jednego wywiadu: redaktorowi naukowemu „Seattle Timesa”, który potem okazał się dwulicowy i nazwał go dwukrotnym gwałcicielem zasad trzeźwego, praworządnego świata archeologii.

Tydzień po jego powrocie do Seattle Związek Pięciu Plemion W hrabstwie Kumash z wyszukaną ceremonią pogrzebał człowieka z Pasco na brzegach rzeki Columbia we wschodniej części stanu Waszyngton. Korpus Wojsk Inżynieryjnych dla zapobieżenia erozji zalał betonem miejsce pochówku. Naukowcy protestowali, ale nie poprosili Mitcha o wsparcie.

Bardziej niż czegokolwiek potrzebował czasu dla siebie i do namysłu. Miał oszczędności pozwalające przeżyć sześć miesięcy, ale wątpił, aby był to czas choć w przybliżeniu wystarczający na odzyskanie dobrego imienia i zdobycie znowu jakiejś pozycji.

Siedział z wyciągniętą nogą w gipsie przy wielkim oknie w wykuszu mieszkania, patrząc z góry na pieszych na Broadwayu. Nie mógł przestać myśleć o zmumifikowanym dziecku, jaskini, wyrazie twarzy Franca.

Szklane probówki z tkankami mumii włożył do tekturowego pudełka ze starymi zdjęciami, a te z kolei schował za szafą. Zanim zrobi cokolwiek z tymi tkankami, musi przemyśleć, co właściwie odkrył.

Płynący z zadufania gniew nic nie da.

Dostrzegał związek. Rana samicy pasuje do obrażeń dziecka. Urodziła to dziecko, a może je poroniła. Samiec został z nimi, zabrał noworodka i owinął go w futra, choć dziecko pewnie przyszło na świat martwe. Czy napadł na samicę? Mitch nie sądził, aby tak było. Kochali się. Był jej oddany. Uciekali przed czymś. A skąd to wszystko wiedział?

Nie chodziło tu wcale o zdolności nadprzyrodzone czy rozmowy z duchami. Znaczna część pracy Mitcha polegała na badaniu wątpliwości dotyczących stanowisk archeologicznych. Czasami odpowiedzi pojawiały się podczas nocnych rozważań, albo gdy siedział na skałach, wpatrując się w chmury lub rozgwieżdżone nocne niebo. W rzadkich przypadkach w snach. Interpretacja jest jednocześnie nauką i sztuką.

Dzień po dniu Mitch rysował wykresy, pisał notatki, uwagi w kalendarzyku oprawionym w winyl. Na ścianie małej sypialni powiesił arkusz mocnego papieru i narysował z pamięci plan jaskini. Umieścił na nim papierowe sylwetki mumii. Siadywał, wpatrując się w papier i sylwetki. Mocno gryzł paznokcie.

Pewnego popołudnia wypił sześciopak piwa Coors — jednego z jego ulubionych nawilżaczy po zakończeniu długiego dnia wykopalisk, ale tym razem bez kopania, bez celu, jedynie dla spróbowania czegoś nowego. Stał się śpiący, wstał o trzeciej w nocy i poszedł na spacer obok restauracji sieci Jack-in-the-Box, knajpy meksykańskiej, księgarni, stoiska sprzedawcy gazet, kawiarni Starbucks.

Wrócił do mieszkania i przypomniał sobie o sprawdzeniu poczty. W skrzynce była tekturowa paczka. Wchodząc schodami, potrząsał nią łagodnie.

Z księgarni w Nowym Jorku zamówił stary numer „National Geographic” z artykułem o Ötzim, Człowieku Lodu. Czasopismo przybyło owinięte gazetami.

Oddani. Mitch wiedział, że byli sobie oddani. Ze sposobu, w jaki leżeli obok siebie. Pozycji ramion samca. Pozostał z samicą, kiedy uciekali. Co u diabła — mów, jak należy. Mężczyzna pozostał z kobietą. Neandertalczycy to nie podludzie; obecnie uznaje się powszechnie, że używali mowy i mieli złożone stosunki społeczne. Plemiona. Byli koczownikami, handlarzami, wytwórcami narzędzi, łowcami i zbieraczami.

Mitch próbował sobie wyobrazić, co mogło ich skłonić do ukrycia się w górach, w jaskini za warstwami lodu, przed dziesięcioma czy jedenastoma tysiącami lat. Może byli ostatnimi ze swego rodu.

Po narodzeniu się dziecka, będącego pod wieloma względami nie do odróżnienia od współczesnego niemowlęcia.

Zerwał gazety owijające czasopismo, otworzył je, przeszedł do rozkładówki pokazującej Alpy, zielone doliny, lodowce, miejsce, w którym Ötzi został niezdarnie wyciosany i wydłubany z lodu.

Człowiek Lodu jest teraz wystawiany we Włoszech. Po międzynarodowym sporze o miejsce znalezienia mających pięć tysięcy lat zwłok i licznych badaniach przeprowadzonych w Innsbrucku ostatecznie przypadł Włochom.

Austria ma pełne prawa do neandertalczyków. Zbada ich uniwersytet w Innsbrucku; może w tym samym zakładzie, gdzie badano Ötziego; potem będą przechowywani w wielkim chłodzie, przy kontrolowanej wilgotności, widoczni przez okienko, leżący obok siebie, tak jak zmarli.

Mitch zamknął czasopismo i ścisnął nos dwoma palcami, wspomniawszy okropne poczucie zaplątania po odkryciu człowieka z Pasco. Wpadłem w złość. O mało nie trafiłem do więzienia. Pojechałem do Europy spróbować czegoś nowego. Znalazłem coś nowego. Wpadłem i wszystko popsułem. Straciłem całą wiarygodność. Choć wierzę w te niewiarygodne rzeczy, co mogę zrobić? Jestem grabieżcą grobów. Jestem przestępcą, rabusiem, i to dwukrotnym.

Leniwie wygładził pomięte strony, pochodzące z „New York Timesa”. Jego uwagę zwrócił artykuł w prawym dolnym narożniku oderwanego kawałka gazety. Nagłówek głosił: „Stare zbrodnie, nowy świt w Gruzji”. Zabobony i śmierć w cieniu Kaukazu. Ciężarne kobiety spędzone z trzech miasteczek, wraz z mężami lub partnerami, zabrane przez żołnierzy i policję, aby wykopały własne groby opodal miejscowości Gordi. Siedem calowych kolumn tekstu obok reklamy handlu akcjami giełdowymi przez Internet.

Skończywszy czytać artykuł, Mitch trząsł się z gniewu i podniecenia.

Kobietom strzelano w brzuch. Wszystkim mężczyznom w pachwiny, zostali też zatłuczeni. Skandal wstrząsnął rządem gruzińskim, który twierdził, że do mordów doszło w czasach Gamsachurdii, usuniętego z urzędu na początku lat osiemdziesiątych, ale niektórzy z rzekomych winnych nadal zajmowali wysokie stanowiska.

Przyczyna zamordowania mężczyzn i kobiet nie była wcale jasna. Część mieszkańców Gruzji oskarżała zmarłe o obcowanie z diabłem, przekonywała o konieczności ich zabicia; rodziły dzieci diabła, a u innych kobiet wywoływały poronienia.

Rozważano, czy kobiety te nie cierpiały na wczesną postać grypy Heroda.

Mitch pokuśtykał do kuchni, uderzając gołą piętą nogi w gipsie o nogę krzesła. Odskoczył, zaklął, potem się schylił i spod małej kupki gazet w kącie, obok szarego, zielonego i niebieskiego kubła na śmieci, wyciągnął początkową część „Seattle Timesa” sprzed dwóch dni. Nagłówek: oświadczenie prezydenta, minister zdrowia i sekretarza Health and Human Services o występowaniu grypy Heroda. Notatka w ramce — autorstwa tego samego redaktora naukowego, który tak surowo osądził Mitcha — wyjaśniała związek między grypą Heroda a SHEVĄ. Choroba. Poronienia.

Mitch usiadł na podniszczonym fotelu obok okna wychodzącego na Broadway i spojrzał na swe drżące ręce.

— Wiem coś, czego nie wie nikt inny — powiedział, zaciskając ręce na poręczach fotela. — Nie mam jednak zielonego pojęcia, skąd to wiem ani co u licha z tym zrobić!

Nie było nigdy bardziej niewłaściwego człowieka do snucia równie niewiarygodnych domysłów, do wykonania równie wielkiego i pozbawionego podstaw skoku myślowego, aniżeli Mitch Rafelson. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zacznie szukać twarzy na Marsie.